Выбрать главу

Taki był chrzest bojowy młodego Tomka Wilmowskiego.

Tymczasem Sambo i Inuszi dorzucili chrustu do ogniska. Przyglądali się Tomkowi, ale nie śmieli się do niego zbliżyć. Byli przekonani, że dzielny biały buana żałuje, iż zabił tak mało wrogów. Poczciwy Sambo zdobył się w końcu na odwagę. Podszedł do Tomka i usiłował go pocieszyć:

– Buana, buana! Nie martw się, ten Murzyn w namiocie też nie żyje. Zabiłeś mnóstwo złych ludzi. Wygrałeś wielką bitwę. Teraz wszyscy Murzyni będą śpiewać o białym buanie, który jest wielkim wojownikiem. O, matko! Sambo bardzo chce być tak wielkim wojownikiem!

Tomek spojrzał na niego i odrzekł:

– Nie mów w ten sposób, Sambo. Ja naprawdę nie chciałem nikogo zabić. Czy ty tego nie rozumiesz?

– Sambo rozumie, bo widział, jak biały buana strzelał. Buana jest wielkim wojownikiem!

– Ale ja nie wiedziałem, że to są ludzie!

– To nic, biały buana nie boi się ani lwa, ani soko, ani człowieka-lamparta.

Sambo nie mógł pojąć, o co mu chodziło. Tomek tęsknym wzrokiem spojrzał na dżunglę, czy przypadkiem nie ujrzy powracających przyjaciół, słyszał przecież w dżungli ich strzały. Tylko od nich mógł się spodziewać pociechy.

Sporo czasu minęło, zanim oczekiwani z utęsknieniem przez Tomka Smuga i bosman ukazali się na polanie otoczeni rozkrzyczanymi Murzynami. Mocno uścisnęli dzielnego chłopca, po czym natychmiast przystąpili do udzielenia pomocy rannym. Okazało się, że w krótkiej, zaciętej walce padło wiele ofiar. W krzewach znaleziono zaduszonego Bugandczyka, który pełnił wartę w chwili rozpoczęcia ataku. Dwóch innych tragarzy zostało boleśnie zranionych. Napastnicy ponieśli znacznie większe straty – sześciu zginęło w samym obozie.

Bosman przyglądając się poległym zawołał:

– Niech cię kule biją, kochany brachu! Toś ty tu stoczył przepisową bitwę! Nie ma co mówić, prawdziwe jatki. Nie myślałem, że taki morus z ciebie! No, ale i my zadaliśmy im w lesie bobu.

– Jak to się stało, że przybyliście na pomoc akurat podczas bitwy? – zapytał Tomek ochłonąwszy z wrażenia.

– Dziwna to historia, Tomku. Ty wygrałeś bitwę, a myśmy w tym czasie ponieśli sromotną klęskę – wyjaśnił Smuga. – Przez wiele dni nie mogliśmy znaleźć ani śladu okapi. W końcu szczęście się do nas uśmiechnęło. W bagnistym gąszczu spotkaliśmy kilka sztuk tych rzadkich zwierząt. Z wielkim trudem udało się nam odłączyć od stada samicę z jej przychówkiem. Przez dwa dni i dwie noce deptaliśmy im po piętach. Dzięki sprytowi Dinga mogliśmy osaczać je nawet w ciemności. Płochliwe okapi goniły już resztką sił. Idąc za nimi, dotarliśmy aż w pobliże naszej polany. Wtedy właśnie stało się najgorsze. Pomiędzy nas i gonione zwierzęta wpadli nieoczekiwanie zakapturzeni ludzie, którzy wyjąc niesamowicie popędzili w kierunku obozu. Zaniepokojeni o was, natychmiast pospieszyliśmy za nimi. Nie mogliśmy dotrzymać im kroku, tak byliśmy zmęczeni pościgiem za okapi. Toteż wyprzedzili nas znacznie. Wkrótce w obozie padły pierwsze strzały.

– O! Boże! Więc przeze mnie cały wasz trud poszedł na marne – smutno powiedział Tomek. – I pomyśleć, że wszystkiemu winien zdradliwy miodowód, który zamiast do ula zaprowadził nas do tajemniczej kryjówki w baobabie!

Smuga uważnie obserwował podnieconego chłopca. Zły był na siebie, że nie zdołał zapobiec napadowi. Przewidywał, iż Wilmowski będzie miał do niego słuszny żal. Przysunął się więc do Tomka i rzekł:

– Nie myśl teraz o okapi. Warunki, w jakich żyją te oryginalne zwierzęta, uniemożliwiają pomyślne przeprowadzenie łowów. W bagnistej dżungli nie można urządzić większej obławy. Okapi były bardzo wyczerpane pościgiem, a mimo to nie mogliśmy się do nich zbliżyć na długość lassa. W najlepszym razie może by się nam udało je zastrzelić. Widziałem jednak te dziwne zwierzęta na własne oczy, a to również już coś znaczy. Przykro mi, że nieopatrznie naraziłem cię na tak poważne niebezpieczeństwo. To twoja pierwsza walka, podczas której musiałeś strzelać do ludzi. Wiem, jak się teraz czujesz. Pamiętaj, że każdy człowiek ma święte prawo bronić swego życia. Dzielnie się spisałeś. Nie martw się niepotrzebnie. Opowiedz, co się tutaj działo podczas naszej długiej nieobecności. Nie próżnowałeś; spostrzegłem w klatce dwa wspaniałe lamparty.

Słowa Smugi sprawiły chłopcu ulgę. Westchnął ciężko, po czym szczegółowo opowiedział wszystko, co się zdarzyło w obozie. Sprawozdanie swe zakończył:

– Słusznie mówił pan Hunter, że w głębi Afryki ujrzymy niejedno. Mimo to nie spodziewałem się, że napotkamy ptaki wprowadzające ludzi w zasadzkę bądź Murzynów naśladujących dzikie drapieżniki.

– Jak widać, zmyślna to i zdradliwa ptaszyna z tego miodowoda – wtrącił bosman Nowicki. – Po jakie licho ci Murzyni poprzebierali się za lamparty? Przecież i bez maskarady mogli napaść na obóz!

– Czy jesteś pewny, że oni nawet ruchami starali się upodobnić do lampartów? – zapytał Smuga.

– Tak właśnie robili, proszę pana – powiedział Tomek. – Kiedy ujrzałem pierwszego z nich, jak się czołga na czworakach w naszym namiocie, byłem przekonany, że moje lamparty wydostały się z klatki.

– Dzisiejsze wydarzenie przypomniało mi opowiadania słyszane od misjonarzy w stacji misyjnej w Duala60[60Duala znajduje się w Kamerunie w zachodniej Afryce Równikowej.]. Mówili oni wiele o osiedlach, których mieszkańcy byli przeświadczeni, iż przemienili się w prawdziwe lamparty. Ludzie ci we wszystkim starali się naśladować drapieżniki. Czołgali się na czworakach, przywiązywali do rąk i nóg lamparcie pazury, aby ich ślady dawały złudzenie kocich kroków, ofiarom swym zaś przegryzali tętnice na szyi.

– Powiedziałbym, że to wierutne baje, gdybym nie widział Bugandczyka z przegryzioną krtanią – wtrącił bosman. – Czy to naprawdę możliwe, żeby człowiek zachowywał się jak zwierzę?

– Mnie również wydawało się to bardzo dziwne – odparł Smuga. – Wiedziałem od dawna, że na Czarnym Lądzie istnieje wiele tajemniczych związków czy też klanów. Ludzie-lamparty mają właśnie tworzyć jeden z nich. Najbardziej w tym wszystkim przerażający jest fakt, że normalni ludzie stają się “lampartami” nie z własnej woli. Jak opowiadali misjonarze, ludzie-lamparty w czaszce ludzkiej sporządzają z krwi zamordowanego człowieka czarodziejski napój, który potajemnie dodają do pożywienia z góry upatrzonej osobie. Powszechna wiara w potęgę czarodziejskiego płynu jest tak wielka, że ofiara, wypiwszy miksturę i dowiedziawszy się o jej tajemniczej mocy, uznaje bez sprzeciwu swą przynależność do klanu. Każdy nowo przyjęty otrzymuje rozkaz sprowadzenia kogoś ze swej rodziny w odludne miejsce, gdzie ofiara zostaje zamordowana przez ludzi-lampartów. Dopiero wówczas nowy członek klanu nabiera prawa do morderczych wypraw61[61Zbrodniczą działalność ludzi-lampartów opisał Albert Schweitzer (1875-1965) w książce Wśród Czarnych na równiku. Zetknął się z nimi w założonej przez siebie misji w Lambarene w Gabonie, gdzie przebywał wraz z żoną od 1913 r. Zbudowanym tam i wyposażonym własnym kosztem szpitalem kierował aż do śmierci, a jego intelektualna i moralna postawa oraz działalność lekarska w Afryce zyskały mu wielki autorytet. W 1952 r. otrzymał pokojową nagrodę Nobla.].

Zapadła chwila przykrego milczenia. Pierwszy odezwał się Tomek:

– Jeżeli naprawdę jest tak, jak pan mówi, to ludzie-lamparty są okrutnymi zbrodniarzami. Wracajmy jak najprędzej do naszego głównego obozu.

– Najlepiej zwińmy manatki o świcie i jazda w drogę – poparł bosman swego druha. – Zamiast okapi mamy schwytane przez Tomka dwa lamparty. Lepszy rydz niż nic!

– Macie rację, musimy uznać własną klęskę. Nie tylko nie schwytaliśmy okapi, lecz straciliśmy jednego członka ekspedycji – powiedział Smuga wzdychając ciężko. – O świcie ruszamy w drogę powrotną.

– Nie możemy stąd odejść tak nagle – zaoponował Tomek. – Przed zwinięciem obozu muszę sprawdzić, czy przypadkiem jeszcze jakiś lampart nie wpadł w przygotowane pułapki.

– Dobrze, na to wystarczy kilka godzin – odrzekł Smuga.

Uczestnicy nieudanej wyprawy na okapi udali się na spoczynek, natomiast Inuszi i Tomek postanowili czuwać przez resztę nocy.

Łowcy nie zważając na zmęczenie zerwali się z posłań wczesnym rankiem. Pragnęli jak najprędzej opuścić miejsce, gdzie ponieśli podwójną klęskę. Urządzono skromny pogrzeb poległemu w walce Bugandczykowi, pochowano także we wspólnej mogile zabitych ludzi-lampartów. Tomek, Smuga i bosman wyruszyli, by przed wymarszem sprawdzić pułapki. W ostatnim dole, ku swemu zdziwieniu, zastali dużą leśnąświnię. Był to ciekawy okaz fauny tropikalnych lasów Afryki. Mimo to Smuga nie ucieszył się zdobyczą. Przeniesienie ciężkiego dzika do obozu nastręczało obecnie wiele trudności. Liczba tragarzy zmniejszyła się o jednego człowieka. Tymczasem należało nieść nie tylko klatkę z lampartami, ale i obydwóch rannych Bugandczyków. Ostatecznie zdecydowano bardziej objuczyć osły i odbywać krótkie dzienne pochody.