POLOWANIE NA SŁONIE I ŻYRAFY
Trudno by było opisać radosny nastrój, jaki zapanował w obozie. Nikt tej nocy nie myślał o spoczynku. Z okazji szczęśliwego powrotu towarzyszy Wilmowski wydzielił wszystkim zwiększone racje żywności z zapasu, który obecnie można było już naruszyć. W najbliższym czasie wyprawa miała się udać w drogę powrotną do Bugandy, gdzie było znacznie łatwiej o prowiant. Raczono się więc konserwami, sucharami i owocami, a rozmowom nie było końca. Każdy miał coś do powiedzenia, każdy pragnął się czegoś dowiedzieć.
Okazało się, że Wilmowski i Hunter nie próżnowali w obozie. Dzięki ich troskliwym staraniom goryle czuły się w niewoli zupełnie znośnie. Nie tylko przyzwyczaiły się już do widoku ludzi, lecz nawet chętnie wśród nich przebywały. Pod tym względem szczególne upodobanie wykazywał młody goryl. Wyczuł w Wilmowskim przyjaciela. Snuł się za nim jak cień, w końcu przeniósł się z klatki rodziców do jego namiotu, gdzie urządzono mu wygodne posłanie na macie, z poduszką i kocem. Gorylątko było najlepszym pośrednikiem pomiędzy swymi rodzicami i ludźmi. Dzięki temu goryle szybko się oswajały.
Nie był to jedyny sukces pozostałych w bazie łowców. Schwytali i niemal oswoili kilka żyjących wyłącznie w Afryce koczkodanów62[62Cercopithecidae – rodzina małp wąskonosych żyjących stadami w lasach głównie tropikalnej Afryki.] o zielonkawej sierści. Z innych odmian tego gatunku złowili błękitnawe i czerwone koczkodany Lalanda, a także pięć o bardzo wydłużonych pyskach pawianów63[63Papio – rodzaj z rodziny koczkodanów. Mają potężnie rozwinięte uzębienie, podobnie jak małpy człekokształtne. Potrafią się bronić przeciw najgroźniejszym drapieżnikom i stawiają czoła nawet człowiekowi. W niewoli łatwo się uczą różnych sztuczek. W Egipcie były czczone jako zwierzęta święte. Zamieszkują całą Afrykę na południe od Sahary i Arabię.], nazywanych z tego powodu również małpami psiogłowymi. Bardzo pomyślny przebieg polowania wprawił łowców w doskonały humor. Nastrój ich udzielał się Murzynom, którzy śpiewali, tańczyli i jedli przez całą noc.
Minęły trzy dni. Tragarze na tyle już wypoczęli, że można było rozpocząć przygotowania do powrotu. Wilmowski proponował, aby dokończyć łowy w Bugandzie, w pobliżu ujścia rzeki Kotonga do Jeziora Wiktorii, chciał bowiem dla przewiezienia zwierząt do Kisumu wynająć angielski parowiec kursujący po jeziorze. W ten sposób mogliby uniknąć długiego i uciążliwego marszu oraz znacznie zyskać na czasie. Byłoby to szczególnie korzystne ze względu na zwierzęta.
Wszyscy wyrazili zgodę na propozycję Wilmowskiego. Tomek w skrytości serca marzył jeszcze o polowaniu w okolicach Kilimandżaro, lecz nie zaoponował ni jednym słowem. Musiano myśleć przede wszystkim o jak najpomyślniejszych warunkach przewiezienia schwytanych okazów. Pocieszał się myślą, iż daleko jeszcze do zakończenia łowów. Przecież muszą schwytać żyrafy, słonie, nosorożce i lwy. Samo oswajanie słoni potrwa dwa do trzech miesięcy! Nie należy się więc martwić brakiem okazji do polowań.
Niebawem rozpoczęli powrotny marsz przez dżunglę. Murzyni uginali się pod ciężarem klatek. Łowcy pomagali im w wycinaniu ścieżek w gęstwinie, zdobywali pokarm dla ludzi i zwierząt, a także troszczyli się o bezpieczeństwo karawany. Dzień za dniem upływał na ciężkiej i mozolnej pracy. Toteż gdy w końcu wydostali się z bezmiaru ciemnej dżungli na tonącą w promieniach słonecznych sawannę, Wilmowski zarządził dłuższy wypoczynek, by wszyscy nabrali sił do dalszego marszu.
Posuwali się wolno, gdyż zdobywanie pokarmu dla zwierząt zmuszało ich do częstych postojów. Dopiero po kilku dniach zbliżyli się do Beni. Pojawienie się łowców dzikich zwierząt wywołało w osiedlu wielkie poruszenie. Olbrzymi bosman i Tomek cieszyli się szczególnym zainteresowaniem, ponieważ gadatliwi tragarze, z Matombą na czele, opowiadali o ich odwadze wprost nieprawdopodobne historie. Łatwowierni Murzyni wierzyli we wszystko, co im mówiono. Jak mogli bowiem wątpić w prawdziwość niesamowitej walki z ludźmi-lampartami, skoro biali łowcy z łatwością schwytali straszliwe goryle oraz kryjące się w niedostępnym gąszczu dżungli okapi?
Od pamiętnego starcia z ludźmi-lampartami Tomek znacznie spoważniał, mimo to spacerując po osiedlu odczuwał wielkie zadowolenie na widok ustępujących mu z drogi Murzynów.
– O, matko, wielcy i potężni muszą to być ludzie! – szeptali Murzyni. – Patrzcie, małe soko trzyma białego buanę za rękę jak ojca!
Gorylek z komiczną powagą dreptał obok Tomka czepiając się jego spodni, a gdy się zmęczył, wyciągał kosmate łapki prosząc w ten sposób o wzięcie na ręce. Jeszcze większą uciechę sprawiał Tomek zdumionym mieszkańcom osiedla sadzając małpę na grzbiecie Dinga. Sława łowców stała się tak wielka, że gdy Wilmowski rozpoczął werbunek dodatkowych tragarzy, zgłosili się niemal wszyscy dorośli Murzyni zamieszkujący w Beni. Wybrano dwudziestu najsilniejszych, by w ten sposób przyspieszyć marsz karawany. Sytuację polepszał fakt, że obydwa konie, pozostawione tu uprzednio, szczęśliwie doczekały powrotu podróżników. Bez wierzchowców polowanie na żyrafy byłoby ogromnie utrudnione.
Rozpoczęli marsz na południe. Długimi etapami szybko dotarli do Jeziora Edwarda, zaledwie przystanęli w Katwe, po czym, omijając Jezioro Jerzego, udali się wzdłuż rzeki Kotonga na wschód. Niespokojnie spoglądali na gromadzące się na niebie chmury, które były zapowiedzią nadciągającej pory deszczowej. Należało jak najprędzej zakończyć łowy.
O dwa dni drogi od Jeziora Wiktorii łowcy napotkali w pobliżu rzeki z dala już widoczne wzniesienie, stanowiące idealne miejsce na obóz. Od południa zbocze wzniesienia opadało ku rzece. Na północ szeroko rozciągał się step porosły różnymi gatunkami akacji, od zachodu przylegał doń znaczny obszar błotnistego lasu. Bliskość rzeki oraz bujna roślinność pozwalały przypuszczać, że można się tutaj spodziewać obecności słoni64[64Słoń afrykański (Loxodonta africana) jest wyższy od indyjskiego, różni się od niego także znacznie większymi uszami i kształtem głowy, na której szczycie brak dwóch wielkich wypukłości charakterystycznych dla indyjskiego. Wyróżnia się dwa główne podgatunki słoni afrykańskich: jeden zamieszkuje sawanny i rzadkie lasy, drugi, mniejszy, żyje w gąszczu puszcz tropikalnych.].
Nie tracąc czasu rozłożyli obóz, otoczyli go kolczastym ogrodzeniem i przygotowali zagrody dla zwierząt.
Hunter, Smuga i Tomek z Dingiem wypuszczali się w okolice na poszukiwanie słoni i żyraf. Wytropienie słoni nie było zbyt trudne. W pobliskim lesie natrafili na szeroką ścieżkę wydeptaną przez olbrzymy. Wiodła ona prosto do rzeki, w której słonie kąpały się i zaspokajały pragnienie. Liczne świeże ślady dowodziły, że zwierzęta często chodziły tędy do wodopoju.
Przemyślano plan emocjonujących łowów. Kilkanaście metrów od ścieżki uczęszczanej przez zwierzęta łowcy wykarczowali mały teren i otoczyli go wysokim ogrodzeniem z grubych pni drzew. Wybudowaną w ten sposób zagrodę połączyli przesieką ze ścieżką słoni. Oczywiście nie była to lekka i łatwa praca. Gdyby słonie przedwcześnie spostrzegły obecność ludzi w lesie i zagrodę, na pewno by przestały chodzić tędy do wodopoju. Z tego powodu łowcy mogli pracować jedynie między godziną dziesiątą a trzecią, wtedy bowiem słonie zwykły odpoczywać i spać w gąszczu. Dzięki tej ostrożności, w czasie kiedy zwierzęta udawały się do rzeki, w lesie panowała kompletna cisza, a zamaskowane krzewami odgałęzienie ścieżki nie budziło podejrzeń.
Zaraz następnego dnia o świcie po zakończeniu przygotowań łowcy z trzydziestoma Murzynami udali się do lasu. Dwunastu Murzynów z Hunterem i bosmanem ukryło się w gąszczu przy ścieżce słoni, nie opodal przesieki wiodącej do zagrody. Dalszych dwunastu pod dowództwem Smugi i Tomka zaczaiło się w ten sam sposób po przeciwnej stronie przesieki. Wilmowski z pozostałymi Murzynami czuwali przy samym zamaskowanym krzewami wylocie odgałęzienia na ścieżkę słoni, aby w chwili rozpoczęcia łowów usunąć osłonę i odkryć umyślnie sporządzoną przesiekę prowadzącą prosto do zagrody. Wilmowski znajdował się więc pośrodku pomiędzy dwoma grupami wyznaczonymi do zastąpienia słoniom drogi i miał dać hasło do rozpoczęcia nagonki. Jego grupa miała również zabarykadować zagrodę natychmiast po wegnaniu do niej słoni.
W napięciu oczekiwano pory, w której słonie po najedzeniu się w lesie akacjowym powinny podążyć do wodopoju.
Zniecierpliwiony Tomek coraz to wyglądał na ścieżkę. Nic jednak nie mąciło ciszy lasu. Po jakimś czasie zaniepokojony odezwał się do Smugi:
– Co zrobimy, jeżeli słonie w ogóle nie nadejdą? Może spłoszyliśmy je budując tutaj zagrodę?