Tomek i bosman znacząco spojrzeli na siebie. A więc pawilon myśliwski specjalnie zbudowany był w ten sposób, by zabezpieczyć mieszkańców przed drapieżnymi zwierzętami. Tłumaczenie było bardzo logiczne. W tym właśnie miejscu olbrzymi park stykał się z rozległą dżunglą, obramowaną na linii horyzontu zalesionymi górami. Drapieżne zwierzęta bez jakichkolwiek przeszkód mogły zapuszczać się w pobliże myśliwskiego pawilonu.
Dom składał się z dwóch wygodnie urządzonych pokoi, oddzielonych od siebie jedynie jedwabną zasłoną oraz łazienki z dużą miedzianą wanną. W małej, oddzielnej przybudówce mieściła się kuchnia. Kilku hinduskich służących podgrzewało na piecu wodę do kąpieli oraz przygotowywało posiłek.
Radżput oznajmił, iż nazajutrz około południa przyjdzie po sahibów, aby zaprowadzić ich na audiencję do maharadży, a potem, życząc dobrego wypoczynku, oddalił się.
Podróżnicy szybko wykąpali się i przebrali, po czym zaraz przeszli do jadalni. Rozchodziły się w niej przyjemne dla utrudzonych długą drogą zapachy potraw.
W samym środku jadalni stał, nakryty śnieżnej białości obrusem, okrągły stół, wysoki zaledwie na tyle, iż nie można było powiedzieć, że jedzenie ustawiono na podłodze. Nasi podróżnicy, świadomi już niektórych zwyczajów mieszkańców Indii, przysunęli sobie niskie stołeczki bez oparcia i usiedli na nich z podwiniętymi nogami.
Bosman zanim przystąpił do zaspokojenia głodu, okiem znawcy przyjrzał się potrawom umieszczonym na stole. W dużej srebrnej wazie dymiło hinduskie narodowe “curry”, sporządzone z ryżu, ryb, jarzyn i baraniego mięsa, a zawdzięczające nazwę ostrej mieszance korzennej. Obok, na błyszczącej tacy piętrzyła się góra gotowanego ryżu, otoczona wieńcem specjalnych czarek, z różnymi do niego przyprawami. Na innych półmiskach podano gotowane i smażone ryby, baraninę, sarninę i sery. Nie brak było również pomidorów, cebuli, zielonej papryki i zielonych strączków pieprzu do “przegryzania” poszczególnych potraw. Pieczywo zastępowały podpłomyki “czapati”. Na osobnych paterach leżały owoce, a więc: ananasy, mango, pomarańcze, daktyle, banany i figi oraz przeróżne wschodnie słodycze. Dwa srebrne dzbany zimnego piwa, naczynia z herbatą, którą na północy półwyspu pija się z niewielkim dodatkiem mleka, oraz kilka karafek z surową wodą dopełniały całości zastawy.
— No, no, nawet niczego sobie kolacyjka! Widzę, że głodni spać nie pójdziemy — pochwalił bosman, zadowolony z dokonanej “inspekcji”.
— Zabierajmy się więc do jedzenia, bo jestem już porządnie głodny — powiedział Wilmowski.
Tomek i jego ojciec z umiarem kosztowali różnych potraw, natomiast bosman Nowicki nakładał sobie na talerz duże porcje po kolei z każdego półmiska, toteż wkrótce sięgnął po karafkę z wodą, gdyż ostro przyprawione potrawy obudziły jego pragnienie.
— Nie pij surowej wody, bosmanie — zaoponował Wilmowski — albowiem zawiera ona drobnoustroje, mogące spowodować przykrą dla Europejczyka biegunkę amebalną. Ostrzegałem cię już podczas jazdy pociągiem.
Bosman, choć zaraz odstawił karafkę, rzekł niedowierzająco:
— Jakże to może być, skoro Hindusi każdą potrawę popijają wodą i nic im nie jest?
— Organizmy Hindusów dostosowały się do warunków, w których żyją od wieków. Nieszkodliwe dla nich ameby w nieprzygotowanej wodzie stanowią w Indiach najpoważniejsze niebezpieczeństwo dla Europejczyków. Pij piwo lub herbatę — doradził Wilmowski.
— Ha, skoro tak mówisz, to wleję do żołądka solidną porcję piwa, bo te korzenne przyprawy parzą mi wnętrze, jakby diabli wrzucili je do kotła z gotującą się smołą. Smutny musi być los grzesznego człowieka w piekle. Słuchaj, Tomku, przynieś z naszych bagaży butelczynę prawdziwej jamajki. Ona najlepiej gasi pragnienie i skutecznie przeciwdziała wszelkim zarazom.
Szybko zapadający w Indiach zmierzch zastał podróżników przy stole biesiadnym. Oliwne kaganki, zapalone przez służbę z nastaniem wieczoru, rzucały na izbę pełgające cienie, gdy Tomek na zakończenie obfitej uczty sięgnął po owoce.
Postanowił najpierw skosztować nieznanego mu dotychczas tajemniczego owocu mango, o którym już słyszał wiele dziwnych opowieści. Mianowicie wśród szeregu istniejących odmian tego owocu, o rozmiarach wahających się od wielkości jabłka do wielkości dyni, jedna odmiana wywołuje tak zwany “szał mangowy”. Ludzie dotknięci manią spożywania mango reagują już na sam ostry, podobny do zapachu terpentyny, zapach owocu: rozszerzają im się nozdrza, oczy niemal wychodzą na wierzch, a język przywiera do podniebienia.
Tomek wziął owoc wielkości dużego jabłka. Aksamitna, twardawa, zielona łupina przylegała do żółtego jak szafran, soczystego miąższu, a ten z kolei również przywierał do dużej pestki. Zaledwie Tomek energicznie zagłębił swój scyzoryk w łupinę, lepki sok trysnął mu na twarz i ubranie.
— Lepiej wejdź do wanny z tym indyjskim specjałem. Przy okazji będziesz mógł sobie wyprać koszulę na jutrzejszą wizytę u maharadży — złośliwie doradził przyjacielowi bosman. — Mnie tam już sam zapach wierci w nosie i przyprawia o mdłości.
— Nie dziwię się, skoro zjadł pan na kolację tyle, że i wieloryb, którego pan tak stale wspomina, nie powstydziłby się podobnej uczty — odciął się Tomek wstając od stołu.
— Nie zżymaj się, brachu! Raczej bądź wdzięczny owocowi-sikawce za przestrogę. Mógłbyś się przyzwyczaić do mango, a słyszałem, że ludzie nawet umierają w boleściach po zjedzeniu niedojrzałego owocu.
Tomek umył się, po czym za radą bosmana wyprał swoją koszulę. Wyszedł z łazienki. Ojciec rozciągnięty wygodnie na matach, spał w najlepsze, a bosman, leżąc już także, ćmił krótką fajeczkę. Tomek zaczął rozglądać się, na czym mógłby powiesić mokrą koszulę.
Marynarz uśmiechnął się na jego widok i doradził:
— Ponad płaskim dachem chałupy zwisają z drzewa gałęzie. Powieś, brachu, koszulinę na jednej z nich. Lepszej góry do suszenia bielizny nie znajdziesz tutaj. Koszula wyschnie ci tam raz dwa. Drzwi już zamknąłem. Wachty nie będziemy wystawiali, bo chyba tylko jakiś duch mógłby dostać się do nas przez zakratowane okna. Uff, duszno jak w parówce!
— Straszliwie gorąco — przyznał Tomek. — Po umyciu się nie trzeba używać ręcznika, bo woda momentalnie wysycha. Dobranoc, bosmanie, zaraz kładę się spać.
— Dobranoc, brachu — powiedział marynarz. Ziewnął potężnie, odłożył na bok fajkę, odwrócił się twarzą do ściany i za chwilę już spał.
Tomek uchylił kotary. Wszedł do sąsiedniego pokoju. Za pomocą bambusowej drabinki wydostał się na płaski dach myśliwskiego pawilonu.
Jasne gwiazdy przebłyskiwały poprzez gałęzie rozłożystego platanu, rosnącego tuż przy domku. Wilgotny, upalny powiew płynął z pobliskiej dżungli, przynosząc wyziewy gnijących roślin. Rozległ się przeraźliwy skrzek papugi, przestraszonej zapewne przez jakiegoś nocnego drapieżnika. Tomek przystanął. Nasłuchiwał przez chwilę. Zdawało mu się, że słyszy szeleszczące kroki, jakieś głuche, mrożące krew w żyłach, dzikie pomruki, to znów dobiegały go jakby ciężkie westchnienia.
Tajemnicze odgłosy z głębi dżungli przypominały mu wyprawę na pogranicze Bugandy i Konga w Afryce, dokąd udali się swego czasu na poszukiwanie legendarnego zwierzęcia zwanego “okapi” [48]. Uśmiechnął się smutno, ponieważ podczas tamtych pamiętnych łowów stoczył samodzielnie swoją pierwszą prawdziwą walkę ze zbrodniczymi ludźmi-lampartami. Nie wspominał tego przyjemnie, aczkolwiek towarzysze łowów właśnie po tym przykrym wydarzeniu zaczęli traktować go jak dorosłego mężczyznę. Od owego polowania w Afryce minęło już sporo czasu. Tomek potem nieraz walczył z ludźmi. Nieraz chwytał za broń w obronie własnej czy przyjaciół, lecz nawet konieczny przelew krwi zawsze wywoływał w nim smutek i żal. Zamyślony powiesił koszulę na pierwszej lepszej gałęzi, po czym zszedł do wnętrza domu. Ułożył się na macie obok towarzyszy, równocześnie starym zwyczajem wsunął pod poduszkę rewolwer. Zamknął oczy. Zaczął rozmyślać o Smudze. Szczerze niepokoił się o niego. Gdzie też on teraz przebywa? Podczas gdy ojciec i bosman pracowali przy urządzaniu ogrodu zoologicznego pod Hamburgiem, Smuga wyjechał z Europy na jedną ze swych samotnych wypraw i na szereg miesięcy wszelki słuch o nim zaginął. Dopiero przed kilkoma tygodniami z lakonicznej depeszy dowiedzieli się, że czeka na nich w Indiach. Dlaczego wzywał ich na pomoc? Czyżby groziło mu jakieś poważne niebezpieczeństwo?
48
Okapi (