Выбрать главу

Rykszarze dokazywali cudów zręczności lawirując wśród handlarzy i przechodniów. W pewnej chwili Tomek wychylił się z rykszy, by przyjrzeć się zaklinaczowi wężów. Stary Hindus, otoczony gromadką ciekawskich, przygrywał na flecie jadowitej kobrze [21], kołyszącej się przed nim w takt monotonnej melodii. Nieco dalej jakiś fanatyk religijny — uważany przez współwyznawców za świętego — stał na głowie, trzymając wyprostowane w górę nogi. Przechodzące kobiety dźwigały na głowach dzbany z wodą bądź z oliwą i kosze napełnione różnymi produktami. Wielu żebraków, nierzadko o twarzach noszących znamiona trądu [22], wyciągało chude ręce w natarczywej prośbie o jałmużnę. Wśród tłumu ludzi krowy bezkarnie myszkowały wokół straganów, poszukując pożywienia, a gdzieniegdzie, w cieniu murów, spały bezdomne dzieci lub odziani w łachmany kulisi.

Tomek z niezwykłym zainteresowaniem przyglądał się przedziwnemu, rozkrzyczanemu, kolorowemu miastu. Po jakimś czasie ryksze zatrzymały się przed dwupiętrowym wąskim budynkiem. Na parterze znajdował się mały kramik. Przez otwór drzwiowy, nie osłonięty w tej chwili matą, widać było wróżbitę o przebiegłym “wszechwiedzącym” wyrazie twarzy. Przyciszonym głosem przepowiadał przyszłość przykucniętej przed nim młodej dziewczynie. Gdy ryksze przystanęły przed domem, zza parawanu stojącego za plecami wróżbity wysunęła się głowa spowita w duży turban. Czarne jak węgiel oczy przylgnęły spojrzeniem do białych podróżników, po czym przecięta szeroką blizną twarz bez drgnienia powiek zniknęła za parawanem.

Wilmowski pierwszy wszedł do mrocznej sieni. Wokół unosił się swąd oliwy.

— Pitraszą kolację — mruknął bosman, potykając się na schodach.

— To chyba tutaj — odezwał się Wilmowski.

Przystanął właśnie przed drzwiami. Wydobył pudełko z zapałkami. Przy migotliwym świetle odczytał napis na wizytówce i zapukał.

Drzwi otworzył hinduski służący.

— Czy zastaliśmy pana Abbasa? — zapytał Wilmowski.

— Dobry wieczór szlachetnym sahibom — powitał ich Abbas, ukazując się za służącym w przedpokoju. — Proszę wejść, właśnie przed chwilą wróciłem do domu.

Wprowadził ich do wygodnie urządzonego pokoju. Obydwa okna, z których jedno wychodziło na ulicę, a drugie prawdopodobnie na podwórze na tyłach domu, były zasłonięte lekkimi barwnymi matami. W kącie na trójnogu płonął kaganek oliwny. Mdłe światło leniwie pełzało po ścianach i prawie nie docierało do pogrążonego w półmroku sufitu.

— Proszę, niech sahibowie będą łaskawi spocząć — mówił Abbas.

Przysunął do małego stoliczka niskie taborety, a sam usiadł za biurkiem w trzcinowym fotelu. Bosman zakurzył fajkę, Wilmowski i Abbas zapalili papierosy.

— Przede wszystkim muszę wyjaśnić szlachetnym sahibom, dlaczego zachowuję pewną ostrożność, rozmawiając o sprawach sahiba Smugi — zaczął Abbas. — Otóż mój znajomy, dostojny Pandit Davasarman, prosił mnie w imieniu sahiba Smugi o przechowanie dla jego przyjaciół listu oraz wartościowego depozytu. Okoliczności tak się ułożyły, że sahib Smuga musiał udać się na północ przed przyjazdem sahibów. Uprzedzono mnie o znacznej wartości depozytu, wobec czego ulokowałem go w schowku w moim mieszkaniu. Wkrótce spostrzegłem, że jestem śledzony przez jakiegoś człowieka, starannie ukrywającego twarz. Zacząłem mieć się na baczności i pewnego dnia omal go nie schwytałem. Niestety, mimo na pozór wątłej budowy okazał się znacznie silniejszy ode mnie. Powalił mnie uderzeniem pięści. Wszakże podczas szamotania udało mi się zerwać z jego głowy kaptur burnusa [23]. Wówczas to ujrzałem twarz, przeciętą szeroką blizną. Jak już powiedziałem, zdołał umknąć. Tego samego wieczoru zakradł się tutaj do mieszkania, lecz na szczęście został spłoszony przez mego służącego. Wprawdzie od tej pory nie widziałem go więcej, lecz stale mam wrażenie, że kręci się gdzieś w pobliżu.

— Czy pan wiąże fakt śledzenia pana z powierzonym mu depozytem? — zapytał Wilmowski.

— Prowadzę spokojny tryb życia. Nigdy nie miałem z kimkolwiek zatargów. Kłopoty zaczęły się dopiero po przyjęciu depozytu na przechowanie. Ponadto mój służący odniósł wrażenie, że włamywacz szukał czegoś ściśle określonego. Powiedz sam szlachetnym sahibom, czy tak właśnie było.

Ostatnie słowa Abbas skierował do służącego, nalewającego do filiżanek herbatę z mlekiem. Ten postawił dzbanek na tacy i rzekł:

— To prawda, szlachetni sahibowie. Nie miałem wątpliwości, że on szukał schowka. Obserwowałem go chwilę zza portiery, zanim zawołałem o pomoc. Wówczas czmychnął natychmiast.

— Jeśli tak się sprawa przedstawia, to odzyska pan spokój pozbywając się kłopotliwego depozytu — powiedział Wilmowski. — Gdzie obecnie przebywa pan Smuga? Czy powiadomił go pan o tajemniczym człowieku z blizną na twarzy?

— Nie znam miejsca pobytu sahiba Smugi. Wiem tylko, że razem z dostojnym Panditem Davasarmanem udali się na północ kraju. Z tego też względu nie mogłem powiadomić ich o zaistniałych wypadkach.

— Któż to jest ten pan Pandit Davasarman? — zagadnął Tomek.

— To bardzo uczony i zamożny człowiek. Jest szwagrem maharadży [24] Alwaru [25] — wyjaśnił Abbas. — Niewątpliwie w liście znajdą sahibowie dalsze informacje.

— Wobec tego poprosimy pana o list i depozyt.

Abbas skinął głową. Podniósł się z fotela, po czym zbliżył się do ściany pokrytej misternie zdobioną boazerią [26]. Przesunął dłonią po płaskorzeźbie wyobrażającej głowę jakiejś mitycznej [27] poczwary. Zapewne uruchomił dotykiem palców ukryty mechanizm, gdyż w tej chwili część boazerii odchyliła się od ściany, ukazując drzwiczki małej, pancernej kasy. Abbas wydobył z kieszeni pęk kluczy. Po chwili położył na biurku zalakowaną kopertę oraz pękaty, skórzany woreczek.

— Oto list i depozyt — rzekł poważnie. — Szczerze cieszę się, że pomyślnie wykonałem polecenie dostojnego Pandita Davasarmana. Szlachetni sahibowie zechcą potwierdzić odbiór depozytu.

Mówiąc to podsunął Wilmowskiemu kartkę wyrwaną z notesu. Wilmowski ujął pióro, zanurzył je w kałamarzu. Czterej mężczyźni pochyleni nad biurkiem nie spostrzegli śniadej dłoni zaciśniętej na zwiniętym w kulę turbanie, która nagle wysunęła się zza maty zasłaniającej okno wychodzące na podwórze. Zręcznie rzucony zawój upadł wprost na płonący w kącie kaganek oliwny. Wilmowski właśnie podpisywał pokwitowanie, gdy naraz rozległ się ostrzegawczy krzyk służącego. Kompletna ciemność zaległa pokój. Wilmowski porwał z biurka zalakowaną kopertę. Dłoń jego zderzyła się z czyimiś rękami.

— Światło! Zapalcie zapałki! — zawołał.

W ciemności było słychać szamotanie się walczących i szybkie oddechy, później brzęk tłuczonych filiżanek. Błysnął żółtawy płomyk. Bosman, trzymając płonącą zapałkę, ujrzał skłębione ciała trzech mężczyzn. To Abbas i jego służący próbowali obezwładnić zamaskowanego mężczyznę. Nim płonąca przez krótką chwilę zapałka zgasła, napastnik skorzystał z okazji, by celnym uderzeniem pięści w podbródek powalić odważnego służącego. W ciemności rozległ się stłumiony okrzyk bólu. Coś ciężkiego osunęło się na podłogę.

вернуться

21

Kobra (Cobra de Capello) — zwana również okularnikiem, a w języku krajowców znana jako: Nalla-pamba, Czinda-negu lub Naga, należy do najjadowitszych wężów na świecie.

вернуться

22

Trąd, lepra — przewlekła choroba zakaźna, w przebiegu której powstają rozpadające się nacieki w skórze, śluzówkach, tkance nerwowej itp., prowadzące do rozległych zniekształceń, zniszczenia tkanek, wreszcie do śmierci. Leprosorium to miejsce odosobnienia, szpitale dla chorych na trąd.

вернуться

23

Burnus — szeroki płaszcz z kapturem, bez rękawów, z białej wełny, noszony przez Arabów.

вернуться

24

Maharadża — wielki władca, wielki król, tytuł zwierzchnika kilku radżów, to jest lokalnych władców panujących w niezależnych bądź wasalnych (podległych królowi) państewkach w Indiach Wschodnich i na Archipelagu Malajskim.

вернуться

25

Alwar — miasteczko, a zarazem stolica państewka o tej samej nazwie leżące w północno-zachodnich Indiach, na południe od Delhi.

вернуться

26

Boazeria — ozdobna, drewniana okładzina ścian.

вернуться

27

Mityczny — związany z mitem, baśniowy, nierzeczywisty.