— Nim wypijemy herbatę, podadzą nam skromny obiad. Nie spodziewałem się dzisiaj wizyty miłych przyjaciół — odezwał się Sun Li. — Czy tym razem, czcigodny Pandicie, raczysz dłużej zatrzymać się w Chotanie?
— O świcie musimy ruszyć w dalszą drogę, aby dogonić naszą karawanę dążącą do gór Kunlun — wyjaśnił Pandit Davasarman. — Mimo iż bardzo nam się spieszy, nie mogłem sobie odmówić przyjemności wypicia filiżanki herbaty z tobą, dostojny przyjacielu.
— Sprawiłeś mi wielki zaszczyt, Pandicie. Oczy moje zawsze cieszą się widokiem czcigodnych przyjaciół — odparł Sun Li. — Czy spokojną mieliście podróż?
— Spotkała nas nieprzyjemna niespodzianka. Patrole wojskowe kontrolowały karawany przybywające traktem z zachodu. Aby uniknąć kłopotów, kołowaliśmy po pustyni i do Chotanu wjechaliśmy od wschodu.
— Mój znajomy, krewny ambania Chotanu, mówił mi dwa tygodnie temu, iż władze poszukują angielskich szpiegów. Podobno przemknęli się z Pamiru z jakąś niebezpieczną misją do Chińskiego Turkiestanu — obojętnie powiedział Sun Li. — Wszystkich podejrzanych odprowadza się do Padszy-Szab-Beka i tam torturuje się ich w celu wydobycia zeznań.
— Czyżby ci szpiedzy zdradzili się w jakiś sposób? — zapytał Pandit Davasarman.
— Nie, czcigodny przyjacielu, to ich zdradzono.
— Bardzo zajmująca historia, czy znasz jakieś szczegóły?
— Mój znajomy twierdził, iż przebrani za krajowców Anglicy mieli w Pamirze zatarg z bandą Naib Nazara i zastrzelili go na samej granicy. Władze rosyjskie od dłuższego czasu bacznie obserwowały potomka starego rozbójnika, toteż oddział Kozaków omal nie schwycił całej jego bandy razem z owymi szpiegami w chwili, gdy toczyli zaciętą walkę. Nim Rosjanie zorientowali się w sytuacji, Anglicy uciekli do Turkiestanu.
— Czy to władze rosyjskie doniosły o szpiegach?
— Nie, kilku ludzi Naib Nazara zdołało wymknąć się Rosjanom i udało się w pogoń za Anglikami, aby pomścić zabicie herszta. Po drodze zgubili ślad, lecz mimo to dotarli do Karghaliku. Tam pod przysięgą na Allacha zeznali wszystko Padszy-Szab-Bekowi. Twierdzili, iż głównym celem wyprawy Anglików był Chiński Turkiestan, gdzie mieli do wypełnienia jakąś tajemniczą misję.
— Jak widać Naib Nazar potrafi mścić się nawet zza grobu — zauważył Pandit Davasarman. — Skąd można mieć pewność, iż to Anglicy zabili rozbójnika?
— Rozmyślałem nad tym, czcigodny przyjacielu — odparł Sun Li, uśmiechając się zagadkowo. — Ostatnio podejrzewano Naib Nazara o konszachty z Anglikami. Podobno przemycał broń dla rosyjskich Kirgizów.
— Słyszeliśmy po drodze, że Naib Nazar miał jakoby otrzymać transport karabinów z powyjmowanymi zamkami. Może to właśnie było powodem zatargu na granicy? — powiedział Pandit Davasarman. — Nic to nas jednak nie obchodzi, ponieważ nie jesteśmy Anglikami i odbywamy ściśle prywatną podróż.
— Słusznie, czcigodny przyjacielu, lecz mimo to ciekawie słucha się ploteczek z wielkiego świata — potaknął Sun Li. — Czy nie zastanawiałeś się, w jakim celu mógł ktoś powyjmować zamki z karabinów Naib Nazara?
— Może ów “ktoś” chciał udaremnić rozbójnikom dokonywanie napadów? — odparł pytaniem Pandit Davasarman.
Sun Li lekko przysłonił oczy powiekami. W tej chwili służba zaczęła wnosić tace z jedzeniem. Bosman i Tomek nie znali chińskich zwyczajów, zdziwili się więc niepomiernie na widok zapowiedzianego przez gospodarza “skromnego obiadu” [167].
Obok wazy napełnionej zupą z gniazd jaskółczych, smakującej jak klejowaty rosół, ustawiono półmiski z tłustymi, pieczonymi kaczkami, wieprzowymi pyskami i nosami, marynowane kurczęta z pączkami bambusowymi, potrawki oraz sałatki z ptaków i ryb, drobno krajaną baraninę, a także różne wędliny. Następnie wniesiono jaja gotowane na twardo, których prawie ciemnogranatowy kolor wymownie świadczył o wieloletnim przetrzymywaniu w wapnie, pijawki smażone w cukrze, pierogi z mięsem, smażone cebulki lilii, tace z ryżem, czarki z różnymi sosami, migdały prażone w soli dla zaostrzenia apetytu, ciastka i jarzyny, w końcu na stole znalazły się karafki z chanszynem [168] i winem ryżowym oraz kumgan z oryginalną chińską herbatą. Ponętne zapachy wprawiły wygłodniałych podróżników w doskonały humor. Ochoczo przysunęli się do stołu. Za przykładem gościnnego gospodarza ujęli w dłonie długie, owalne drewniane pałeczki, których Chińczycy używają zamiast widelców. Z początku nabieranie potraw tym oryginalnym dla Europejczyków sposobem sprawiało im niemało trudności. Toteż bosman i Tomek zabrali się przede wszystkim do dań mięsnych, przygotowanych w większych kęsach. Widząc to Pandit Davasarman szepnął im, iż dobry obyczaj nakazuje choćby pokosztować każdej z podanych potraw.
— Nie żartuj pan — mruknął bosman w odpowiedzi na tę uwagę. — Któż by jadł śmierdzące jaja albo pijawki!
— Popróbuj, sahibie, to wystarczy — szepnął Pandit Davasarman. — Chińczycy przestrzegają ceremoniału i są obraźliwi.
— Kiedy naprawdę nie mogę, bo jak tylko zjem jakieś paskudztwo, to zaraz mi się odbija.
— Zachwycisz tym gospodarza, odbijanie się bowiem, w myśl tutejszych zwyczajów, jest oznaką sytości i należy do dobrego tonu.
Zachwyty, jakie wywołało głośne “beknięcie” bosmana, zachęciły go do pofolgowania sobie w jedzeniu. Sun Li co chwila podsuwał mu półmiski z innymi potrawami i napełniał małe kieliszki mocnym chanszynem. Wkrótce marynarz wygodnie rozparł się na taborecie. Dwóch służących zmieniało mu talerzyki, a on wciąż jadł, jakby jego żołądek był bez dna. Sun Li wiernie mu sekundował w tym niezwykłym obżarstwie. Pandit Davasarman spoglądał na marynarza oraz na szybko opróżniane karafki chanszynu coraz bardziej zaniepokojony. Tomek natomiast, świadom nieprawdopodobnej zaprawy druha w pochłanianiu alkoholu, bawił się w najlepsze, coraz to podrzucając mu nieznacznie na talerz ocukrzone pijawki.
Po kilku godzinach bosman ociężałym ruchem zsunął na tył głowy futrzaną czapę [169]. Odgłos donośnej czkawki, poprzedzonej głębokim westchnieniem, wprawił podochoconego Sun Li niemal w zachwyt.
— Naprawdę od dawna nikt mnie tak nie ugościł — powiedział bosman, znów popuszczając pasa. — Teraz wystarczą mi już na zakąskę solone migdały i pestki z dyni, jako że doskonale pobudzają pragnienie.
Sun Li z ukontentowaniem pogładził dłonią brodę pokrytą rzadkim, czarnym zarostem, po czym przysunął swój taboret bliżej bosmana i rzekł:
— Czcigodny panie, znam pewną grę o niezwykłych zaletach dla spragnionych biesiadników.
— Na czym ona polega? — zaciekawił się bosman. — W szachy i warcaby grywam najlepiej na głodnego.
— Gra jest bardzo prosta. Widzisz moją pięść? Otóż będę szybko rozprostowywał palce, a ty musisz natychmiast powiedzieć, ile ich rozprostowałem. Jeśli dobrze zauważysz, to ja muszę wypić tyle kieliszków, ile pokazałem palców, a jeśli pomylisz się, wypijesz je ty.
— Ho, ho, to nawet pożyteczna gra, skoro człowiek najadł się pijawek, które przepadają za wodą — pochwalił bosman. — Zaczynaj pan!
Ku niezmiernej uciesze Sun Li bosman stale przegrywał. Wkrótce Tomek zaczął podejrzewać przyjaciela, iż z premedytacją źle odgaduje. Utwierdził się w tym przekonaniu, gdy po samodzielnie opróżnionej karafce bosman nagle przestał się mylić; teraz Sun Li musiał raz po raz wypróżniać kielichy.
— Sahibie, obawiam się, iż nie będziemy mogli o świcie wyruszyć z miasta — szepnął Pandit Davasarman do Tomka.
— Niech się pan nie obawia, nigdy nie widziałem bosmana nietrzeźwego — odparł Tomek.
— Możliwe, że duży sahib jakoś to przetrzyma, ale Sun Li już się chwieje na taborecie, a ja muszę pomówić z nim o ważnych sprawach przed wyjazdem.