— Skoro tak, postaram się przerwać zabawę — uspokoił go Tomek.
Nieznacznie stanął za plecami Sun Li i machnął ręką, by zwrócić uwagę bosmana, po czym dłonią nakreślił w powietrzu znak krzyża nad głową Chińczyka. Sprytny marynarz od razu pojął, o co chodzi. Pochylił się ku partnerowi i uważnie zajrzał mu w oczy.
— Chyba już dość nabawiliśmy się. Nauczę tej gry kumpli z braci marynarskiej — powiedział po chwili. — A teraz, szanowny panie, warto nieco kimnąć się przed drogą.
— Chciałbym, dostojny gościu, abyś pod moim dachem miał rozkoszne sny. Wypal fajeczkę opium, a noc szybko minie w krainie złudzeń — zaproponował Sun Li.
— Nie trzeba, serdecznie dziękuję. Po takiej uczcie i bez opium będę miał przyjemne sny.
Sun Li ucieszony pochlebstwem podszedł do stolika, na którym stała mała klatka nakryta jedwabną chustką. Odsłonił klatkę, ujął za metalowe kółko i podał ją bosmanowi mówiąc:
— Zaszczyciłeś mój dom swoją obecnością, czcigodny gościu, racz więc przyjąć na pamiątkę mego ulubionego kanarka. On potrafi wyśpiewać cztery piękne melodie i będzie uprzyjemniał ci spacery.
Bosman spoglądał na klatkę zdziwiony i zakłopotany. Nie wiedział, iż Chińczycy z upodobaniem hodują ptaki i w klatkach zabierają je z sobą na spacer, podobnie jak my to czynimy z psami, które w Chinach uważane są jedynie za strażników domu. Na szczęście Pandit Davasarman dobrze znał obyczaje mieszkańców Azji Środkowej, toteż pospieszył bosmanowi z radą.
— Sahibie, przyjmij kanarka, po czym za chwilę podaruj go gospodarzowi — szepnął nieznacznie.
— A nie obrazi się na mnie? — mruknął bosman.
— Nie, sprawisz mu tym przyjemność...
Bosman postąpił w myśl rady Pandita Davasarmana. Gdy klatka z kanarkiem znów stała na stoliku nakryta chustą, Sun Li klasnął w dłonie. Służba natychmiast uprzątnęła stół i sprawnie rozesłała na kanie maty.
— Życzę miłym gościom przyjemnych snów, a ty, czcigodny Pandicie, chyba, jak zwykle, zechcesz jeszcze obejrzeć moją kolekcję kumganów? — odezwał się Sun Li.
— Odgadujesz myśli, dostojny Sun Li — odparł Pandit Davasarman. — Dobranoc szlachetnym sahibom...
Chińczyk i Hindus zniknęli w głębi domu.
— No, no, nie spodziewałem się, że Kitajcy mają takie tęgie głowy do chanszynu i polityki — z uznaniem zauważył bosman. — Davasarman dobrał sobie odpowiedniego kumpla.
— Ma pan rację, oni obydwaj są doskonałymi dyplomatami — odpowiedział Tomek. — Jak zręcznie poinformowali się wzajemnie o najważniejszych sprawach zaraz na początku uczty!
— Tęgie łby...
Bosman i Tomek zaledwie przyłożyli głowy do poduszki, natychmiast zasnęli. Tymczasem Pandit Davasarman do samego świtu toczył cichą rozmowę z Sun Li. Wczesnym rankiem obudził towarzyszy. Na podwórzu stało już kilkanaście objuczonych mułów. Sun Li osobiście przeprowadził karawanę przez bramy miasta. Trzej podróżnicy udawali poganiaczy jucznych zwierząt i dopiero poza Chotanem dosiedli swych wierzchowców. Teraz szybko pożegnali Sun Li. Popędzając dwa muły objuczone zapasami żywności, zboczyli z traktu na południe ku potężnemu łańcuchowi gór.
Niebawem znaleźli się w skalistej pustyni, a wtedy Pandit Davasarman odezwał się:
— Teraz, szlachetni sahibowie, trzymajcie rewolwery w pogotowiu i nie żałujcie koni. Musimy jak najszybciej odnaleźć naszych towarzyszy.
— Czy zdarzyło się coś nadzwyczajnego? — zaniepokoił się Tomek.
— Wal pan prosto z mostu, o co chodzi — zawtórował bosman.
— Władze chińskie wyznaczyły wysoką nagrodę za pomoc w schwytaniu angielskich szpiegów. Liczne patrole wojskowe powiadamiają o tym ludność. Nasza karawana powinna omijać sadyby ludzkie, jeśli chcemy cało wydostać się z Turkiestanu.
— Ha, jeśli tak się sprawy przedstawiają, to mieliśmy do tej pory dużo szczęścia — rzekł bosman. — Teraz zrozumiałem, dlaczego Sun Li osobiście wyprowadzał nas z miasta.
— Nasi towarzysze nic nie wiedzą o grożącym nam wszystkim niebezpieczeństwie, spieszmy więc do nich, zanim zdarzy się katastrofa — zawołał Tomek, niespokojnie oglądając się w kierunku Chotanu.
Arkany ze świstem spadały na końskie grzbiety. Odgłos cwałujących wierzchowców głucho rozbrzmiewał po skalistym stepie.
Wielka przegrana
Nazajutrz po opuszczeniu Chotanu trzej zwiadowcy połączyli się ze swoją karawaną, która rozbiła obóz w umówionym miejscu, w górskim jarze nad brzegiem rzeki Kerija.
Smuga zasępił się usłyszawszy wieści przywiezione od Sun Li. Teraz jeszcze bardziej podejrzana wydała mu się niemal natrętna ciekawość, z jaką koczujący w okolicy pasterze baranów wypytywali ich o cel i kierunek jazdy. Zapewne wiedzieli już o wyznaczonej przez policję nagrodzie za pomoc w schwytaniu rzekomych angielskich szpiegów. Można było przypuszczać, że nie omieszkają powiadomić władz o pojawieniu się w pobliżu ich koczowisk podejrzanych obcych podróżników.
Myśl o ewentualnym zatrzymaniu przez policję i aresztowaniu zaniepokoiła wszystkich uczestników ekspedycji, bowiem w ówczesnych feudalnych Chinach [170] aresztowanych poddawano podczas śledztwa torturom dla wydobycia zeznań. W myśl miejscowego zwyczaju gnieciono im palce pomiędzy deskami skręcanymi za pomocą śrub, zmuszano do klękania na deskach nabitych gwoździami, bądź też zamykano w wysokiej klatce, w której człowiek, wyciągnięty jak struna, zawisał zawieszony za głowę, wysuniętą na zewnątrz przez mały otwór na szyję w wierzchu klatki, dotykając podłogi zaledwie końcami palców nóg. Chłosta kijami wymierzana była nawet w sądach, ponieważ sędzia nie mógł wydać wyroku, jeżeli oskarżony nie przyznawał się do winy. Kary stosowane wówczas w Chinach szczególnie mogły przerażać Europejczyków. Na ulicach miast turkiestańskich często spotykało się ludzi skazanych na “zakucie w szalę” lub “przykucie do żelaznej sztaby” [171].
Pandit Davasarman szczególnie kłopotał się o swych białych przyjaciół. Bo przecież on i jego hinduscy żołnierze bardziej oswojeni byli z myślą o torturach, często stosowanych również przez Anglików w podległych im koloniach. Zwłaszcza w hinduskiej armii śledztwo zazwyczaj prowadzono “przy pomocy chrząszcza”. Polegało ono na tym, że na obnażonym brzuchu badanego kładziono żywego chrząszcza i przykrywano go połówką wydrążonej skorupy orzecha kokosowego. Powolny chód krążącego w koło owada stawał się po krótkim czasie nie do wytrzymania i zmuszał do przyznania się do winy.
Smuga nie taił niebezpieczeństwa przed przyjaciółmi. Nie przewidziany uprzednio przez niego zatarg z bandą Naib Nazara pokrzyżował jego plany. Teraz właśnie, gdy coraz groźniejsze przeszkody piętrzyły się na ich drodze, ogarniały go wątpliwości, czy słusznie postąpił narażając swoich wiernych towarzyszy, a przede wszystkim młodego Tomka, na tak olbrzymie ryzyko.
Wilmowski był mocno zafrasowany podczas narady, natomiast bosman Nowicki wcale nie przejął się możliwością utarczki z policją bądź żołnierzami. Beztrosko machnął łapskiem i rzekł:
— Wiedzieliśmy przecież, że może nam być gorąco podczas tej wariackiej wyprawy. Toteż teraz nie ma co siać cykorii przed Kitajcami. Wprawdzie mężne to zuchy, ale ze swoim uzbrojeniem niewiele mogą nam zaszkodzić. W górach łatwo się obronimy, jeśli tylko nie zaskoczą nas niespodziewanie. Wystawiaj pan wachty, panie Smuga, a wszystko będzie w porządku. Obecnie najwięcej ciekawi mnie, czy przypadkiem ktoś nie podebrał nam tego złota. Coś za wiele cwaniaków kręci się tutaj...
170
Rewolucja pod kierownictwem Sun Jat-Sena (wybitnego bojownika o wyzwolenie narodowe i społeczne Chin) w 1911 r. zniosła feudalno-monarchistyczny ustrój. Chiny ogłoszono republiką, aczkolwiek rewolucja nie została doprowadzona do końca. Dopiero długa walka Komunistycznej Partii Chin doprowadziła w 1949 r. do proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej, która wyzwoliła Chiny spod władzy feudałów i kapitalistów.
171
Szala — ciężka, gruba, kwadratowa deska przecięta na pół, z wyrżniętym po środku otworem na szyję. Skazańcowi zakładano ją w ten sposób, że jego głowa wystawała ponad deskę, której obydwie połowy składano w całość i zamykano na klucz. Szerokość szali uniemożliwiała pracę i jedzenie. Podobną karę stanowiło przykucie do żelaznej sztaby. Około dwóch metrów długa sztaba miała na obydwóch końcach przymocowane obroże. Jedną z nich zamykano na szyi skazanego, a drugą na nodze, zawieszając sztabę wzdłuż pleców. Skazaniec nie mógł samodzielnie siadać ani kłaść się, a chodził jedynie małymi kroczkami, przytrzymując oburącz sztabę. Przy obydwóch rodzajach kar skazańcy nie siedzieli w więzieniu. Szale i sztaby zdejmowano im po odbyciu kary. Na szali, czy sztabie naklejano wyrok sądu.