— Nie kłopocz się o to, bosmanie. Złoto jest dobrze ukryte — uspokoił go Smuga. — Połowę skarbu, przeznaczoną przez mego brata dla nas, podzielimy po równej części między siebie. Każdy z nas otrzyma swój udział.
— Mamy czas mówić o tym po szczęśliwym zakończeniu wyprawy — wtrącił Pandit Davasarman. — Obecnie lepiej zastanówmy się, którędy będziemy wracali do Kaszmiru.
— Słuszna uwaga, Pandicie, to najważniejsza teraz dla nas sprawa — przywtórzył Wilmowski. — W takiej sytuacji, jak nasza, dobrze jest mieć z góry obmyślony plan odwrotu. Moim zdaniem w żadnym przypadku nie możemy wracać przez Chiński Turkiestan.
— Ja również tak uważam, szlachetny sahibie — potwierdził Pandit Davasarman.
— Oczywiście zgadzam się z wami — powiedział Smuga ciężko wzdychając. — W takim razie pozostaje nam jedynie spróbować przemknąć się przez Tybet. Trudna to i bardzo niebezpieczna wędrówka.
— Przecież pana brat też szedł tamtędy. Jeśli w pojedynkę zdołał pokonać wszelkie trudy, to dlaczego nam miałoby się nie udać?! — zawołał Tomek.
— Racja, brachu, w takiej kompanii można przejść nawet przez piekło — zauważył bosman, po czym zarechotał basem i dodał: — Z workiem złotego piasku w jukach można coś nie coś zaryzykować. Gdybym stał się bogaty, zaraz kupiłbym zwrotny jachcik. Sam mianowałbym się jego kapitanem, a Tomek moim pierwszym oficerem.
— Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu — niechętnie rzekł Wilmowski. — Janie, czy daleko jeszcze do kryjówki?
— Jutro przed południem powinniśmy dotrzeć do niej — wyjaśnił Smuga. — Według planu sporządzonego przez mego brata znajduje się ona w małym parowie; u wejścia do parowu stoi wysoka iglica, omywana strumieniem wpadającym do jednego z dopływów Keriji.
— Czy szanowny braciszek zakopał złoto w ziemi? — zaciekawił się zawsze praktyczny bosman.
— Nie, mój drogi! W potężnej, skalnej ścianie zamykającej parów jest mała pieczara. W niej właśnie brat ukrył złoto. Wejście do kryjówki doskonale zamaskował. Mianowicie za pomocą dynamitu wysadził w powietrze występ góry, by zmienić bieg strumienia, kaskadami spływającego po niej do parowu. W ten sposób wodny “parawan” kryje otwór pieczary.
— Jeśli tak, to faktycznie masz pan rację, że nie potrzebujemy obawiać się niespodzianki — z uznaniem powiedział marynarz. — Gdzież znajduje się ten parów?
Smuga rozłożył mapę na ziemi. Z wyjątkiem Tomka wszyscy pochylili się nad nią. Zaczęli wytyczać kierunek, mierzyć odległość, a następnie omawiali, jakie należy przedsięwziąć środki ostrożności w celu uniknięcia schwytania przez policję lub wojsko.
Narada trwała dość długo, ponieważ Smuga i Pandit Davasarman, układali plan działania, uwzględniając wszelkie możliwe sytuacje. Tomek tym razem nie brał udziału w rozmowie. Siedział na głazie i zadumanym wzrokiem wodził po ośnieżonych szczytach górskich, poza którymi rozciągała się tajemnicza Wyżyna Tybetańska, tak zazdrośnie strzeżona przez krajowców przed obcymi przybyszami. Tam właśnie, w tej dzikiej, surowej, niegościnnej krainie brat Smugi nabawił się okropnego kalectwa. Wspomnienie nieszczęsnego człowieka przywiodło Tomkowi na myśl niezwykłą przygodę w górach Karakorum. Cóż to za stwór mógł pozostawić ślady w niezamieszkałych przez ludzi górach? Rozmyślania o Yeti — legendarnym Śnieżnym Człowieku — przerwał Tomkowi głos ojca:
— Nad czym tak medytujesz, Tomku? — zapytał Wilmowski, przysiadając się obok syna.
Tomek uśmiechnął się i odparł:
— W wyobraźni już wędrowałem po Tybecie. Od dawna marzyłem o tak niezwykłej wyprawie.
— A ja myślałem, że układasz plany w związku ze skarbem. Bosman mianował cię pierwszym oficerem na swoim jachcie!
Tomek cicho się roześmiał.
— Ojcze, przecież wiesz doskonale, że poczciwemu bosmanowi niewiele zależy na majątku. Jemu wystarczy to, co zarobi, na utrzymanie rodziców i... butelkę ulubionej jamajki — powiedział po chwili. — Nie wyobrażam sobie zupełnie ani bosmana, ani siebie w roli bogaczy!
— Masz rację co do bosmana, ale ty jesteś jeszcze bardzo młody. Mógłbyś rozpocząć inne, spokojne życie — odparł ojciec. — Praca łowcy zwierząt jest zbyt niebezpieczna.
— Nigdy nie myśl o tym, kochany ojcze! Naprawdę jestem niezmiernie szczęśliwy, a nawet i dumny, że pozwoliłeś mi uczyć się tego zawodu.
— Jednak mimo wszystko, jeśli skarb istnieje naprawdę, jutro możesz stać się zamożny. Cóż więc wtedy uczynisz?
Tomek zafrasował się, po czym rzekł:
— Nie zastanawiałem się nad tym. Na wyprawę wyruszyłem, bo chciałem pomóc panu Smudze ze względu na jego nieszczęśliwego brata. Poza tym przepadam za przygodami. Gdybyśmy wszakże zdobyli to złoto... ha, po prostu ofiarowałbym moją część na założenie ogrodu zoologicznego w Warszawie!
— Widzę, że nie zapomniałeś o pomyśle powziętym w Australii! Cóż by jednak Sally powiedziała na to?
— Sally?! Na pewno by się ucieszyła. Tylko nie śmiej się ojcze, bo chociaż to dziecinne, ona pragnie skończyć zoologię, a potem jeździć razem z nami na wyprawy po dzikie zwierzęta.
— To nie zawód dla kobiety...
— I ja tak myślę, ale Sally nie jest mazgajem! To zuch dziewczyna! Czy... lubisz ją choć trochę?
— Prawie tak jak ciebie, mój synu. Naprawdę cieszę się, że nie nęcą cię łatwo zdobyte pieniądze. Każdy uczciwy człowiek pracą własnych rąk powinien zarabiać na swoje życie.
— To już twoja zasługa, tatusiu! Tak wiele nauczyłem się od ciebie! Przecież tobie również nie zależy na tym złocie. Dlaczego wobec tego przyłączyłeś się do wyprawy, skoro od samego początku uważałeś ją za oczywiste szaleństwo?
— Widzisz, mój drogi, to nie jest łatwe do wytłumaczenia. Gorączka złota nieraz wyzwala w ludziach najniższe instynkty. Dlatego właśnie chciałem być przy tobie podczas wyprawy po skarb. Teraz już jestem pewny, że niepotrzebnie kłopotałem się o ciebie.
— Cóż to za konszachty prowadzi załoga? — przerwał im bosman zwierzenia. — Właśnie uradziliśmy wystawić podwójną wachtę, a jutro, gdy my wyruszymy do owej pieczary, Udadżalaka z jednym jeszcze kompanem będą mieli oko na tych pasterzy, co to nas niby szpiegują.
— Bardzo słusznie, bosmanie, nie zawadzi zachować ostrożność — przytaknął Wilmowski.
Smuga z Panditem Davasarmanem jechali na przedzie. Na samym końcu Hindusi wiedli juczne konie. Zgodnie z ustalonym planem, Udadżalaka oraz jeden z żołnierzy pozostali w pobliżu koczowisk pasterzy, by zabezpieczyć ekspedycję przed wszelkimi niespodziankami.
Smuga co chwila zerkał na mapę z zaznaczoną na niej kryjówką skarbu. Parów, a więc ostateczny cel wyprawy, powinien znajdować się już bardzo blisko. Tomek niecierpliwie unosił się w strzemionach wypatrując skalnej iglicy. Przecież nie mogło być mowy o przeoczeniu tak charakterystycznego i łatwo dostrzegalnego znaku.
Naraz Smuga odwrócił się w siodle do swych towarzyszy i zawołał:
— Według planu znajdujemy się już bardzo blisko celu. Za tym zakrętem powinniśmy ujrzeć iglicę!
— Im szybciej wydobędziemy złoto z kryjówki i zaszyjemy się dalej w góry, tym lepiej dla nas — zauważył Pandit Davasarman. — Nie podoba mi się zachowanie tych pasterzy. Odnoszę wrażenie, że oczekują na kogoś.
— Do licha, jeśli ściągną nam na kark żołnierzy, nie obejdzie się bez walki — niepokoił się Wilmowski, który zawsze był przeciwny przelewowi ludzkiej krwi.