Cień legendarnego Yeti
Po kilku dniach podróżnicy znajdowali się już na Wyżynie Tybetańskiej. Mimo to w dalszym ciągu unikali wszelkich spotkań z ludźmi, ponieważ północna krawędź wyżyny tworząca rozległą krainę Czan Tang [172], politycznie jeszcze należała do Chińskiego Turkiestanu [173].
Pospiesznymi marszami dążyli na południowy zachód, by jak najprędzej znaleźć się w Tybecie Właściwym. Tam dopiero mieli zamiar rozejrzeć się za przewodnikiem, który by doprowadził ich do granicy Ladakhu.
Wyszukanie odpowiedniego przewodnika stawało się z dnia na dzień coraz bardziej naglącą potrzebą. Zapuszczali się w nieznany, prawie bezludny i nieurodzajny kraj, niemal pozbawiony roślinności. Zdobycie pożywienia, wody do picia, opału czy też paszy dla koni urastało tam do zagadnienia życia i śmierci.
Tomek podczas wieczornych biwaków często wydobywał z podręcznej torby mapę Tybetu i tęsknym okiem spoglądał na potężne rzeki, biorące początek w niebotycznych łańcuchach górskich obramowujących wokoło tę rozległą, wysokogórską wyżynę. Rzeka Tarym stanowiła zlewisko wód płynących w północnej części wyżyny. Korytem Tarymu spływały one do jeziora Łob-nor, natomiast rzeki: Jangcy, Huang-ho, Mekong, Saluin, Indus i Brahmaputra zlewały swe wody do odległych oceanów. Podłużne doliny Indusu i Brahmaputry na południu, jako “kraje rzek”, skupiały życie gospodarcze, polityczne i religijne Tybetu. Natomiast reszta Wyżyny Tybetańskiej stanowiła krainę bezodpływową, podzieloną pasmami górskimi i grzbietami na mnóstwo pustynnych niecek, w których tu i ówdzie znajdowały się słone jeziora [174] o wodzie nie nadającej się do picia.
Pusty i mroźny step niegościnnie witał karawanę. Podczas lata czasem można było na nim spotkać koczowniczych pasterzy tybetańskich, trudniących się wypasem owiec, koni i jaków. Wtedy bowiem nad brzegami zagubionych w pustkowiu jezior oraz wokół gorących źródeł krzewiła się w rzadko rozsianych kępkach słonawa, gruba trawa. Była ona doskonałym pokarmem dla zwierząt. Również w okresie polowań na dzikie jaki na pustynię zapuszczali się nieraz odważni myśliwi w poszukiwaniu cennej zwierzyny. Teraz wszakże zbliżała się straszliwa tybetańska zima i tylko paląca konieczność mogła zmusić koczowników do zaglądnięcia do tej groźnej dla człowieka i zwierząt krainy.
Dzika, bezludna pustynia, której w zimie unikały nawet ptaki, mimo woli napawała niepokojem naszych podróżników. Teraz coraz częściej wspominali zmarłego brata Smugi. Tym samym szlakiem samotnie przedzierał się z Chińskiego Turkiestanu do Ladakhu. Tylko człowiek bezgranicznie odważny i zdecydowany na wszystko mógł podjąć się tak szaleńczego przedsięwzięcia. Czyż wobec tego można było dziwić się, że po straszliwym marszu zabrakło mu sił już niemal u samego celu wędrówki?!
Smuga starał się ukryć swe wzruszenie słuchając rozmów towarzyszy, lecz milczenie jego było bardzo wymowne. Często zasępionym wzrokiem wodził po bezkresnym pustkowiu, jakby szukał jakichś śladów pozostawionych przez swego brata. W takich chwilach Tomek niczym cień dążył u boku Smugi, chcąc okazać mu współczucie.
Pandit Davasarman, mimo doskonałej znajomości krajów Azji Środkowej, tylko z wielkim trudem odnajdywał właściwy kierunek marszu wśród licznych, szerokich dolin i kotlin. Na domiar złego względna dotąd pogoda zaczęła nagle pogarszać się z dnia na dzień. Z głębi wyżyny powiał gwałtowny wicher. Niósł całe chmury słonawego pyłu; oślepiał ludzi i zwierzęta, powodował ciągłe łzawienie, wdzierał się do ust, nosów, uszu, przenikał pod odzienie. Pod wpływem dokuczliwego słonawego pyłu spierzchnięte z zimna ciała podróżników pokrywały się bolesnymi ranami.
Nasi łowcy, zahartowani podczas licznych wypraw do znoszenia trudów uciążliwej podróży, nie żalili się na własne cierpienia. Największą ich troskę stanowił opłakany stan wyczerpanych wierzchowców. Przecież utrata koni w surowej, bezbrzeżnej pustyni groziła zagładą całej karawanie. Toteż nie zważając na zastraszające zmniejszanie się zapasu spirytusu do maszynek do gotowania, codziennie napełniali duży kocioł śniegiem i topili go, żeby zdobyć wodę dla koni. A tymczasem zwierzęta chudły niemal w oczach, nie chciały już nawet jeść skąpo wydzielanych racji obroku i tylko chciwie lizały ozorami twardy śnieg.
Pewnego dnia Pandit Davasarman oznajmił swym towarzyszom, że według jego obliczeń powinni już znajdować się w Tybecie Właściwym. Zaraz też poprowadzili karawanę wprost na zachód. Dążąc w tym kierunku powinni dojść do granicy Ladakhu. Podróżnicy poczuli się raźniej, a ich lepszy nastrój zdawał się udzielać również i wierzchowcom. Samorzutnie zaczęły przyspieszać kroku, wstrząsały łbami i parskały.
— Ho, ho, pańskie oko konia tuczy — zawołał bosman, widząc nieoczekiwane ożywienie się wierzchowców. — Zaledwie poprawiły się nam humory, poczciwe szkapiny w mig to wyniuchały.
— Widocznie nie pisane nam zginąć w tej okropnej pustyni — powiedział Tomek. — Czyżby konie zwietrzyły jakieś ludzkie sadyby?
Pandit Davasarman niczym ogar na łowach uniósł głowę i głęboko wciągnął nosem powietrze. Po chwili rzekł:
— Prawdopodobnie w pobliżu muszą znajdować się gorące źródła. Wydaje mi się, że wiatr niesie z zachodu ostry zapach.
— Nie mylisz się pan! Mój niezawodny bosmański nos mówi mi to samo. Wprawdzie obawiałem się, czy w tej diabelskiej krainie nie zbliżamy się przypadkiem do bram piekielnych, bo w powietrzu czuć jakby siarką, ale może masz rację, że to tylko są gorące źródła. Słyszałem, że one tak właśnie cuchną!
— Nareszcie będziemy mogli się umyć! — ucieszył się Tomek. — Proszę pana, czy ta woda nadaje się do picia?
— Nie jest ona zbyt przyjemna w smaku, lecz może właśnie przy gorących źródłach uda się nam zdobyć trochę pokarmu dla koni — odparł Davasarman. — Poza tym korzystając z wysokiej temperatury wody możemy roztapiać w niej śnieg w kotłach.
— To naprawdę dobra nowina — wtrącił Wilmowski.
— Na bezrybiu i rak ryba. Oby tylko nasze domysły nie okazały się gruszkami na wierzbie — westchnął bosman. — Jeśli to naprawdę będą gorące źródła, to zaraz urządzimy takie pranie, jakie moja szanowna mamusia zwykle urządzała na Powiślu przed Świętami Wielkanocnymi.
— Na ochotnika zgłaszam się do pomocy — zaofiarował się Smuga. — Bielizna już się na mnie lepi.
Tak rozmawiając i pocieszając się wzajemnie zbliżali się do pasma pagórków. Teraz musieli cuglami powstrzymywać konie, które niecierpliwie wstrząsały łbami i rwały się do biegu. Podróżnicy nabrali pewności, że są już blisko gorących źródeł. Nad koliskiem niskich wzgórz unosiły się kłęby pary.
Wkrótce wjechali w kotlinę. Tomek krzyknął z radości ujrzawszy zieloną łąkę, na której nie opodal jednego ze źródeł spokojnie pasło się stado czarnych jaków. W pobliżu na wzniesieniu czuwał samotnie olbrzymi buhaj — przewodnik stada. Długość jego potężnego cielska przekraczała cztery metry, a wysokość w kłębie wynosiła około dwóch metrów. Jak zwykle u starszych samców jaków, grzbiet i górną część boków pokrywała sierść o brunatnym odcieniu. Karawana nadjechała do kotliny pod wiatr, toteż buhaj zauważył ją dopiero po okrzyku Tomka. Udomowione jaki są nadzwyczaj pożyteczne dla człowieka, lecz w stanie dzikim stają się nie mniej groźne od afrykańskiego bawołu. Zaledwie buhaj dojrzał karawanę, natychmiast zaczął uderzać racicami o ziemię, czym zaalarmował resztę stada. W mgnieniu oka rozjuszone jaki, wysoko zadarłszy puszyste ogony, jak lawina ruszyły na karawanę. Pochyliwszy nisko łby, uzbrojone w szeroko rozstawione, wielkie rogi, szarżowały zgrupowane w szeregu. Długie, czarne włosy porastające ich brzuchy i nogi powiewały w pędzie jak bojowe chorągiewki.
172
Wyżyna Tybetańska dzieli się na 5 głównych krain: Ladakh na zachodzie (przynależny politycznie do Kaszmiru), Czan Tang (Tschan-tang) na północy, Bod Jul, czyli Tybet Właściwy na południu (obecnie autonomiczna prowincja chińska, zwana w jęz. chińskim Sicang), Chinghai, czyli obszar Kuku-nor na północo-zachodzie (przynależny do Chin) i Kam (Kham) na południowym wschodzie (częściowo należący do Chin).
174
Większe jeziora przeważnie o słonej wodzie to: Panggong-co, Landak-co, Kjaring-co, Jamdok-co, Selling-co, Dangrajum-co, Lighten, Manasarowar, Aczyg-kuł, Ajagkum-kuł, Tengri-nor, Kuku-nor, i rozległe błota Cajdam (Tsaidam).