Выбрать главу

— Tomku, dość już tego, chodźmy stąd — rzekł półgłosem Wilmowski.

— Nie dotykaj tych przedmiotów — dodał Smuga. — Możemy narazić się na niepotrzebne kłopoty.

Tomek usłuchał rad. Sam również zauważył dziwne zachowanie się mnichów, szybko więc położył na ławie trzymany teraz w ręce biały różaniec, wykonany z ludzkich kości. Uczynił gest, jakby chciał odejść, lecz w tej chwili opat przemógł niemoc i pospiesznie wypowiedział kilka słów po tybetańsku.

— Opat prosi cię, szlachetny sahibie, abyś w spokoju oglądał wszystko, co tylko wzbudza twoją ciekawość. Mówi, że sprawiasz mu tym największą radość — rzekł Pandit Davasarman.

Tomek spojrzał na mnichów. We wzroku ich nie było widać oburzenia czy urazy. Wprawdzie wydawali się być czymś bardzo poruszeni, ale mimo to spoglądali na niego z wielką sympatią. Uspokojony tym, oglądał z kolei sztylet o dwóch ostrzach: srebrnym i miedzianym.

— Do czego służy ten sztylet? Chyba nie jako broń? — zwrócił się Tomek do Pandita Davasarmana.

Hindus przetłumaczył jego słowa opatowi, a ten drżącym głosem odpowiedział.

— To jest ofiarny sztylet — wyjaśnił Davasarman. — Jedno ostrze przeznaczone jest dla duchów powietrza, drugie dla duchów ziemi.

W tej chwili przed wejściem do świątyni usłyszeli tubalny głos bosmana. Razem z lamami wyszli więc, by go powitać i dopatrzyć rozjuczenia jaków przybyłej karawany.

Zapadał zmierzch. Lamowie zaprosili gości na posiłek do swych mieszkań na piętrze ponad świątynią. Rozmowa toczyła się na temat legendarnego stworu, zwanego przez krajowców mi-te. Lamowie po wysłuchaniu relacji Pandita Davasarmana o przygodzie, jaka spotkała ich w drodze do klasztoru, stwierdzili, że w tej okolicy dość często napotykano ślady mi-te. Nieznane stwory nawet kilkakrotnie zbliżały się aż do klasztornej wioski.

Tomek, mimo niezwykłego dlań tematu rozmowy, odczuwał dokuczliwe pieczenie oczu, toteż w porozumieniu z ojcem pierwszy udał się na spoczynek, pozostawiając towarzyszy na pogawędce z lamami.

Karawana miała wyruszyć w drogę wczesnym rankiem, by jak najprędzej dotrzeć do klasztoru w Hemis. Od granicy Kaszmiru dzieliło podróżników jeszcze tylko kilka dni drogi. Tam mieli zamiar dłużej odpocząć. Zaledwie zajaśniał świt następnego ranka, konie i jaki stały już przed klasztorem gotowe do drogi.

Tomek po źle przespanej nocy był małomówny i osowiały. Nie zwracał uwagi na odświętnie odzianych dzisiaj, żegnających ich mnichów. Zaraz siadł na konia, osłaniając dłonią łzawiące oczy. Sędziwy opat osobiście odprowadził karawanę aż do bębnów modlitewnych.

— Ga-le-Ga-le-pe! [179] — zawołał na pożegnanie.

Karawana raźno posuwała się płytkim, górskim wąwozem. Po godzinie jazdy wąski upłaz wyprowadził ich do wysoko zawieszonej kotliny. Tutaj Tomek raptownie wstrzymał wierzchowca. Obydwiema dłońmi zasłonił oczy. Smuga, jadący tuż za nim, zaledwie spojrzał na przyjaciela, zaraz zeskoczył z konia. Podbiegł do Tomka. Spod palców młodzieńca spływały grube krople łez.

— Tomku, Tomku, co ci się stało? — zawołał Smuga. — Andrzeju, hop, hop, zatrzymajcie się wszyscy!

Otoczyli Tomka. Ojciec pomógł mu zsiąść z wierzchowca.

— Co ci jest, Tomku? — pytał zaniepokojony.

— Nie wiem, oczy mnie bardzo pieką i mocno łzawią — odparł Tomek. — Zupełnie nie mogę patrzeć na śnieg.

Spod zaciśniętych kurczowo powiek, zaczerwienionych i obrzękłych, wypływały obficie łzy.

— Snow-blindness! [180] — po angielsku zawołał Pandit Davasarman.

— Masz rację, Pandicie, to jest tak zwana “biała ślepota” — potwierdził zafrasowany Smuga.

— Zapewne wczoraj doznałeś porażenia oczu, gdy zgubiłeś okulary goniąc rzekomego Śnieżnego Człowieka — powiedział Wilmowski. — Nie możemy jechać dalej. Albo tutaj rozłożymy obóz, lub może lepiej wróćmy do klasztoru.

— Czy to długo będzie mi tak dokuczało? — zapytał Tomek.

— Nie martw się, sahibie, choroba nie potrwa dłużej niż kilka godzin. W najgorszym przypadku za dzień lub dwa będziesz zdrów — pocieszył go Davasarman.

— Pandit ma rację, trzeba tylko natychmiast przerwać szkodliwe dla oczu działanie promieni słonecznych, a wszystko będzie dobrze — dodał Smuga. — Więc co robimy, czy pozostaniemy tutaj, czy też wracamy do klasztoru?

— Zostańmy tutaj — poprosił Tomek. — Źle się czuję w zaduchu klasztornym.

— Jakbyś mi to z ust wyjął, brachu. Te kręcimłynki działają człowiekowi na nerwy. Grunt to świeże powietrze — poparł go bosman. — Zaraz postawimy namioty i będziesz sobie leżał jak król!

Wkrótce Tomek spoczywał na wygodnym posłaniu w namiocie z oczyma osłoniętymi chustką. Nadszedł wieczór. Przemywanie oczu ulżyło cierpieniom Tomka, a jego towarzyszom przywróciło lepszy nastrój; niedługo po kolacji udali się na spoczynek.

Tomek drzemał, to znów budził się. Podświadomy niepokój nie pozwalał mu zasnąć. Starał się uspokoić myśleniem o Sally. Co porabia teraz? Czy bardzo niecierpliwi się tak długim brakiem wiadomości od niego?

Chciałby już jak najprędzej wrócić do Londynu i ujrzeć ją, a tymczasem przez nieostrożne zgubienie okularów sam spowodował przymusowy postój. Oby zapalenie oczu jak najprędzej minęło! Pandit Davasarman mówił, że podczas takiej choroby człowiek ulega nawet czasowej ślepocie. Gdyby wyszedł z namiotu i zdjął opaskę, mógłby sprawdzić, czy dobrze widzi. W nocy przecież nie ma słońca...

Przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w głębokie oddechy śpiących towarzyszy. Potem ostrożnie siadł na brzegu posłania. Spod jaśka wyciągnął spodnie, ubrał się, nałożył kożuch i buty. Po omacku dobrnął do wyjścia z namiotu. Świeży, mroźny powiew wiatru owiał jego rozgorączkowaną twarz. Szybko zdjął opaskę z oczu. Postąpił kilkanaście kroków. Jak poprzez grubą mgłę majaczyła olbrzymia tarcza księżyca. Obraz był zamazany, niepełny. Tomek ciężko westchnął. Zaczął rozglądać się wokoło, lecz choć wytężał wzrok, nie widział dobrze. Postanowił wrócić do namiotu, nie mógł doń jednak trafić. Poruszał się ostrożnie to w przód, to w tył, macał w powietrzu rękoma. Po chwili stwierdził, że zupełnie nie orientuje się w kierunku. Przystanął bezradnie. Przypomniał sobie, że do kotliny wiódł wąski upłazik, obramowany tylko z jednej strony przez stromą górską ścianę. Błądząc po omacku, łatwo mógł stoczyć się w przepaść.

“Będę chyba musiał zawołać o pomoc”: — pomyślał.

Nagle jakieś silne dłonie chwyciły go za ramiona. Jednocześnie szorstka, zimna dłoń zatkała mu usta. Nieoczekiwany napad na krótką chwilę poraził Tomka, lecz niebawem chłopiec zapanował nad sobą. Nadludzkim wprost wysiłkiem wyszarpnął z kleszczowego uścisku jedną rękę. Odtrącił dłoń kneblującą usta. Teraz spróbował oswobodzić się i wtedy właśnie dotknął włochatego cielska.

“Ratunku... Yeti!” — straszliwie krzyknął Tomek.

Echo jeszcze niosło po górach jego rozpaczliwe wołanie o pomoc, a tymczasem on sam został już całkowicie obezwładniony. Ktoś wziął go na ręce i niósł w nieznane. Słyszał z dala przerażone okrzyki przyjaciół. Potem huknął strzał. Odpowiedział mu głuchy łomot i szum toczącej się masy śnieżnej.

— Durniu, cóżeś zrobił najlepszego?! — krzyknął Smuga, wyrywając bosmanowi karabin.

— Rany boskie, już po nich — zawołał marynarz, chwytając się rozpaczliwie za głowę. Grupa mężczyzn w niemym przerażeniu spoglądała na sunącą z góry pyłową lawinę śniegu, która szybko wypełniała zaklęsłości terenu. Nawet jeśli stwory unoszące chorego Tomka nie zostały strącone w otchłań górską pędem lawiny, to i tak pościg za nimi został udaremniony.

вернуться

179

Szczęśliwej drogi; proszę, jedźcie powoli.

вернуться

180

Snow-blindness (czytaj snou blajndnes) — czasowa ślepota, spowodowana paraliżem wzroku promieniami słonecznymi odbitymi na śniegu. Ophtalmia nivalis — popularnie zwana białą ślepotą. Promienie ultrakrótkie, które występują w dużej ilości na znacznych wysokościach, gdzie nie są pochłaniane przez ziemię — działają szkodliwie na oczy. Często powodują u człowieka jałowe zapalenie oczu, przejawiające się silnym przekrwieniem (spojówki, siatkówki), mocnym pieczeniem, obrzękiem, łzawieniem i światłowstrętem. Czasem występują wtedy ubytki w polu widzenia. W szczególnie ciężkich przypadkach może grozić ślepota na całe życie.