Выбрать главу

— Kogo właściwie ma pan na myśli? — zaniepokoił się Tomek, zapominając o swym oburzeniu. — Chyba nie chodzi panu o kuzyna Sally, który stale patrzy na nią jak sroka w gnat?

— Nie w smak ci ten kuzynek, obłudniku? — triumfował bosman. — No, ale pal cię sęk, na mój gust jednak mógłbyś czasem trzepnąć go po uchu! Wprawdzie nie dziwię się ani tobie, ani temu angielskiemu chudzielcowi, bo gdybym był ciut młodszy, to sam bym zrobił oczko do niej... Zuch dziewczyna i kompan pierwsza klasa! Jak się to dzielnie spisywała, gdy Indiańce w Ameryce porwali ją do niewoli!

— W Meksyku gniewał się pan na wodza Czarną Błyskawicę za swatanie pana z Indiankami, a teraz sam przedzierzgnął się pan w swata — zżymał się Tomek. — Dokucza mi pan przy każdej okazji, ale ja...

— Przestańcie się kłócić, moi drodzy, wysiadamy — powiedział Wilmowski, kładąc kres przekomarzaniu.

Zbliżali się do małej stacyjki. Tomek i bosman natychmiast zapomnieli o sprzeczce. Zaraz też w największej zgodzie pośpiesznie zdjęli z łóżek swą podróżną pościel, umieścili w specjalnie przeznaczonym na nią koszu i zaledwie pociąg przystanął na stacji, natychmiast zaczęli wyładowywać na peron swe bagaże. Uporali się z tym szybko, jak ludzie przywykli do odbywania dalekich podróży. Nim pociąg odjechał w dalszą drogę, Tomek zdążył sprawdzić, czy wynieśli z wagonu wszystkie walizy i futerały z bronią, po czym dopiero rozejrzał się wokoło.

Samotny dworzec w Alwarze przypominał dużą, drewnianą szopę. Widać stąd było drogę wijącą się wśród pól i drzew ku miasteczku, otoczonemu starym obronnym murem. Na peronie znajdowało się zaledwie kilku półnagich wyrostków. Ciekawie przyglądali się obcym, białym podróżnym.

Wilmowski przywołał chłopców przyjaznym ruchem ręki, po czym odezwał się do nich w języku angielskim:

— Czy wiecie, gdzie znajduje się pałac maharadży Alwaru?

— Ho, ho, biały sahibie, któż by zliczył wszystkie pałace naszego potężnego władcy! — odparł również po angielsku rezolutnie wyglądający chłopiec. — Posiada on ich chyba tyle, ile jest gwiazd na niebie. Ja znam z nich tylko trzy, lecz ktoś starszy potrafi ci zapewne wskazać ich więcej. Otóż jeden pałac znajduje się w samym Alwarze, drugi poza miastem w wielkim ogrodzie na skraju dżungli, a trzeci w świętym mieście Benares [33], dokąd maharadża udaje się co roku na pielgrzymkę.

— Czy maharadża przebywa teraz w Alwarze? — dalej indagował Wilmowski.

— To już wie tutaj nawet każde dziecko, że w porze polowania na tygrysy nasz maharadża mieszka w swoim pałacu obok dżungli. Słyszałem, że dzisiaj reszta słoni ma wyruszyć z Alwaru do rezydencji łowieckiej na wielkie polowanie — wyjaśnił chłopiec, zdumiony ignorancją zazwyczaj wszystkowiedzących białych sahibów.

— Dziękuję ci za tak dokładną informację — z uśmiechem odparł Wilmowski. — Teraz już wiemy, gdzie należy szukać maharadży. Czy mógłbyś nam jeszcze powiedzieć, w jaki sposób najdogodniej dotrzemy z naszym bagażem do tego pałacu?

— Nie ma nic łatwiejszego, szlachetny sahibie, przed stacją stoi tika ghari [34]. Woźnica na pewno zawiezie was za kilka annas [35] do samych wrót pałacu — doradził chłopiec.

— Wobec tego pomóżcie nam przenieść bagaże — zaproponował Wilmowski.

— Chętnie to uczynimy, wspaniałomyślny sahibie! Myślę, że dasz nam za to po jednej anna — zawołał chłopiec, ochoczo chwytając dużą walizę.

— Dobrze, otrzymacie po jednej anna — potwierdził Wilmowski i mrugnął znacząco okiem do umorusanych urwisów.

Razem wyszli przed dworzec. Zgodnie z zapowiedzią młodego Hindusa tika ghari stał przed dworcem. Był to rodzaj wozu bez resorów, wyglądem przypominający dyliżans. Wewnątrz, po obu jego bokach, znajdowały się ławki dla pasażerów, osłonięte przed słońcem oryginalnym baldachimem, sporządzonym z połatanych worków jutowych i przymocowanych w górze do bambusowych kijów sterczących w czterech rogach tego dziwacznego pojazdu. Zaprzęg stanowiły dwa małe, chude koniki.

Wilmowski szybko dobił targu z woźnicą, ubranym w długie luźne spodnie, wyłożoną na wierzch koszulę bez kołnierzyka i niewielki turban. Z kolei wręczył po jednej anna chłopcom, którzy popychając się i przekrzykując piskliwie, ulokowali bagaże pomiędzy ławkami dyliżansu.

Biali podróżni wsiedli do prymitywnego wehikułu. Woźnica, nie spiesząc się, przysiadł na grubym dyszlu pomiędzy końmi, po czym nie przerywając żucia betelu [36], krzyknął:

— Honk, hai, hai! [37]

Wychudzone szkapiny ruszyły z miejsca i wlokąc się noga za nogą podążyły w kierunku Alwaru.

Droga usiana drobnym żwirem, w pewnej odległości od dworca zaczęła nieco piąć się w górę. Tuż przy niej, pośród okolonych krzewami aloesu i dość czysto utrzymanych podwórzy, rozsiadły się splecione z bambusu wiejskie chatynki. Niemal przed każdą z nich rósł bananowiec [38]. Spostrzegawczy Tomek wkrótce zwrócił na to uwagę i o zaobserwowanej ciekawostce poinformował towarzyszy. Wilmowski jako doskonały geograf znał zwyczaje ludów zamieszkujących różne kraje, wyjaśnił więc, iż samotne bananowce znajdują się nieprzypadkowo obok chat indyjskich wieśniaków. W myśl miejscowego zwyczaju, Hindus w dniu ślubu zasadza przed swym domkiem bananowiec, aby jego pożywne owoce chroniły w przyszłości całą rodzinę przed klęską głodu. Na podwórzach przed domkami, w cieniu rododendronów obsypanych czerwonym kwieciem widać było kobiety oraz gromadki dzieci.

Ubranie wieśniaczek składało się z dwóch kawałków kolorowego materiału przeważnie w czerwono-żółtą kratę. Jeden z nich opinał smukłe biodra, drugi okrywał piersi i ramiona. Młode niewiasty nosiły wokół rąk i kostek u nóg bransolety, a w uszach olbrzymie kolczyki.

Mężatki miały ponadto wpięty z lewej strony dziurki od nosa półksiężycowaty kolczyk z rubinem bądź brylantem, zależnie od stopnia zamożności. Niektóre kobiety przykucnąwszy na ziemi przygotowywały posiłek dla mężczyzn pracujących na pobliskich poletkach, inne otłukiwały ryż w dużych kamiennych stępach, posługując się przy tym długimi, ciężkimi, drewnianymi tłuczkami. Tylko staruchy bezczynnie obserwowały zapracowane młodsze gospodynie i z filozoficznym spokojem człowieka, który spełnił już swój życiowy obowiązek, paliły fajki bądź kaliany zwane również nargilami [39]. Dzieciarnia o brunatnych, błyszczących ciałkach, wysmarowanych kokosowym masłem dla zabezpieczenia przed zgubnymi skutkami palących promieni słońca, biegała niemal naga. Często tylko amulet [40] zawieszony na sznurku na szyi był całym ubiorem dziecka.

Na widok białych podróżników młodsze Hinduski zakrywały twarze zapaskami. Matki ponadto zarzucały dzieciom chustki na głowę. Gdy dyliżans oddalał się, natychmiast sięgały po skorupę orzecha kokosowego napełnioną tuszem, by umoczonym w nim pędzelkiem namalować szerokie, czarne kreski na dolnych powiekach dzieci. Według ich wierzeń miało to skutecznie chronić potomstwo przed urokiem rzucanym przez “złe oko” cudzoziemca.

Tuż przy drodze bujnie krzewiły się zagajniki bambusowe i migdałowe oraz drzewa pinii. Wśród nich spokojnie pasły się sarny, dumnie spacerowały pawie z szeroko rozpostartymi, barwnymi ogonami, to znów z gałęzi drzew rozlegał się skrzek małych zielonych papug, jakby podenerwowanych ruchliwością małp, zerkających zza migdałowych pni.

вернуться

33

Benares — miasto uważane przez Hindusów za święte, w północno-środkowych Indiach nad rzeką Ganges (również uważaną za świętą), do którego Hindusi stale odbywają pielgrzymki. W Benaresie znajduje się około 1500 hinduskich świątyń i klasztorów. Jest to jedno z najbardziej starożytnych miast, czczone nie tylko przez hinduistów.

вернуться

34

Tika ghari — miejscowa nazwa pojazdu w rodzaju dyliżansu.

вернуться

35

Anna — zdawkowa moneta indyjska; 1/16 część rupii, indyjskiej jednostki monetarnej. Do 1957 r. 1 rupia zawierała 16 annas równających się 192 pies. Obecnie 1 rupia równa się 100 naya paisa. W przeliczeniu na polskie złote 1 rupia wynosi około 4,47 zł.

вернуться

36

Betel — roślina, której liście zmieszane z orzechami palmy areki i wapnem żują ludy południowoazjatyckie.

вернуться

37

Honk, hai, hai! — równoznacznik naszego “wio”.

вернуться

38

Ojczyzną bananów jest południowo-wschodnia Azja. Rozróżniamy dwa główne gatunki bananowców: 1 — banan mączny (Musa paradisiaca) w wielu odmianach. Pierwsza z nich w krajach tropikalnych, w postaci gotowanej lub pieczonej zastępuje biedniejszej ludności chleb i nasze kartofle; inne natomiast odmiany (zwane w Ameryce Południowej “platanos”) służą jako produkt do wyrobów napojów alkoholowych i jako surowiec tekstylny, 2 — banan owocowy (Musa sapientum); w przeciwieństwie do pierwszego gatunku zdobył on sobie ważną pozycję w handlu światowym. W Europie pierwsze przesyłki bananów pojawiły się dopiero około 1880 roku.

вернуться

39

Kalian bądź nargile — fajka (przeważnie palona przez muzułmanów), której rurka cybuchowa przechodzi przez naczynie napełnione wodą lub wonnym płynem. Stąd zwie się ją również “fajką wodną”.

вернуться

40

Amulet — przedmiot, który według przesądnych wierzeń posiada czarodziejską moc; noszony jest dla ochrony przed złymi duchami, chorobami, niebezpieczeństwem. Zbliżone znaczenie ma talizman, czyli przedmiot przynoszący szczęście (talizman szczęścia).