Przywódca wyczuł drwinę w słowach bosmana. Zmieszał się mocno, lecz po chwili wahania podszedł do jeńca z kubkiem napełnionym rumem. Gdy tylko pochylił się nad Czarną Błyskawicą, ten niespodziewanym ruchem podciągnął nogi i rozprostowując je gwałtownie, uderzył stopami w pierś policjanta, który wywinął kozła. Zawartość kubka oblała mu twarz.
Obydwaj strażnicy poderwali się z ziemi. Jeden z nich grzmotnął jeńca kolbą karabinu. Czarna Błyskawica opadł na ziemię bez słowa skargi.
— Ho, ho! A to ci rogata dusza — zawołał bosman. — No, czort z nim, skoro woli cierpieć pragnienie, niż przyjąć nasz poczęstunek. Zaraz wam przyniosę więcej rumu.
Tomek szepnął coś Sally do ucha. Dziewczynka kiwnęła głową i pobiegła do domu. Za chwilę bosman z Tomkiem udali się po przyobiecany rum. Marynarz miał w swoim pokoju kilkanaście butelek ulubionej jamajki. Na każdą wyprawę zabierał spory jej ładunek, utrzymując, że stanowi ona najlepszy środek przeciwko wszelkim dolegliwościom. Gdy znaleźli się sami w pokoju, bosman zamyślony spojrzał na chłopca.
— Jestem ciekaw, co by zrobił twój szanowny tatuś, gdyby był tutaj z nami — odezwał się po chwili.
— To samo, co my zrobimy, kochany bosmanie — odparł Tomek.
— A co my zrobimy?
— Uwolnimy Czarną Błyskawicę!
— Niełatwa sprawa, kochany brachu. Strażnicy pilnują go jak oka w głowie, jeniec skuty bransoletkami, a na dobitkę jesteśmy gośćmi szeryfa.
— Gdyby Czarna Błyskawica nie był skuty okowami, sam dałby sobie radę — powiedział Tomek. — Zagroda z końmi znajduje się zaledwie o kilkadziesiąt kroków. Na pewno by mu się udało uciec.
— Gdyby w stawie rosły grzyby, to by się je łowiło wędką, a nie zbierało w lesie — rozgniewał się bosman. — Będziesz mi strugał filozofa! Tu trzeba ruszyć głową, aby wymyślić jakiś sposób. Tyle i ja wiem, że wystarczy zdjąć mu bransoletki, a rozwieje się jak wiatr po stepie. Nie możemy jednak zabić szeryfa, aby...
Bosman urwał w pół zdania, ponieważ w tej chwili drzwi cicho się uchyliły. Do pokoju weszła Sally stąpając ostrożnie na palcach.
— Skaranie boskie z tobą, dziewczyno! Czego tu jeszcze szukasz? — ofuknął ją bosman. — Taka panienka jak ty dawno już powinna leżeć w łóżku w swoim pokoju.
Sally zachichotała z uciechy i kiwnęła głową w kierunku Tomka.
— Pokaż panu bosmanowi, co przyniosłaś — powiedział chłopiec.
Dziewczynka podbiegła do marynarza. Podsunęła mu pod nos otwartą dłoń, na której spoczywał mały klucz. Błysk zrozumienia i podziwu przemknął po twarzy bosmana.
— Zaraz wydało mi się, że coś knujecie — mruknął. — W jaki sposób wycyganiłaś kluczyk od stryjka?
— Czy pan bosman już należy do spisku, Tommy? — zapytała dziewczynka.
— Tak, tak Sally. Możesz swobodnie mówić — uspokoił ją Tomek.
— Stryjka kluczyk wisi tak jak przedtem na łańcuszku od zegarka — wyjaśniła Sally. — To jest natomiast drugi, zupełnie taki sam kluczyk, wyjęty z szuflady biurka.
— Nieźleście to wykombinowali — przyznał bosman. — Jeśli Indianiec pryśnie, a stryjek przypomni sobie o tym drugim kluczyku i go nie znajdzie, wszystko wyda się jak amen w pacierzu. We trójkę powędrujemy do ciupy.
— W tym właśnie cały sęk — zmartwił się Tomek. — Trzeba tak zrobić, aby kluczyk znalazł się z powrotem w biurku.
Bosman zmarszczył czoło, a Tomek podszedł do okna rozważając coś w myśli. Gdy się odwrócił, rzekł:
— Jakoś to będzie, moi drodzy. Sally, co porabia twoja mamusia?
— Nic nam z jej strony nie grozi. Mamę rozbolała głowa, więc zapewne wzięła proszek, bo śpi już w najlepsze.
— To dobrze. Teraz nic tu po tobie, droga przyjaciółko. Wróć do swego pokoju, rozbierz się i połóż do łóżka.
— Phi, a gdzie nasz spisek? — oburzyła się Sally.
— Jeszcze nie skończyłem. — stanowczo odparł Tomek. — Połóż się do łóżka, lecz pamiętaj, że nie wolno ci zasnąć! Jak tylko dostanę kluczyk z powrotem, będziesz musiała go zanieść na dawne miejsce.
— Wcale mi się to nie podoba! Ja chcę być obecna przy całym spisku.
— Sally, każda rozsądna osoba wie, że spiskowcy mają ściśle przydzielone role. Jeżeli wykonamy je dokładnie według planu, to wszystko powinno się udać. Natomiast inaczej... klapa! Rozumiesz?
— Czy ty uważasz, że moja rola jest ważna? — niespokojnie zapytała Sally.
— Wykonujesz najważniejsze zadanie, bo gdybyśmy nie mieli kluczyka, to w ogóle nic by się nie udało. Prawda, panie bosmanie?
— Prawda, jak amen w pacierzu — potwierdził bosman.
— Możecie na mnie polegać — zapewniła Sally. — Czekam więc w łóżku na kluczyk.
— Uff...! — ciężko westchnął Tomek, gdy Sally zniknęła za drzwiami. — Ależ ona jest uparta! Na szczęście poszła!
— Jeżeli wszystkie sikorki są takie, to chyba do końca życia zostanę kawalerem — jak echo odezwał się bosman. — No, ale jakoś dałeś sobie z nią radę. Co teraz zrobimy?
— Zaniesiemy Indianom rum, a reszta będzie zależeć od okoliczności. Niech pan postara się odciągnąć na chwilę strażników od jeńca, żebym mógł z nim pomówić.
— Tak jak każdy statek musi mieć kapitana, tak każde przedsięwzięcie wymaga jednego dowódcy. Wykombinowałeś tę całą hecę, więc bądź kapitanem. Dobra nasza, postaram się zabawić tych dwóch strażników i ich koleżków. W jaki sposób poznam, że już wypełniłeś zadanie?
— Gdy obetrę czoło chustką, będzie to znak, że wszystko załatwione.
— Zgoda, teraz rozwińmy żagle!
Bosman wepchnął flaszkę rumu do kieszeni spodni, po czym wymknęli się z domu. Marynarz zadowolony był, iż Tomek wziął na siebie porozumienie się z Czarną Błyskawicą. Poczciwiec nie lubił wytężać umysłu; wszelkie trudności zazwyczaj pokonywał uderzeniem pięści, co przy jego niezwykłej sile nie sprawiało mu zbyt wielkiego kłopotu. W obecnej jednak sytuacji siła nie na wiele by się przydała. Wobec tego zaufał młodszemu przyjacielowi, którego rozsądek, spryt i przysłowiowe wprost szczęście zawsze podziwiał.
Pojawienie się ich przy ognisku zostało powitane pochwalnym szmerem. Przez cały dzień policjanci nie mieli czasu pomyśleć o posiłku, toteż kolacja obficie zakrapiana piwem zrobiła swoje. Wszyscy byli podnieceni i spragnieni wody ognistej.
Bosman wolnym ruchem wydobył z kieszeni pełną butelkę. Czerwonoskórzy skwapliwie podsunęli kubki. Bosman już pochylił flaszkę nad pierwszym z brzegu kubkiem, lecz naraz, jakby sobie coś przypomniał, cofnął rękę i odezwał się:
— Słuchaj no, dowódco! Tamci dwaj strażnicy też powinni napić się z nami na dobranoc. Czy nie możesz zawołać ich tu na chwilę?
— Dobra mowa, czas nawet zmienić wartowników. Kto idzie teraz pilnować jeńca? — zapytał dowódca.
Nikt z Indian nie kwapił się do opuszczenia okazji. Butelka była duża. Zawartość jej powinna wystarczyć co najmniej na dwie kolejki.
Bosman, widząc ociąganie Indian, rzucił jakby od niechcenia: — Ha, wszyscy lubicie dobrą wodę ognistą. Mnie też trudno odegnać od pełnej butelki. Ale mam pewną myśl! Mój młody towarzysz nie pije alkoholu. Bez żalu zastąpi na chwilę tamtych dwóch zuchów.
Dowódca chciał zaoponować, lecz bosman nie dopuścił go do słowa ciągnąc:
— Nie ma się co obawiać, dowódco. Mój kumpel na sto kroków niezawodnie trafi nawet najmniejszego ptaka prosto w łepetynę. Musicie przyjechać tu kiedy w wolnej chwili, aby zobaczyć jego niezwykłą celność. Nie spotkałem dotąd równego mu strzelca, chociaż sam przedziurawiam monetę rzuconą w górę. Słuchaj, zastąp tamtych zuchów, tylko nie spuszczaj oka z tego gagatka!