— On nie znał ranczera! Umarły nie zdradzi nam tajemnicy, ale za to inni jeńcy wyznają prawdę. Szukaliśmy wszędzie i nie znaleźliśmy Białej Róży. Jej tu nie ma! Ugh!
— Skoro tak, to wart był śmierci — mruknął bosman.
— Chodźmy stąd czym prędzej — odezwał się Czarna Błyskawica. — Dach może runąć w każdej chwili.
Długie jęzory ognia lizały już ściany pokoju. Górna część domu rozpadła się z trzaskiem wśród płomieni.
Wyskoczył oknem. Za jego przykładem uczynili to samo bosman i Palący Promień. Przed budynkiem zastali już kilkunastu wojowników wynoszących łupy. Inni prowadzili ludzi ranczera związanych rzemieniami i konie. Nad całą posiadłością unosiły się czarne słupy dymu.
Rozległy się ostre tony świstawek małych wodzów, zwołujących wojowników do odwrotu.
Dzięki zaskoczeniu mieszkańców ranczo we śnie, tylko dwóch ludzi Czarnej Błyskawicy odniosło rany. Mimo to o własnych siłach wycofali się do koni.
Cały oddział tak szybko opuścił ranczo, jak nagle przed chwilą się na nim pojawił. Niebawem Indianie znów byli przy swych mustangach ukrytych wśród kaktusów u stóp pagórka.
Tomek niecierpliwie wypatrywał Sally, lecz nie dostrzegł jej nigdzie pomiędzy powracającymi wojownikami. Zamiast niej ujrzał bosmana, który nadbiegł z Czarną Błyskawicą i Palącym Promieniem.
— Ha, przynajmniej tobie poszczęściło się dzisiaj — zawołał bosman ujrzawszy Tomka przy klaczy szeryfa Allana. — Dobre i to, że chociaż odzyskaliśmy konia. Ciężką mieliście robotę ze strażnikami?
— Moi towarzysze sami... wszystkiego dokonali. Ja zabrałem tylko Nil’chi, gdy było już po walce. A gdzie jest Sally? Nie znaleźliście jej? — zapytał Tomek z niepokojem.
— Ani widu, ani słychu, brachu. Przepadła jak kamień w wodę — odpowiedział zafrasowany bosman.
— A gdzie Don Pedro? — indagował Tomek.
— Chyba w piekle, bo do nieba to pewno go nie wpuszczą — mruknął bosman.
— Więc zabił go pan?! — zawołał Tomek z wyrzutem.
— Iii, gdzie tam! Dlaczego zaraz ja?
— Więc kto?
— Uspokój się. To Palący Promień ugodził Meksykanina strzałą. On nie znał Don Pedra, a kiedy ujrzał nagle, że zagraża Czarnej Błyskawicy, zaraz było po wszystkim.
— Więc cały napad i spustoszenie na nic! I tak nie dowiedzieliśmy się, gdzie jest nieszczęsna Sally.
— Nie desperuj od razu — pocieszył go bosman. — Czarna Błyskawica mówi, że dowiemy się czegoś od innych jeńców.
— Czy Indianie uprowadzili ludzi z ranczo?
— A czy ludzie Don Pedra nie porwali naszej Sally? Ejże, brachu, za miękkie masz serce. Jak wojna, to wojna, rozumiesz? Zbierz się do kupy!
Czarna Błyskawica i Palący Promień okiem znawców oglądali Nil’chi.
— Próbowali złamać ją głodem — odezwał się Czarna Błyskawica. — Niech Nah’tah ni yez’zi weźmie klacz na arkan i poprowadzi ją przy swoim koniu. Ruszamy w drogę!
— Dokąd pojedziemy? Przecież nie zdołaliśmy się dowiedzieć, gdzie jest ukryta Biała Róża — odpowiedział Tomek.
— Przede wszystkim musimy się stąd jak najszybciej oddalić — wyjaśnił Czarna Błyskawica. — Zatrzymamy się dalej w stepie i wydobędziemy z jeńców zeznania. Dopiero wtedy ułożymy dalszy plan działania.
— Komu w drogę, temu czas! Na koń! — zawołał bosman.
Pierwszy ślad
Indianie uprowadzili z ranczo Don Pedra stado doskonałych koni. Obładowali je bogatymi łupami, po czym ośmiu wojowników szybko oddaliło się z nimi na wschód, zabierając także dwóch rannych towarzyszy. Jak wyjaśnił Czarna Błyskawica, w pobliżu Góry Znaków biwakował oddział Indian z rezerwatów, którzy mieli się zająć końmi oraz inną zdobyczą, a także zaopiekować się rannymi.
Kilkunastu Indian zarzuciło jeńcom arkany na szyję, by w ten sposób prowadzić ich przy swoich wierzchowcach. Wkrótce cała wataha oddalała się pospiesznie od pogorzeliska ranczo. Trzej ostatni Indianie zwinęli w rolki swe koce i uwiązawszy je na arkanach, wlekli za sobą po ziemi. Był to stary sposób zacierania śladów, a w każdym razie znacznie utrudniający ewentualny pościg.
Dopiero późno po południu zatrzymano się na odpoczynek. Czarna Błyskawica, jakby obawiał się pogoni, rozstawił szeroko straże. Gdy wszyscy zaspokoili głód, polecił przyprowadzić do siebie jeńców. Byli to dwaj Metysi i czterej Indianie ze szczepu Pueblosów. Rozpoczęło się przesłuchanie. Pueblosi milczeli uparcie, lecz Metysi, gdy zagrożono im torturami, wyznali wszystko, co wiedzieli. Słowa ich potwierdzały przypuszczenia szeryfa Allana.
Otóż jeden Metys był świadkiem, jak kilku nieznanych Pueblosów przywiodło na ranczo Nil’chi. Don Pedro kupił od nich konia, płacąc bardzo wysoką cenę w złocie i różnych towarach. Po dokonaniu transakcji Pueblosi szybko się oddalili. Obydwaj Metysi wciąż zapewniali, że na ranczo nigdy nie przebywała biała dziewczyna ani że nic o niej nie słyszeli od Don Pedra. Jednogłośnie wyrazili przypuszczenie, iż Pueblosi mogli uprowadzić ją do swego osiedla.
Na polecenie Czarnej Błyskawicy wojownicy znów zabrali jeńców na ubocze. Wodzowie indiańscy rozpoczęli z białymi przyjaciółmi krótką naradę.
— Przeklęte puebloskie psy na pewno wiedzą, które plemię porwało Białą Różę i klacz Nil’chi, lecz nie chcą nam tego zdradzić — odezwał się Czarna Błyskawica. — Zobaczymy, czy również tak uparcie będą milczeli przy palu męczarni.
— Wodzu, mam do ciebie wielką prośbę — odezwał się Tomek.
— Uszy moje zawsze są szeroko otwarte dla przyjaciół — odparł Czarna Błyskawica. — Niech mój brat powie, czego żąda.
— Daruj życie jeńcom!
Czarna Błyskawica spojrzał na niego zdumiony.
— Jeńcy muszą zginąć — oświadczył stanowczo. — Zabiłbym ich nawet wtedy, gdyby powiedzieli, kto uprowadził Białą Różę. Tylko umarli nie zdradzą nikomu, że to my właśnie napadliśmy na ranczo Don Pedra. Psy puebloskie na pewno mnie znają. Czy Nah’tah ni yez’zi wie, że gubernator Nowego Meksyku obiecał wysoką nagrodę za dostarczenie mojej głowy? Dla tych pieniędzy Wiele Grzyw stał się zdrajcą. Jeńcy muszą zginąć, ponieważ widzieli Czarną Błyskawicę, a co gorsze, wodza Długie Oczy i Chytrego Lisa, którzy po wyprawie wrócą do rezerwatu. Niech więc Nah’tah ni yez’zi nie prosi o łaskę dla jeńców.
— Wodzu, bardzo mi zależy na bezpieczeństwie twoim oraz wodzów Chytrego Lisa i Długie Oczy. Czy nie przypuszczasz, że i ja, i mój przyjaciel także możemy być pociągnięci do odpowiedzialności za napad?
— Ugh! Mój brat dobrze mówi, jeńcy mogą znać i was.
— Nie mylisz się! Jeden z tych Metysów był dżokejem Don Pedra na rodeo. Poznałem go i jestem pewny, że on również mnie poznał. A jednak mimo to proszę: daruj życie jeńcom!
Szmer niezadowolenia rozległ się wśród Indian. Wodzowie Długie Oczy, Chytry Lis, a także Palący Promień i inni obrzucali Tomka niemal wrogim spojrzeniem. Czarna Błyskawica był nie mniej od nich rozgniewany, lecz jeszcze raz opanował się i tylko rzekł szorstko:
— Nah’tah ni yez’zi jest złym doradcą. Nie godzi się wojownikowi na ścieżce wojennej narażać innych na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Gdyby taką propozycję uczynił Indianin, roztrzaskałbym mu łeb moim toporem.
Zaniepokojony bosman spojrzał na Tomka, widząc jednak niezwykły upór w jego twarzy, zrozumiał, że chłopiec nie przestraszył się groźby i nie ma zamiaru łatwo ustąpić.
Tomek zaś w pełnym napięcia milczeniu spokojnie wpatrywał się w Czarną Błyskawicę. Młody biały chłopiec i groźny wódz Apaczów długo mierzyli się wzrokiem. W końcu Tomek odezwał się pełnym powagi głosem: