— Stało się to zupełnie przypadkiem — uspokoił ją Tomek. — Nie mogłem przecież w takim stanie pokazać się twojej matce. A poza tym nie chciałem, aby szeryf Allan mnie widział.
— Och! O to możesz być zupełnie spokojny. Stryjek wyjechał konno wczesnym rankiem i nie wrócił jeszcze do tej pory. Jesteśmy sami w domu. Stryjek na pewno cię nie zobaczy.
— To... bardzo dobrze. Przyrzekłaś już, że będziesz milczała jak grób. Czy chcesz teraz coś dla mnie zrobić?
— Zaraz ci odpowiem, Tommy, ale przedtem wyjaśnij mi, czy bosman Nowicki tylko tak naumyślnie mówił, że ty nie mogłeś o mnie zapomnieć i stale pisałeś do mnie listy?
Tomek zaczerwienił się, przyparty jednak do muru musiał odpowiedzieć. Zapytał więc:
— Czy często otrzymywałaś ode mnie listy?
— Często, nawet bardzo często — przyznała.
— No, więc widzisz, że bosman powiedział prawdę.
— No tak, ale nie wiem, czy stale o mnie myślałeś.
— A czy mógłbym nie myśleć pisząc do ciebie listy?
— To prawda! Jaka ja jestem niemądra!
— Nigdy bym nie powiedział, że jesteś niemądra — żywo zaprzeczył Tomek.
Sally spojrzała nań z niedowierzaniem.
— Powiedz mi teraz, co mam zrobić? — zagadnęła.
— Postaraj się dyskretnie wywołać tutaj bosmana Nowickiego.
— Tylko tyle?
— Niestety, w tym wypadku to wszystko, co kobieta może uczynić.
Sally pokraśniała z zadowolenia, że Tomek nazwał ją kobietą.
— Dobrze, Tommy, postaram się przyprowadzić pana bosmana, ale naprawdę nie wiem, co mam mu powiedzieć. Mama i pan bosman w najlepsze rozmawiają na werandzie.
— Po prostu poproś go, żeby ci pomógł odszukać Dinga. Ja tymczasem przytrzymam tutaj psa aż do waszego przybycia — doradził Tomek.
— Niezły pomysł, pan bosman na pewno mi nie odmówi. Poczekaj chwilę — odparła Sally i pobiegła w kierunku domu.
Niebawem Tomek usłyszał głosy zbliżających się przyjaciół.
— Skaranie boskie z tobą, dziewczyno — utyskiwał bosman. — Nie dasz nawet człowiekowi po jedzeniu odpocząć. To drzewo jest za wysokie i trzeba cię podsadzić, to ciekawa jesteś, co znajduje się w środku kaktusa, a jak nie możesz już czego innego wykombinować, to znów Dingo ci zginął w krzakach. A wszystko dlatego, żeby tylko włóczyć mnie po tych wertepach.
— Ho, ho, teraz pan narzeka, a przed chwilą zastanawiał się pan, czy dla zdrowia nie warto by się wybierać z Tommym na konne wycieczki — odparła Sally.
— Taki on dobry jak i ty. Wytrząsałby tylko moje brzuszysko na szkapie. Ciekaw jednak jestem, dokąd znów powlokło się dzisiaj to chłopaczysko.
— Jeżeli pan będzie cierpliwy, to na pewno wkrótce zaspokoi pan swoją ciekawość — zachichotała Sally.
— Nie ma co, dobrana z was para gagatków!
— Czy pan tak naprawdę myśli? — ucieszyła się Sally.
Nie otrzymała jednak odpowiedzi, gdyż w tej chwili bosman zatrzymał się i zawołał:
— Coś ty znów zmalował, brachu? Co się stało, u licha?
— Nic specjalnego, panie bosmanie — z humorem odparł Tomek, mrugając nieznacznie do przyjaciela. — Przez pomyłkę wskoczyłem w beczkę pełną kotów, które mnie trochę podrapały.
— Koty te również zjadły ci koszulę, podarły spodnie i sombrero — żartowała Sally. — Panie bosmanie, tęsknił pan już za Tommym, więc przyprowadziłam pana do niego.
— No, no, pędraki! Powiedziałem przed chwilą, że dobrana z was para — mruknął bosman, bacznie przyglądając się chłopcu. — Skoro zrobiłaś swoje, to biegnij teraz za Dingiem do sadu po owoce, a my na pewno wkrótce przyjdziemy do ciebie.
— Będę na was czekała — odpowiedziała Sally. — Dingo, chodź ze mną!
Dziewczynka zniknęła w krzakach. Przez dłuższą chwilę bosman surowym wzrokiem przyglądał się Tomkowi. Potem przybliżył się do niego. Nie mówiąc ani słowa wyjął mu z pochwy rewolwer. Wprawnym ruchem sprawdził, że w bębenku tkwiły puste łuski po wystrzelonych nabojach. W milczeniu rozładował broń, schował wystrzelone łuski do kieszeni, przeczyścił lufę wyciorem, wyjął z pasa chłopca pięć kuł, nabił nimi rewolwer i wepchnął go z powrotem do pochwy.
— Jak długo mam cię uczyć, smyku, że broń natychmiast po wystrzeleniu ma być na nowo naładowana? — zapytał surowo.
Tomek się zmieszał. W myśl niepisanego prawa łowców zwierząt, podobne niedopatrzenie było traktowane jak największe wykroczenie. Cóż by się bowiem stało podczas niebezpiecznej wyprawy z łowcą, gdyby nie pamiętał o konieczności trzymania broni w pogotowiu?
Odparł więc ze skruchą:
— Zapomniałem, ale to wszystko z powodu nadzwyczajnych okoliczności... Widzi pan...
— Mamy czas na wyjaśnienia — przerwał bosman. — Czy może depcze ci ktoś po piętach? Może postrzeliłeś kogoś?
Tomek poznał już podczas licznych przygód niektóre słabostki bosmana. Olbrzymi marynarz lubił pochlebstwa, chcąc, więc złagodzić jego gniew odparł pospiesznie:
— Dzięki pana niezawodnym chwytom dałem sobie radę bez użycia broni. Później dopiero strzelałem w górę, żeby zwrócić czyjąś uwagę.
— Ha, jeżeli tak się sprawy przedstawiają, to dobra nasza — rozchmurzył się bosman. — Później opowiesz mi wszystko dokładnie. Najpierw trzeba cię jakoś przemycić do domu. Wyglądasz, jakbyś się bawił w chowanego z tygrysem.
— Bo też ciężką miałem przeprawę — przyznał chłopiec. — Musi mi pan przynieść koszulę i spodnie.
— Poczekaj tu na mnie, wrócę migiem — mruknął bosman.
Nim minęło pół godziny, Tomek, dzięki pomocy przyjaciela znalazł się nie zauważony przez nikogo w pokoju, który zajmował razem z bosmanem. Marynarz, chociaż paliła go ciekawość, nie prosił o wyjaśnienia, dopóki Tomek umyty, pooblepiany plastrami na zadrapaniach i już w świeżym ubraniu nie zasiadł do obfitego posiłku. Teraz dopiero bosman rzekł:
— No, najwyższy czas kochany brachu, żebyś powiedział, co ci się przytrafiło.
Tomek szczegółowo informował bosmana o przebiegu porannych wydarzeń. Kiedy zakończył, marynarz pomyślał chwilę, po czym rzekł:
— Nie ulega wątpliwości, że twój Indianiec czatował na tego jeźdźca, o którym wspomniałeś. Ważne to musiało być spotkanie, skoro chciał cię ukatrupić tylko za to, że zjawiłeś się tam nieproszony. Ponieważ nie chciał, aby szeryf się o wszystkim dowiedział, jasne jak słońce, że to jakaś ciemna sprawka.
— Jestem tego samego zdania, bosmanie — wtrącił Tomek.
— Hm, ciekawe, dokąd to szeryf Allan wyjechał o świcie...
— W ostatnich dniach często przebywa poza domem — wtrącił Tomek, dobierając się do dzbana z kawą.
— To prawda, ale dzisiaj przyjechało po niego dziesięciu indiańskich policjantów.
— Nic o tym nie wiedziałem. Panie bosmanie, czyżby pan wiązał ten fakt z przybyciem z Meksyku tajemniczego jeźdźca?
— Może tak, a może nie! W każdym razie dowiemy się czegoś ciekawego po powrocie szeryfa.
Tajemnica młodego Nawaja
Dzień chylił się już ku końcowi, a szeryf Allan jeszcze nie powrócił do domu. Tomek i bosman, zaintrygowani jego przedłużającą się nieobecnością, czekali w wygodnych fotelach na werandzie. Pilnie wsłuchiwali się w odgłosy płynące ze stepu. Lada chwila spodziewali się usłyszeć tętent końskich kopyt. Tymczasem wokół rozbrzmiewało jedynie ćwierkanie świerszczy i rechotanie żab nad pobliskim stawem.
Niebawem na werandę weszła Sally z matką. Przybycie pań zmusiło dwóch przyjaciół do przerwania domysłów na temat wyprawy szeryfa. Dla odmiany zaczęli teraz wspólnie podziwiać zachód słońca. Całe niebo przedstawiało prawdziwe kłębowisko złota, czerwieni, srebra i błękitu. Szałwiowy step, obramowany od południowego zachodu pojedynczymi, poszarpanymi pasmami gór, mienił się purpurą.