– Ba, sam tak kiedyś myślałem! – odparł kapitan Slim. – Najpierw stale kontrolowałem Jacka, potem jednak dałem spokój. Stoję z nim przy kole; wieczór cichy, pogodny, księżyc jak morska latarnia oświetla Amazonkę. A tu naraz mój pilot mówi: "Trzeba płynąć bliżej brzegu, woda wzbiera". Pytam: "Skąd wiesz?", a on: "Posłuchaj, w górze szumi wysoka fala". W dwie godziny później na rzece rozpętało się prawdziwe piekło. To mi słuch, co? A wzrok ma jak kot. W nocy wypatrzy kłody w wodzie, wiry. Czasem nawet myślę, że to instynkt go ostrzega.
– Ale jeśli się zdrzemnie? – indagował Tomek.
– To przebudzi się w samą porę. Jeśli tylko nie pije wódki podczas służby, można na nim polegać – zapewnił kapitan Slim, nalewając rumu do szklanek.
Na rozmowach i obserwacjach kilka dni minęło bez niezwykłych wydarzeń. Ósmego dnia, wkrótce po wschodzie słońca, w brudnożółtych wodach Amazonki zacząłzarysowywać się nurt czarnej, przezroczystej wody. Był to znak, że "Santa Maria" zbliżała się do Manaos, leżącego w pobliżu miejsca, gdzie Amazonka łączy swe wody z Rio Negro, czyli Czarną Rzeką.
Na dolnym pokładzie wśród pasażerów trzeciej klasy rozbrzmiewał różnojęzyczny gwar. Kapitan Nowicki, który zawsze wstawał bardzo wcześnie, zapukał do kabiny przyjaciół, a potem otworzył drzwi i zawołałŕ- Wstawajcie, śpiochy…! Ho, ho, to już wstałeś, brachu?
– A jakże, pakuję nasze rzeczy – odparł Tomek. – Niebawem zawijamy do Manaos.
– Ja też już nie śpię – zawtórowała Sally siadając na łóżku. – Gdy wczoraj usłyszałam przy kolacji, że zbliżamy się do Manaos, w nocy budziłam się co chwila i nasłuchiwałam.
– Nie dziwię się, sikorko, bo i mnie pożera niecierpliwość, co też za nowiny usłyszymy – odparł Nowicki, głaszcząc Dinga po głowie.
– Jak bym się cieszyła, gdybyśmy pana Smugę już zastali w domu.
– Faktycznie byłaby to wspaniała nowina. Słuchaj, brachu, dokąd smarujemy po wylądowaniu? Do domu czy do biura? Bagaże możemy chwilowo pozostawić na statku, "Santa Maria" postoi w Manaos kilka dni.
– Przygotowałem obydwa adresy – powiedział Tomek.
– Ja myślę, że najpierw powinniśmy pójść do domu Karskich – zaproponowała Sally. – Jeśli mielibyśmy usłyszeć złe nowiny, to wolę, aby przekazali je nam przyjaciele.
– Racja, święta racja – przyznał kapitan Nowicki.
– Zgoda, tak właśnie uczynimy – powtórzył Tomek.
Trójka przyjaciół kończyła śniadanie, gdy "Santa Maria" wpłynęła na Rio Negro. Szeroki gościniec czarnej, przezroczystej wody wiódł wprost do pobliskiego, doskonałego portu rzecznego, którego ruchome nabrzeże mogło dostosowywać się do poziomu wody, ulegającego tam znacznym wahaniom. Kapitan Nowicki i Tomek z dumą poinformowali Sally, że budowniczym tego nowoczesnego portu był Polak, inżynier Rymkiewicz.
W porcie panował ożywiony ruch. Obok dwóch dużych parowców transatlantyckich widać było kilkanaście statków rzeczych oraz mnóstwo rozmaitych barek i łodzi. W małych, błotnistych zatokach wokół portu stały przy brzegu szeregi drewnianych chat, zbudowanych na tratwach. Po naturalnym kanale między chatkami krążyły małe łodzie, które były tam jedynymi środkami komunikacyjnymi.
Miasto łagodnie wspinało się na niewielkie wzgórze. Ponad czerwonymi dachami parterowych domków bieliły się kościelne wieże oraz wspaniałe pióropusze palm. Wyżej na wzgórzu widniały frontony i kopuły ogromnych budowli. Ciemnozielony pas przyrównikowej dżungli szerokim półkolem otaczał całe miasto, które jedynie poprzez rzekę mogło utrzymywać łączność z resztą olbrzymiego kraju.
– A więc jesteśmy w Manaos! – rzekł kapitan Nowicki.
– Nie widzę Zbyszka ani Natki – z żalem zawołała Sally.
– Po pierwsze nie wiedzą, że dzisiaj przyjeżdżamy, a po drugie, któż mógłby ich wypatrzyć w tej ciżbie? – pocieszył ją Nowicki.
Na kamiennym molo wrzało jak w ulu. Mulaci, Metysi i Indianie przenosili na statki szczapy drewna opałowego, których wielkie stosy leżały na nabrzeżu. Inni zaś wyładowywali z barek lub też załadowywali na statki mające odpłynąć w dół rzeki duże, czarne kule kauczuku, worki fasoli, skrzynie cukru, mąki, podczas gdy na łodziach indiańskich handlowało się rybami, żółwiami, jajami, zielonymi pomarańczami, bananami, papajami wyglądającymi jak melony, oswojonymi papugami i małpkami. Wśród półnagich krajowców prym wodzili modnie ubrani biali i Metysi. Na molo nie brakło również zalotnych, ciemnookich Kreolek [71], osłaniających się przed słońcem kolorowymi parasolkami. W powietrzu krążyły wypatrując żeru czarne sępy urubu.
Trójka przyjaciół razem z Dingiem zeszła na ląd, pozostawiając swe bagaże na statku. Dorożka zawiozła ich pod adres podany przez Karskich w liście.
Drzwi otworzyła Natasza. Przez chwilę wzruszona nie mogła wymówić ani słowa, potem rozpłakała się i serdecznie zaczęła witać tak oczekiwanych gości.
Natasza długo ściskała Sally. Kapitan Nowicki trącił Tomka w bok i szepnąłŕ- Złe wieści usłyszymy, przywitała nas płaczem…
– Chyba tak, Natka bardzo zdenerwowana – szeptem odparł Tomek. Natasza długo witała przyjaciół, a w końcu uścisnęła wiernego Dinga i wprowadziła wszystkich do pokoju ocienionego żaluzjami.
– Gogo, Gogo! – zawołała, a gdy indiański chłopiec stanął w progu, szybko zaczęła mówić: – Biegnij do mego męża! Niech tu zaraz przyjdzie z panem Nixonem! Powiedz, że nareszcie przyjechali…
Znów wybuchnęła płaczem. Sally otoczyła ją ramieniem i zaczęła uspokajać. Nowicki nieźle znał portugalski, więc podszedł do chłopca i rzekłŕ- Biegnij po pana Karskiego, smyku. Powiedz, że przyjechali przyjaciele.
Indianin zniknął za drzwiami. Natasza trochę uspokoiła się, więc Nowicki podszedł do niej i krótko zapytałŕ- Czy Smuga nie żyje?
– Nie mamy od niego nawet najdrobniejszej wiadomości – odparła drżącym głosem. – Udał się w pościg za mordercami i przepadł bez wieści…
Nowicki odetchnął głęboko, po czym poweselał i zaraz nabrał humoru.
– Do stu zdechłych wielorybów! Myślałem, że dostaliście tragiczną wiadomość, bo tak żałośnie nas przywitałaś – rzekł. – Zawsze mówiłem Tomkowi, że nie należy opłakiwać przyjaciół, dopóki nie było się przy ich śmierci.
– Taką miałam na/dzieję, że mimo wszystko zastaniemy pana Smugę w domu – cicho powiedziała Sally.
– Skoro jednak nie zastaliśmy, pomyślimy o jakimś ratunku dla niego – odezwał się Tomek. – Pan Smuga posiada wielkie doświadczenie. Nie mógł zginąć jak pierwszy lepszy!
– Przepadł sześć miesięcy i dziewięć dni temu… Czy może jeszcze istnieć jakaś nadzieja? – smutno zapytała Natasza.
– I on, i my w gorszych już bywaliśmy tarapatach – odpowiedział Nowicki. – Smuga nieraz przepadał bez wieści, a potem się odnajdywał.
– Tak bardzo się cieszę, że już tu jesteście – cicho odezwała się Natasza. – Liczyłam dzień po dniu… Gdy tylko tu przyjechaliśmy, nie mogłam pozbyć się obaw o pana Smugę i ustawicznie drżałam o Zbyszka. On taki jeszcze niedoświadczony, a chce naśladować ciebie, Tomku, i pana Smugę. Ale gdzie mu się równać z wami!
– Siadaj i mów wszystko od początku – powiedział kapitan Nowicki.
– Zanim tamci dwaj nadejdą, zorientujemy się w sytuacji, a i tobie lżej zrobi się na sercu.
– Od pierwszego dnia wciąż się bałam – zaczęła Natasza. – Pan Smuga jest odważny aż do szaleństwa, wprost igra ze śmiercią. Tutaj dzieją się straszne rzeczy. Gorączka kauczukowa wyzwoliła w ludziach najniższe instynkty. Wszyscy jak wilki skaczą sobie do gardeł.
– Nie wierzę, żeby możliwość zdobycia bogactwa zawróciła panu Smudze w głowie – stanowczo zaoponował Tomek.
– Pan Smuga był chyba jedynym uczciwym człowiekiem, jakiego tu spotkałam – impulsywnie powiedziała Natasza. – Przeciwstawiał się gwałtowi i złu. Ale cóż mógł począć przeciwko zgrai łotrów?!