– No, wołaj o pomoc!
– To napad! – krzyknął Alvarez. Spróbował oswobodzić swe ramiona.
Nowicki przyłożył lwylot lufy colta [77] do jego piersi i kciukiem odwiódł kurek.
– Jeszcze jedno słowo, a kula zakończy całą sprawę – zagroził.
– Pójdziesz z nami! Gdyby ktoś nadszedł, udawaj, że jesteś zawiany. Prowadź, Slim, my się nim zaopiekujemy!
Do gmachu opery nie było zbyt daleko. Tomek i Nowicki prowadzili Alvareza między sobą. Alvarez szedł posłusznie czując, że lufa colta dotyka jego boku. Pora była bardzo późna, toteż zaledwie dwukrotnie spotkali przechodniów, którzy widząc grupkę mężczyzn idących chwiejnym krokiem, skwapliwie przechodzili na drugą stronę ulicy.
Na placu przed operą już nie natknęli się na nikogo. Niebawem stanęli przed bocznym wejściem dla aktorów. Slim sprawnie otworzył zamek drzwi. Weszli do korytarza. Slim zaryglował drzwi od wewnątrz, po czym wydobył z kieszeni świecę i zapalił.
– Prowadź! – odezwał się Nowicki.
Slim ruszył w głąb korytarza. Nowicki lufą rewolweru popchnął Alvareza. Po kilku chwilach Slim zatrzymał się i otworzył drzwi.
– Tutaj będziecie mogli porozmawiać – oznajmił i pierwszy wszedł na scenę teatru.
Nowicki popchnął Alvareza.
– Carramba! Co to ma znaczyć? – zawołał Alvarez rozglądając się zdumionym wzrokiem.
Nowicki stanął przed nim, po czym schował rewolwer do pochwy.
– Teraz możemy pogadać. Tutaj nikt nam nie przeszkodzi – rzekł. Alvarez cofnął się o krok, pochylił do przodu…
– Nie sięgaj do kieszeni! Wiem, że masz tam rewolwer – ostrzegł Nowicki. – Ja i mój przyjaciel strzelamy równie dobrze jak… Smuga.
Alvarez znieruchomiał. Błysk zrozumienia, a potem niepokoju odzwierciedlił się w jego oczach.
– Kim jesteście? Czego chcecie? – zapytał po chwili.
– Myślałeś, że chodzi nam o tę zaczepkę na statku? Nie, dostałeś za swoje i z tamtym kwita – wyjaśnił Nowicki. – Dzisiaj zdasz nam rachunek z tego, co uczyniłeś Smudze. Jesteśmy jego przyjaciółmi.
Wyraz ulgi odmalował się na twarzy Alvareza.
– A więc o niego chodzi? – powiedział. – To jakieś nieporozumienie. Nie wyrządziłem nic złego senhorowi Smudze. Nie wiem nawet, gdzie on jest obecnie. Kilka miesięcy temu oznajmił mi, że wyjeżdża nad Rio Putumayo. Od tej pory więcej go nie widziałem.
– Słuchaj, nie mamy czasu na zabawę w ciuciubabkę. Wiemy, co Smuga powiedział tobie przed wyjazdem nad Putumayo i wiemy również, po co tam pojechał. Smuga znalazł dowody twej winy. Dozorca Mateo wyznał wszystko. Potem Smuga udał się nad Ukajali, aby ująć Cabrala i Josego, czyli nasłanych przez ciebie morderców Johna Nixona. Z wyprawy tej nie powrócił i ty na pewno wiesz, co się z nim stało!
– Dlaczego mam wiedzieć?! – zapytał Alvarez.
– Smuga powiedział ci, że porachuje się z tobą, gdy tylko zdobędzie dowody twej winy. Doniesiono ci, że odkrył prawdę. Tyś ostrzegł Cabrala i Josego, a oni przygotowali zasadzkę.
– To nieprawda! – gwałtownie zaprzeczył Alvarez.
– Więc nie wiesz, gdzie on jest?
– Nie wiem!
– Dobrze, twoja sprawa. Smuga upewnił się, że to ty nasłałeś morderców na Johna Nixona. Gdyby wrócił, już gryzłbyś ziemię. Przez ciebie Smuga przepadł, a może nawet zginął. Skoro nie mógł wykonać tego, co zapowiedział, teraz nam zdasz rachunek ze swych uczynków.
– Jest was trzech przeciwko mnie!
– Masz rację, to byłoby morderstwo, chociaż sam nie przebierałeś w środkach i nie dałeś szans obrony nieszczęsnemu Johnowi Nixonowi. My jednak jesteśmy ludźmi innego pokroju niż ty. Tylko ja tutaj zastąpię Smugę. Jeśli pokonasz mnie, będziesz mógł spokojnie odejść.
– Nie wierzę!
– Slim i Tomek! Słyszeliście, co powiedziałem? – zapytał Nowicki.
– Za wiele ceregieli robisz z tym draniem. Powinniśmy powiesić go i kwita! – odparł Slim.
– To już nie twoja sprawa!
– Dobrze, niech będzie, jak chcesz – odparł kapitan Slim.
– Sąd powinien go osądzić, ale wiem, że nie uwierzono by nam na słowo – powiedział Tomek. – Poza tym pan Alvarez uznaje prawo silniejszego. Jeśli teraz zwycięży, odejdzie stąd wolny, ale nie obiecuję, że potem się z nim nie spotkam.
– No, wybieraj! Rewolwer czy nóż?! – zawołał Nowicki. Alvarez przenikliwym wzrokiem zmierzył przeciwnika. Sam nie był ułomkiem i posiadał zaprawę w bijatykach. Bardziej był pewny noża niż rewolweru. Po chwili namysłu odparłŕ- Skoro zmuszacie mnie do walki, niech będą noże.
Dramatyczna walka
Kapitan Nowicki zdjął z bioder pas z rewolwerami i odrzucił go na bok. Następnie pozbył się kurtki i zaczął zawijać rękawy koszuli. Zza paska od spodni wystawała mu rękojeść myśliwskiego noża, z którym nigdy się nie rozstawał podczas wypraw łowieckich.
Tomek nachmurzony spoglądał na przyjaciela. Był pewny, że jego ojciec nie dopuściłby do takiej walki. Wiedział również, że nie zdoła powstrzymać Nowickiego, który jeszcze podczas podróży do Manaos postanowił rozprawić się z Alvarezem. Mimo to podszedł do przyjaciela i cicho zapytał:
– Co o tym powie ojciec, gdy się dowie?
– Do stu zdechłych wielorybów, nie czas teraz na morały! Już ci zapowiedziałem, że nie ustąpię!
Tomek ciężko westchnął, a potem odezwał sięŕ- Niech pan uważa, Alvarez nie stracił pewności siebie!
– Miną nadrabia, nie martw się, brachu! Wiesz, że na mnie możesz liczyć!
– Rozwaga i rozsądek ważniejsze! Czeka nas ciężka wyprawa. Sam z kobietami niewiele zdziałam! Czy warto obciążać własne sumienie zabójstwem nawet tak podłego człowieka jak Alvarez?
– Słuchaj, brachu, Smuga nie darowałby nikomu, gdyby nam stała się krzywda!
Alvarez tymczasem również zdjął marynarkę i położył ją na boku sceny. Podwinął za łokcie rękawy koszuli, po czym wydobył nóż z kieszeni spodni, otworzył ostrze i zawołałŕ- Jestem gotów, zaczynajmy! Pamiętajcie jednak o naszym układzie!
– Spieszno ci do piekła?! – odparł Nowicki. Mrugnął okiem do Tomka, aby dodać mu otuchy i nie wydobywając broni z pochwy ruszył ku Alvarezowi.
Alvarez z nożem w dłoni przyczaił się do skoku. Nowicki, trochę pochylony piersią do przodu, półkolem wolno przybliżał się do niego, trzymając przy bokach ręce zgięte w łokciach. Alvarez wciąż czaił się, nie spuszczał wzroku z przeciwnika. Nowicki już zachodził go z boku, więc Alvarez zwinnym ruchem odwrócił się przodem do niego. Nowicki zacząłsię cofać, a potem rozpoczął poprzedni manewr od początku. Alvarez wkrótce obracał się w miejscu, a Nowicki wciąż podkradał się to z lewej strony, to z prawej. Nagle jeszcze bardziej pochylił się do przodu, jakby zamierzał zaatakować. Alvarez błyskawicznie wzniósł do góry rękę uzbrojoną w nóż i skoczył ku niemu. Nowicki w ostatniej chwili odwrócił się bokiem. Nóż trafił w próżnię, a Nowicki kątem wyprostowanej lewej dłoni uderzył Alvareza w przegub tuż za pięścią zaciśniętą na rękojeści. Nóż potoczył się ku rampie sceny.
Alvarez zaklął okropnie. Chciał podnieść broń, ale Nowicki zwalił się na niego całym ciężarem ciała. Spleceni w uścisku potoczyli się ku brzegowi sceny, a potem runęli w dół do pomieszczenia dla orkiestry. Rozległ się trzask łamanych krzeseł i pulpitów.
Tomek i Slim z płonącą świecą w ręku podbiegli na skraj sceny. W mdłym świetle trudno było odróżnić walczących. Alvarez po straceniu noża z prawdziwą furią zaatakował przeciwnika. Ciosy śmigały jak błyskawice. Co chwila któryś z walczących padał na podłogę, potem zrywał się, uderzał. Drzazgi leciały z krzeseł, które z trzaskiem rozsypywały się pod ciężarem ciał.
Mimo półmroku Tomek rozpoznawał przyjaciela po jasnej czuprynie. Naraz Alvarez jęknął głucho i gwałtownie pochylił się do przodu górną częścią ciała. Tomek pobladł straszliwie, bowiem sądził, że Nowicki pchnął nożem swego przeciwika. W tej jednak chwili Nowicki uderzył kolanem prawej nogi w twarz pochylonego. Alvarez jakby podrzucony sprężyną wyprostował się, po czym plecami grzmotnął w podium sceny.