– Tak! Tak! – zgodził się Nowicki – gdy prorok Balaam nie chciał słuchać Boga, przemówiła do niego oślica [73]. Zwierzę to uchodzi za uosobienie mądrości. Wytłumaczył mi to ów ksiądz, gdy się na niego nie na żarty obraziłem i potem nastąpiła między nami zgoda.
– Cóż, mój drogi Tadku, okazuje się, że osioł nie zawsze jest tym samym… osłem! – uśmiechnął się Smuga i podjął ten wątek.
– Moje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa też jest, można chyba tak powiedzieć, związane z religią. Obaj moi dziadowie, ze strony ojca i matki, uczestniczyli w powstańczym zrywie Polaków przeciw zaborcom w 1863 roku. Jeden z nich zmarł jako osiemdziesięcioletni staruszek, gdy miałem trzy lata. Pamiętam to jak przez mgłę, ale dość wyraźnie. Szczegóły dopowiedzieli mi rodzice.
Zostałem wtedy w domu sam, wszyscy poszli pożegnać się z umierającym. Bawiłem się, zapomniawszy, że nikogo nie ma w domu.-: W pewnym momencie pojawiła się przede mną jakaś postać zasnuta mgłą, niewyraźna. Był to ukochany dziadek. Uśmiechał się do mnie. Przyglądałem mu się. Zrobił jakiś gest, jakby pożegnania, i powoli zniknął. O jego śmierci powiedziano mi następnego dnia. Lecz nie uwierzyłem. To nieprawda – zaprotestowałem. – On u mnie był. Nieprawda, że dziadka zagrabili! Tak się wyraziłem. I opisałem swoje, widzenie.
– Przeżyłem coś podobnego – podjął Nowicki. – Opowiadałem ci Janie [74], mój niby to sen, niby jawę… Obudziłem się i zobaczyłem jakąś postać. Ktoś o twarzy zasłoniętej mnisim kapturem powtarzał tylkoi jedno: “Ty i tak nie umrzesz naturalną śmiercią, i tak nie umrzesz^ naturalną śmiercią…”. Z pewnością powtórzył to kilkakrotnie. Szczyp palem się po całym ciele, ale to była jawa! Nie sen! I niech to wieloryby połknie, życie, które prowadzę, potwierdza te słowa!
– Zawsze wróżyłem ci, Tadku, że nie umrzesz we własnym łóżku – wtrącił Smuga.
– Przez wiele dziwnych wydarzeń mówi do nas Bóg – niespieszną prowadzoną dla wypełnienia wolno biegnącej nocy, rozmowę pod?,;; sumował duchowny.
Jeszcze wieczorem prosił swoich współwyznawców o wszelką możliwą pomoc. Mogli więc tylko czekać na wieści. Obaj Polacy zdawaliv; sobie sprawę, że poszukiwanie chłopca w tak ogromnym, nieżyczliwym Europejczykom, mieście, mającym wiele dzielnic, gdzie nawet policja lękała się zaglądać, stawało się przedsięwzięciem niemal niemożliwym do realizacji. Ale wkrótce niemożliwe stało się także pomijanie^ tego wydarzenia milczeniem. Próbowali rozważyć szansę. Niepokoił się zwłaszcza Smuga.
– Chłopiec pobiegł za złodziejem. To bardzo niebezpieczne.
– Ale sam, Janie, mówiłeś, że jest bardzo sprytnym dzieckiem.
– uspokajał go Nowicki i dodawał, że przez ten miesiąc zdarzało im się; o tym przekonać
– Ale tylko dzieckiem.
– Pokaż mi dziecko, które ma za sobą tak śmiałe decyzje – upierał się marynarz.
– Bardziej niemądre niż śmiałe, Tadku – oceniał Smuga.
– “Mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił” [75]- zacytował poetę Nowicki.
– Zawsze jednak trzeba rozważyć szansę powodzenia… Ale co ojciec o tym sądzi? – Smuga odwołał się do słuchającego ich w milczeniu duchownego. Ten zaś odparł:
– Pan powiada: “Który król, mając prowadzić wojnę z innym królem, pierwej siadłszy, nie pomyśli, czy może z dziesięciu tysiącami zmierzyć się z tym, który z dwudziestu tysiącami ciągnie przeciw niemu? W przeciwnym razie, gdy tamten jest jeszcze daleko, wyprawiwszy poselstwo, prosi o warunki pokoju” [76].
– Nie zgadzam się, szansa jest zawsze – protestował Nowicki. – Sami wiele razy stawialiśmy wszystko na jedną kartę…
– Tylko wtedy, gdy nie było innego wyjścia – zaznaczył Smuga. Tuż przed świtem usłyszeli pukanie. Kopt wstał i otworzył drzwi.
W progu stał mały człowiek, szczelnie opatulony w galabiję zakończoną na sposób marokański kapturem, który ściśle przylegał do głowy. Stał przez dłuższą chwilę, wreszcie przemówił rwącym się ze zmęczenia głosem:
– Ja… To ja, wujku!
– Patryk! – krzyknęli równocześni Smuga i Nowicki, zrywając się z miejsc. Spod kaptura wyłoniła się umorusana, piegowata twarz. Chłopiec podał duchownemu odzyskaną kadzielnicę, po czym utonął w ramionach przyjaciół. Gdy wszyscy się uspokoili, Patryk rozpoczął opowiadanie. Szybko doszedł do najdramatyczniejszego momentu.
– To… Ja… uciekałem… Nie straciłem głowy, jak wtedy na statku. Wujek przecież mówił, że zawsze jest wyjście i nie od razu trzeba skakać na głowę. Zobaczyłem suszące się rzeczy, to się schowałem. Potem wybrałem to, bo widziałem, że jest najmniejsze… I też goniłem… Sam siebie goniłem! I nie dogoniłem! – opowiadał chłopiec z roziskrzonym wzrokiem.
Tymczasem Nowicki szepnął do Smugi:
– No i co zrobimy z tym… kłopotliwym strojem?
– Przecież to oczywiste, oddamy – również szeptem odrzekł Smuga.
I tak zrobili. Później złożyli meldunek policji, dokąd zaprowadził ich koptyjski duchowny. Razem z dwoma egipskimi stróżami porządku wybrali się do mieszkania na barce. Oczywiście nie zastali nikogo. Oczywiście sąsiedzi niczego nie słyszeli i nikogo nie widzieli. I taki był koniec niebezpiecznej przygody Patryka w Kairze.
Sławne miejsce mogli spokojnie zwiedzić dopiero następnego dnia. Koptyjski duchowny wprowadził ich do kościoła i z czcią pokazał czworokątne wejście, przez które po bardzo starych schodach można było zejść do jaskini, gdzie w czasie wędrówki po Egipcie – jak głosi podanie – zatrzymała się Święta Rodzina. Obejrzeli niszę, w której Dzieciątko Jezus spoczęło do snu i niewielką grotę, zamienioną na kryptę, wspartą na starych kolumnach. Zwiedzili później położone tuż przy kościele, założone rok wcześniej, koptyjskie muzeum.
Mogli też spokojnie porozmawiać z gospodarzem na interesujący ich temat. Otrzymali od niego w darze koptyjskie krzyżyki i list polecający do przyjaciela pracującego w pobliżu Luksoru, gdzie wcześniej czy później musieli dotrzeć, jeśli chcieli szukać w Dolinie Królów. Wracali już do domu, a Nowicki wciąż mruczał pod nosem.
– Niech to wieloryb połknie! Gdybym wierzył w wędrówkę dusz, pomyślałbym, że to młody Tomek wcielił się w naszego Patryka… Wypisz, wymaluj…
Narada przyjaciół
Tak wiele rzeczy na raz i w tak różnych miejscach działo się w ciągu tych kilku dni od przyjazdu Smugi do Kairu, że kluczowa narada wciąż odsuwana była na później. W końcu jednak nadszedł wieczór, po raz pierwszy od wielu dni nie tylko spokojny, ale nawet nudnawy, gdyby ktoś spytał akurat Patryka. A kiedy wszyscy w komplecie usiedli w kairskim mieszkaniu wynajętym przez Smugę, aby porozmawiać, okazało się, że najpierw trzeba uspokoić panujący w umysłach zamęt, wszystko sobie nawzajem opowiedzieć, uporządkować ostatnie przeżycia. Właśnie próbowali ustalić, czego dowiedzieli się jedni, a czego drudzy, gdy ojciec Tomka przypomniał sobie, że wciąż ani on, ani Smuga nie wiedzą, co działo się w Kairze po wyjeździe starszego Wilmowskiego do Aleksandrii. Tomek zaczął barwnie opowiadać, ku uciesze Patryka, o niefortunnej nocnej wycieczce do Gizy i zaraz skutecznie uciekli od najistotniejszego z trapiących ich problemów. Nowicki bowiem, przypominając Polaków przybyłych do Egiptu z Napoleonem, zadał pytanie, które przeniosło ich w inne, nie mniej ciekawe czasy.