Rozmowa, mimo wysiłków Abeera, nie kleiła się. I Smuga i Jusuf omijali drażliwy temat, jakby lękali się go poruszyć. Zaczął wreszcie Smuga:
– Minęło kilka lat, odkąd opuściłem ten kraj.
– Pamiętam – odrzekł Jusuf.
– Wezwał mnie brat. Umierał – wyjaśnił Smuga.
– Wiem, co to znaczy, gdy umiera ktoś bliski. I niespodziewanie.
– Wiemy więc obaj. Przyłączył się do nich Abeer.
– Wasze serca drżą – powiedział uroczyście. – Niech rozmowa złagodzi ich drżenie i będzie kojącym balsamem na rany. Zostawimy was samych.
Spacerowali z Wilmowskim wzdłuż kanału nawadniającego pola konopi i lnu.
– Przedtem uprawiano konopie tylko jako środek odurzający – wyjaśnił Abeer. – Muhammad Ali nakazał powszechną ich uprawę, bo brakowało żagli dla floty. A ponieważ nie było także drewna na okręty, kazał sadzić akacje. Przemieszane są tutaj z palmami i drzewami oliwnymi. W samym tylko Al-Fajjum zasadzono trzydzieści tysięcy oliwek.
Kiedy wrócili, Smuga przekazywał w ręce Jusufa uzdę swojego wielbłąda. W Al-Fajjum kupili dla niego nową kosztowną uprząż i siodło. Zwierzę było młode i wyglądało pięknie.
– Niech ten dar przypomina życzliwość i siłę przyjaźni – mówił właśnie Smuga.
– Stara mądrość powiada, że “wielbłąd nigdy nie zapomina krzywdy” – uśmiechnął się Jusuf. – Dobrze, że człowiek nie jest wielbłądem… Dziś zyskałem wielbłąda i odzyskałem przyjaciela.
Posadził zwierzę na ziemi i dosiadł go. Objechał wolno, majestatycznie podwórze.
– Świetny, młody dromader. Będzie wiele lat służył w moim domu. Teraz dopiero rozluźniła się atmosfera. Rozmawiali swobodnie, żartując. O polityce, rodzinie, o starych czasach…
– Co porabiają twoi synowie? – spytał Smuga. Jusuf uśmiechnął się.
– Porzekadło głosi, że wielbłąd ma swoje sprawy, a poganiacz swoje… Mają swoje sprawy. Obaj są razem, ale daleko. Wybrali trudne życie. Mieszkają w Asuanie i prowadzą karawany w górę Nilu. Do Sudanu i dalej… Serce ojca jest czasem bardzo niespokojne…
– Może Allach skieruje nasze kroki w tamte strony – powiedział Abeer.
– Wybieracie się aż tak daleko?
– Może tak, może nie… Do Luksoru na pewno. Szukamy złodziei okradających grobowce – wyjaśnił Smuga.
– Hm… To trudne… ale mądrzy ludzie w Egipcie powiadają, że kto ma głowę na karku, ten i czapkę zdobędzie.
– Ale fez zdobi tylko twoją szlachetną głowę… – zaśmiał się Smuga. – Niewiele jeszcze wiemy, choć to i owo słyszeliśmy.
– Jak mówią mędrcy, zanim zdecydujesz się na jakiś krok, sprawdź, czy masz nogi… Co już wiecie?
Opowiedzieli mu wszystko. Długo milczał, zanim odpowiedział.
– Al-Habiszi, aleksandryjski kupiec, to uczciwy człowiek. Jeśli kazał szukać w Kairze, to cenna wskazówka… Ale, dobrze, że tutaj jesteście. Nawet tu docierają różne wieści. Nie spieszy się ten, kto chce osiągnąć swój cel. Szajka jest dobrze zorganizowana. Spróbujcie szukać w wioskach koło Teb i wśród tamtejszych handlarzy. Lecz to początek, ręce całej tej bandy, a muszą być i nogi. Kto i do jakiego portu dostarcza towar? Jeśli nie do Aleksandrii, to gdzie? Może to być Port Said, a może któryś mniejszy… No i wreszcie głowa: ta z pewnością jest w Kairze…
– A “faraon”? – spytał Abeer.
– Chyba nikt ważny, chociaż może dużo wiedzieć – odrzekł Jusuf. I po chwili milczenia dorzucił:
– Według mnie to pośrednik. Zamyślili się.
– Dziwię się – podjął rozmowę Jusuf – że Ahmad al-Said, człowiek bardzo bliski kedywowi, o niczym nie wie. Nie ufałbym mu.
– Dlaczego? – rzeczowo zapytał Smuga.
– Cóż, może to tylko złe przeczucie. Ale mówią o nim, że dla interesu gotów jest osła w ogon całować!
Ostatnie słowa Jusufa, zaniepokoiły ich bardzo. Postanowili jak najszybciej wracać do Al-Fajjum. Smuga starał się przypomnieć sobie szczegóły rozmowy z urzędnikiem kedywa. Czy Ahmad ukrył coś przed nimi? Z czym mogli się przed nim zdradzić? Od odpowiedzi zależało wiele. Tomek i Sally mogli być w niebezpieczeństwie!
Nocny napad
Wiatr, jakby wyczerpał swą moc podczas nocnego zrywu, wiał coraz słabiej aż wreszcie zupełnie ucichł. Żagle smętnie opadły, a statek niemal stanął w miejscu… Dopiero teraz stało się jasne, do czego potrzebna jest tak liczna załoga. Wszyscy oprócz reisa i mestamela czyli sternika chwycili za wiosła i rozpoczęli mozolne przepychanie się pod prąd. W pewnym momencie zachodnie wybrzeże rzeki przeszło w łagodną plażę. Teraz wioślarze porzucili wiosła i chwytając grubą linę, pospiesznie opuścili pokład. Za pomocą tej liny holowali statek wzdłuż brzegu w rytm ni to krzyku, ni to śpiewu, podczas gdy sternik wypatrywał z dziobu mielizn.
Na brzeg wyszli wraz z załogą Tomasz i Nowicki. Ten pomagał w trudniejszych momentach. Tomek zaś rozglądał się za ptactwem, aby ustrzelić coś na wieczerzę. Holowanie odbywało się tak szybko, że ledwo nadążał za silną załogą. Wkrótce zresztą sternik zasygnalizował płyciznę. Holujący szybko wdrapali się na pokład i próbowali ją ominąć, spychając statek za pomocą długich drągów. Kiedy się nie udało, skoczyli do wody i poczęli ciągnąć, spychać, podpierać drągami oporny żaglowiec. Nowicki miał oczywiście ręce pełne roboty, gdyż nic nie mogło powstrzymać marynarza od zmagania się z wodą. Sally i Patryk, zupełnie bezczynni, przypatrywali się brzegom, co samo w sobie okazało się bardzo interesującym zajęciem.
Utknęli bowiem naprzeciw gęstego palmowego gaju. U brzegu rzeki i w głębi, w maleńkim błotnistym jeziorku, brodziły smukłe żurawie [96], z charakterystycznym, rozszerzającym się ku tyłowi głowy czerwonym paskiem i czubem wąskich, sztywnych, przypominających koronę piór na głowie. Ogromne białe pelikany [97] z bardzo długimi niemal prostymi dziobami co chwila nurkowały, wynurzając się ze złowioną rybą, którą wrzucały szybko do wielkiej skórzanej kieszeni pod żuchwą.
– Wujku! Gęsi – krzyknął Patryk, chcąc zwrócić uwagę Tomka.
– Rzeczywiście, można powiedzieć, że duże gęsi – ze śmiechem zgodziła się Sally.
– Może raczej łabędzie – dopowiedział Tomek. – Tylko większe, no i te dzioby.
– Porównując je z kaczkowatymi łabędziami, które żywią się przecież roślinami – trochę im ubliżamy – zauważyła Sally. – Te to drapieżniki.
– Przesadzasz, Sally – uśmiechnął się jej mąż. – Skoro żywią się rybami, to jeszcze nie można ich zaliczyć do drapieżnych. Sokoły, orły, kondory, jastrzębie, krogulce, a nawet popularne myszołowy i pustułki na pewno by się obraziły [98].
[96] Żurawie