– Spokój, Harry, przecież mówiłem! – jego towarzysz powtórzył z naciskiem. – A ty – zwrócił się do Tomka – rzuć broń!
Tomek położył rewolwer na deskach pokładu, tuż przed sobą.
– Powoli! – dyktował. – I uspokój psa.
Tomek zagwizdał na Dinga, który przywarował u jego stóp. “Stoję za daleko, by zaatakować… Zdąży strzelić do Sally… Może poszczuć psa… Nie, to zbyt ryzykowne… Czegóż, u diabła oni chcą?” – tłoczyły się chaotyczne myśli.
– Czego od nas chcecie? – bezwiednie powtórzył na głos. Kątem oka dostrzegł jednak, że na dachu kajuty Sally pojawił się ciemny zarys potężnej postaci.
– Czego, do licha, od nas chcecie! – rzucił podniesionym głosem.
– Kopnij w moją stronę rewolwer – padła spokojna odpowiedź. Zanim Tomek zdążył ruszyć nogą, zaświstał korbacz i kolt potoczył się po deskach pokładu. Rozległ się głośny śmiech Harry’ego.
I nagle wypadki znów potoczyły się z szybkością błyskawicy. Z dachu zwaliła się potężna postać. Pod ciężarem reisa napastnik, który sterroryzował Sally, upadł na deski, wypuszczając broń. Wtedy z zadziwiającą szybkością zareagował Patryk. Podniósł i rzucił Tomkowi jego rewolwer. Tomek chwycił kolta w locie i wystrzelił do biegnącego w jego stronę Araba. W tym samym momencie załoga statku włączyła się do walki po stronie napadniętych. To przesądziło sprawę. Napastnicy czmychnęli na ląd. Nowicki jeszcze rozejrzał się za Harrym, lecz tamten, atakowany przez dwu marynarzy, dał sobie z nimi bez trudu radę i również podbiegł do burty. Zanim wyskoczył na ląd, odwrócił się, machnął korbaczem i krzyknął do Nowickiego:
– Jeszcze się spotkamy, ty bryło mięsa!
Na statku pozostał jedynie Arab ranny w pierwszym starciu i drugi, obezwładniony przez załogę. Tomek rozejrzał się za Sally. Stała wciąż przy kajucie, opierając się plecami o ściankę, uzbrojona w rewolwer odebrany napastnikowi. Drugą ręką trzymała za obrożę zdezorientowanego psa, który warczał teraz na każdego przechodzącego Araba. Na chwilę przytulili się do siebie, ale Sally już miała mnóstwo roboty. Jak przystało na córkę australijskich pionierów, szybko zajęła się rannymi. Opatrzyła najpierw Nowickiego, którego twarz była nieźle pokiereszowana, a odzież w strzępach.
– Znów miałeś szczęście, Tadku. Śmierć spudłowała tym razem o włos. Gdyby kula trafiła nieco w bok…
– Gdyby, sikorko, gdyby… Za duże mam doświadczenia, żeby tak marnie zginąć – wesoło mrugnął do Sally.
Obejrzała się za innymi, ale ci poradzili sobie sami. Opatrzyli również rannego z ramieniem przeszytym kulą na wylot. Ranę zasypano warstwą prochu, który podpalono. Potem polano ją dość gorącą oliwą. Ranny nawet nie jęknął, ale… zemdlał z bólu. Sally pozostało więc jedynie obandażowanie rany.
Patryk, który gdzieś się znowu zawieruszył, wkroczył na pokład.
– Oni wszyscy uciekli… – powiedział.
– Nieznośny pędraku – westchnął Nowicki, gładząc go po głowie. – Przecież mogli zrobić ci coś złego.
– Wcale mnie nie widzieli, wujku – uspokoił go chłopiec.
Nie było sensu dalej tkwić w miejscu, tym bardziej że wiatr znowu ożył.
Kiedy ruszyli w drogę, przyszła kolej na mozolne śledztwo. Pytania zadawał Tomek, tłumaczył je reis. Z odpowiedzi jeńców wynikało, że był to napad rabunkowy.
– Nie bardzo chce mi się w to wierzyć – powiedział do przyjaciół Tomek, kiedy skończyli. – Wątpię, by na tę nikłą zdobycz, jaką stanowimy, połakomili się ci dwaj Europejczycy.
– Do stu beczek zjełczałego tranu! – zaklął Nowicki. – Przecież chcieli nas zamordować!
– Czułam, że ten, który nas sterroryzował rewolwerem, gotów był do mnie strzelić. Był bardzo brutalny – powiedziała Sally.
– Ale powód, Tadku, jaki mieli powód? – w głosie Tomka brzmiało napięcie.
– Przecież, brachu, nie jedziemy na wycieczkę – obruszył się marynarz.
– Zakładasz związek ze sprawą “faraona”?
– A jak to inaczej wytłumaczyć?
Tu wreszcie udało się włączyć Patrykowi, który opowiedział treść niezrozumiałej wtedy dla niego, podsłuchanej pierwszej nocy rozmowy.
– To znaczy, że o nas wiedzą? – zdumiał się Tomek.
– Tak by wynikało! – marynarz był pewny swego.
– Ale skąd? Czyżby ktoś nas zdradził?
– A czy ja wiem?
– Może się coś wyjaśni, gdy oddamy jeńców w ręce władz – łudził się Tomek.
– W ręce władz… Hm… – w głosie Nowickiego brzmiało coś więcej niż wątpliwość.
– Nie mamy wyjścia, Tadku! Przecież to złoczyńcy.
– No, w końcu niczego takiego złego nam nie zrobili, a i tak dostali za swoje. Mam propozycję. Porozmawiam z reisem, może ich przekona… Powiem, że puścimy ich wolno, jeśli powiedzą prawdę…
– Może masz i rację – zmiękł Tomek. – Tylko że mnie nie bardzo wypada poddawać taką myśl.
– Ekscelencjo! – pomógł Nowicki. – O niczym nie wiesz! Oni po prostu uciekną w czasie transportu do więzienia…
– Rób co chcesz! – odrzekł Tomasz.
No wieki poszedł więc prowadzić pertraktacje. Tymczasem w dali widać już było białe i szare minarety Beni-Suef, wystrzelające nad palmowe gaje. Bliżej wynurzały się kominy coraz liczniejszych w Egipcie cukrowni i fabryk bawełny.
– O dzień drogi stąd na zachód, nad pięknym, malowniczym jeziorem Birket Kuarun, za faraonów nosiło ono nazwę Moeris, leży oaza Al-Fajjum – przypomniała Sally.
– Myślę, że ojciec i Smuga już tam docierają – dodał Tomasz. Wiatr tymczasem pędził stateczek do wybrzeży miasteczka Beni-Suef, z zajazdem portowym i przytulną kawiarenką, całą pokrytą zieleniejącym bluszczem, malowniczo położoną na brzegu, pod rozłożonym drzewem. W dali wśród starych drzew, widać było pałac beja [101], a za nim ogromne koszary. Nim przybili do brzegu, Nowicki zakończył śledztwo.
– No, brachu – poinformował – pękli…
– I co?
– To biedni ludzie. Z jakiejś wioski niedaleko Kairu. Biali dostarczyli im opium i haszysz. A gdy zabrakło pieniędzy zaproponowali im ten napad w zamian za nasze mienie.
– A ci dwaj biali?
– Nic o nich nie wiedzą. Dostarczali towar z Kairu sami albo przez pośredników.
– Z Kairu – zamyślił się Tomasz. “Ślad prowadzi do Kairu”. Tak powiedziano Smudze w Aleksandrii. – Po co więc jedziemy do Doliny Królów?
– Do źródeł, ekscelencjo, do źródeł… Wszak stamtąd pochodzą kradzione rzeczy – uśmiechnął się Nowicki.