Выбрать главу

– Do stu tysięcy diabłów! – zaklął z pasją. – Toż to Harry! Człowiek z korbaczem!

– Kto? – nieuważnie spytał, zajęty obserwowaniem ruchu na pokładzie, Smuga. Kiedy Nowicki krótko wyjaśnił, powiedział z namysłem: – A więc to człowiek “faraona”! Czyżbyśmy aż dwa grzyby mieli znaleźć w tym barszczu?

– Już ten jeden to niezły… muchomor – rzucił Nowicki. – Mam z nim do wyrównania spory rachunek.

Tymczasem otwarto klapy prowadzące pod pokład. Z czeluści poczęły wyłaniać się postacie. Byli to niewolnicy. Zasłaniali oczy przed blaskiem słońca, słaniali się na nogach. Każdy trzymał w ręku miskę i kubek, w które coś wlewano. Posilali się siedząc, kucając zwyczajem murzyńskim lub stojąc. Było ich dobrze ponad stu. Mężczyźni, kobiety, dzieci… Kilku zapędzono z powrotem na dół.

– Oczyszczą pomieszczenia i wyniosą trupy – półgłosem wyjaśnił Madżid.

Zwłoki wyrzucono bez ceregieli za burtę na łup krokodyli. Nowicki zaciskał pięści, a Smuga, nieruchomy, patrzył na to zimnymi, stalowymi oczyma. W ciągu godziny uporano się ze wszystkim i niewolnicy zostali znowu wpędzeni na dno statku.

– Teraz powinni wyprowadzić mojego brata – szepnął Madżid.

– A potem? – spytał Nowicki.

– Potem Europejczyka.

Zmrok pokrył fioletem całą okolicę. Głośniejszym rechotem ozwały się żaby nad bagnami. Na tle gasnącego nieba zawisły chmary moskitów. Rozległy się piski rozbudzonych nietoperzy i jaskółek, szukających noclegu. Na ciemne niebo wypłynął półksiężyc, rozpoczynając swą wędrówkę po niebie i wodzie niczym żółta łódka. Kiedy otworzyły się drzwi korytarza prowadzącego do mieszkalnych kabin było zbyt ciemno, by dokładnie dojrzeć jeńca wyprowadzonego przez trzech mężczyzn. Coś w sposobie poruszania się, czy może sylwetka jeńca, sprawiły, że serce Nowickiego przeszyła nagła, nieokreślona tęsknota, a żal za czymś nieodwołalnie utraconym na nowo schwytał go za gardło. W milczeniu obserwowali kilkunastominutowy spacer więźnia. Potem patrzyli, jak mieszkańcy statku układają się do snu. Od strony jeziora wystawiono straże. Trwała noc, zakłócana jedynie monotonnym szmerem spadającej wody. Widzieli i wiedzieli dość. Postanowili wracać do obozu, by odpocząć do rana.

Wilmowski czekał na nich z gorącym posiłkiem. Usiedli przy nikłym ognisku.

– Czy uwolnienie jeńców jest możliwe? – zapytał Wilmowski.

– Tak, ale najłatwiejsze byłoby w dżungli – odparł z namysłem Smuga. – Tutaj są zbyt strzeżeni. Przedarcie się z jeziora nie wchodzi w rachubę.

– Z wojskowego punktu widzenia – wtrącił Gordon, który wysłał już żołnierzy z raportem i prośbą o posiłki – najprościej byłoby obsadzić brzegi skał i wezwać do poddania. A jak nie posłuchają, to podpalić to gniazdo szerszeni…

– Nie zamierzam brać udziału w takich jatkach, w których zginą niewinni ludzie – zdecydowanie sprzeciwił się, dziwnie dotąd milczący, Nowicki.

– Od frontu atak nie ma szans – powtórzył Smuga. – Zwłaszcza że Murzyni boją się krokodyli.

– Na razie cierpliwie obserwujmy. Musimy liczyć na sprzyjający przypadek – rozstrzygnął Wilmowski. – Tymczasem chodźmy odpocząć. Do świtu już niedaleko.

Nowicki nie mógł zasnąć. Zerwał się, zanim jeszcze słońce zaróżowiło horyzont, chociaż zwykle nie lubił wstawać rano. Poleżeć, poleniuchować nieco w pościeli, popatrzeć na ściany, sufit, poziewać – wszystko to uważał za przyjemniejszą stronę życia. Dziś jednak gnała go nieokreślona niecierpliwość. Przy tlącym się ognisku zastał już Wilmowskiego i Madżida. Posiliwszy się, we trójkę ruszyli na wybrany wczoraj punkt obserwacyjny. Ciepło słonecznych promieni uniosło ku górze parujące, wilgotne powietrze. Statek otuliła mgła, a kiedy się rozwiała, mogli zobaczyć poranny “spacer” niewolników. Tym razem Nadżib, brat Madżida, wyszedł razem z nimi. Nie wyprowadzono za to europejskiego jeńca. Nowicki zwrócił na to uwagę Wilmowskiego.

Przez chwilę rozmawiali szeptem o tajemniczym więźniu, zastanawiając się, kto to może być i w jakich okolicznościach dostał się do niewoli. W końcu zgodzili się z przypuszczeniem Madżida, że chodzi o jakiegoś chrześcijańskiego misjonarza, zwłaszcza że w ostatnich latach, jak wiedzieli, pojawiło się ich w Ugandzie bardzo wielu i anglikańskich i rzymskokatolickich. Prowadzili swoje prace, czasem rywalizując między sobą. Nie zawsze dostatecznie dyplomatycznie traktowali miejscowe, często barbarzyńskie, obyczaje, więc zdarzało się, że ich mordowano [199]. Położyli jednak ogromne zasługi w likwidacji niewolnictwa w tej części Afryki. Trudniący się tym procederem mahometanie mogli ich nienawidzić. Rozumowanie takie mogło być przekonywające.

Tymczasem jednak na pokładzie trwał wzmożony ruch. Wyniesiono wysoki fotel, krzesła i ławki.

– Coś się szykuje – szepnął Wilmowski.

– To będzie sąd! Będą kogoś sądzić – krótko stwierdził Madżid.

– Jak to sądzić? – spytał zdumiony Wilmowski.

– Otóż to! – odparł Madżid. – Ich przywódca uważa się za praworządnego władcę.

– Ależ to szaleniec!. Madżid skinął głową.

– Na Allacha chyba tak!

Na pokładzie przygotowano prowizoryczną salę sądową z fotelem dla sędziego i stołkiem dla oskarżonego. W tle stanęli strażnicy i kilku murzyńskich niewolników, których wyprowadzono na tę okazję.

Kiedy wszystko było gotowe, ukazali się dwaj czarni strażnicy, ubrani w jednakowe, białe szarawary, takież same koszule i kamizelki. Na głowach mieli turbany, a w rękach trzymali zakrzywione szable. Za pasem tkwiły zatknięte po dwa srebrzyste pistolety.

– To osobista ochrona przywódcy. Są bezwzględni i bardzo niebezpieczni! – szepnął Madżid.

Za nimi dostojnym krokiem podążał człowiek ubrany w szaty do złudzenia przypominające strój faraona. Rzucały się w oczy skrzyżowane na piersiach atrybuty władzy: bicz i berło, przypominające pasterską laskę.

“Sally!” – przemknęła myśl. – Prawie jakbym był we śnie Sally… – zaczął mówić Nowicki, ale i on znieruchomiał, dostrzegłszy tuż za “faraonem” człowieka z korbaczem. Na końcu wprowadzono jeńca, którego tym razem mogli zobaczyć dokładnie w świetle białego dnia.

Nagły skurcz w gardle, sprawił, że marynarzowi wypadła z rąk lornetka. Wilmowski spazmatycznie chwycił ustami powietrze jakby chronił się przed uduszeniem i tak, z ustami rozwartymi jak do krzyku, znieruchomiał. Zapomnieli o Madżidzie i o jego wyjaśnieniach. Zapomnieli o całym bożym świecie. Przed sobą mieli bowiem Tomka. Tomka wynędzniałego, wychudzonego, ale przecież żywego! Żywego Tomka!

вернуться

[199] Niemal równocześnie do Ugandy dotarli misjonarze. Sprzeciwiali się oni między innymi wielożeństwu, z czym trudno było pogodzić się wodzom i królom murzyńskim.