Tomek pogrążony we śnie odwrócił się na koi na drugi bok. Czujny Dingo zaraz powstał z dywanika. Ciche skomlenie nie obudziło śpiącego, więc wilgotnym ozorem dotknął lekko jego twarzy. Tomek tylko uśmiechnął się przez sen. Właśnie przyśniło mu się, że to Sally pocałowała go w policzek, dziękując za ofiarowane jej wspaniałe pióro rajskiego ptaka. Zniecierpliwiony Dingo energicznie polizał Tomka. Teraz młodzieniec przebudził się; otworzył oczy i ujrzał swego ulubieńca.
— Ach, to ty...! — mruknął nieco zawiedziony i natychmiast uzmysłowił sobie, że w kabinie jest już jasno.
„Cóż to znaczy? — pomyślał zdumiony. — Mieliśmy o świcie podnieść kotwicę, a tymczasem na statku nie słychać żadnego ruchu!”
Natychmiast spojrzał w iluminator. Widok jasnego błękitu nieba mocno go zaniepokoił. Dlaczego postój „Sity” został przedłużony? Kapitan Nowicki zawsze przestrzegał punktualności na swoim jachcie. Tomek zerknął na koję Jamesa Balmore’a, z którym wspólnie zajmował kabinę. Jego koja była równo zasłana, jakby w ogóle nie kładł się do snu. To właśnie przypomniało Tomkowi, że Bahnore miał wyznaczoną wachtę od dwunastej w nocy do czwartej rano. Zapewne zasnął na służbie i nie obudził następnej zmiany.
— No, nie chciałbym znaleźć się w jego skórze — mruknął Tomek i zerwał się na nogi. Szybko nałożył spodnie, po czym poprzedzany przez Dinga, wybiegł na korytarz. Po chwili był na pokładzie. Coraz bardziej zaniepokojony rozglądał się dookoła. Naraz usłyszał ciche szczeknięcie Dinga. Pies stał przy lewej burcie obok porzuconego na pokładzie ubrania. Tomek podbiegł do niego i od razu rozpoznał zieloną kurtkę Balmore’a. zmarszczył brwi. Nie lubił tego opanowanego, trochę zarozumiałego Anglika.
Dingo, cicho skomląc, nagle wspiął się przednimi łapami na balustradę. „Jamesowi na pewno zachciało się kąpieli...” — pomyślał Tomek. Nachmurzony spojrzał za burtę. O jakieś dwieście metrów od jachtu zieleniły się brzegi małej wysepki koralowej. Na płaskim, piaszczystym wybrzeżu gimnastykował się James Balmore.
Pod wpływem pierwszego impulsu Tomek ruszył ku palarni, zamienionej obecnie na kabinę kapitana. W niej to kwaterowali Nowicki i Smuga. Wystarczyło ich obudzić, aby odpowiednio natarli uszu Balmore’owi za samowolę. Zanim jednak doszedł do drzwi, zatrzymał się zawstydzony. Mimo niechęci do Balmore’a, nie mógł być w stosunku do niego niekoleżeński. Z powrotem podbiegi do burty. Zaczął dawać znaki w kierunku brzegu. Wkrótce Anglik zauważył sygnały. Machnął w odpowiedzi dłonią i podążył do wody. W tej chwili tuż za plecami Tomka rozległ się głos kapitana Nowickiego:
— Do stu tysięcy zgniłych wielorybów, dlaczego wachta nie zrobiła pobudki?! Pół godziny temu powinniśmy byli podnieść kotwicę! Wachtowy, do mnie!
Zanim Tomek zdążył cokolwiek odpowiedzieć, na pokładzie pojawił się Smuga.
— Gdzie Balmore? — zapytał. — On był wyznaczony na nocną wachtę.
— Wiem o tym! Zaraz pokażę mu, gdzie raki zimują — gniewnie odparł kapitan. — Hola, czyje to ubranie? Kogo Dingo wypatruje za burtą?!
— Niech pan się nie gniewa, kapitanie — pojednawczo rzekł Tomek. — James Balmore już płynie do jachtu... Gdyby pan nie obudził się tak wcześnie...
Dingo tymczasem wspinał się z uporem na burtę i cicho skomlał.
— Kąpieli mu się zachciało podczas wachty?! Jak amen w pacierzu, zamknę go w karcerze o chlebie i wodzie — zrzędził kapitan.
— Uciszcie się obydwaj i patrzcie! — naraz odezwał się Smuga zmienionym głosem.
Stał mocno przechylony przez burtę i pobladły wpatrywał się w spokojną toń morza. Obydwaj przyjaciele zaintrygowani natychmiast przysunęli się do niego. W milczeniu wyciągnął przed siebie dłoń. Spojrzeli we wskazanym kierunku i zamarli w bezruchu. W pewnej odległości od jachtu, tuż pod powierzchnią przejrzystego, szmaragdowego morza, wolno sunął długi, potężny, stalowoniebieski groźny cień o wrzecionowatym kształcie. Charakterystyczna głowa, spłaszczona i wyciągnięta ku przodowi jak długi dziób, dwie trójkątne płetwy piersiowe od razu pozwalały rozpoznać żarłacza ludojada[43]. Kapitan Nowicki pierwszy pomyślał o pomocy dla nieszczęsnego Jamesa Balmore’a, beztrosko płynącego w pobliżu groźnego drapieżnika. Bez słowa pomknął do kabiny, skąd zaraz powrócił z karabinem gotowym do strzału. Smuga zaledwie ujrzał broń w jego dłoniach, pobladł jeszcze bardziej i cicho zawołał:
— Oszalałeś?! Opuść karabin, jeśli ci miłe życie tego chłopca! Nie powinien się zorientować, że grozi mu niebezpieczeństwo!
— Musimy ostrzec Jamesa, on dotąd nie zauważył rekina! — zaoponował wzburzony Tomek.
— Milczcie i zachowujcie się jak najbardziej naturalnie — sugestywnie odparł Smuga. — Uratować swe życie w tej sytuacji może tylko człowiek nieświadom grożącego mu niebezpieczeństwa. Jeśli ujrzy rekina, wpadnie w panikę i zacznie płynąć jak najszybciej. Wtedy będzie wykonywał gwałtowne ruchy, które, jak niejednokrotnie słyszałem, sprawiają na rekinie wrażenie, że napotkał łatwą zdobycz.
— Więc mamy patrzeć biernie?! — zapytał Tomek drżącym głosem.
— W tych warunkach kula nie ugodzi rekina śmiertelnie. Zraniony stanie się jeszcze straszniejszy. Jeśli nie jest głodny, nie zaatakuje. Tutaj jest dużo ryb...
— Gdyby Balmore miał nóż, mógłby się bronić — posępnie rzekł Nowicki.
— Żaden człowiek, moim zdaniem, nie potrafi się zbliżyć do rekina na tyle, by uchwycić lewą dłonią płetwę piersiową, a prawą rozpłatać mu brzuch — odparł Smuga.
Zamilkli, a Balmore tymczasem, nieświadom śmiertelnego niebezpieczeństwa, spokojnie przybliżał się do statku. Jeszcze tylko około czterdziestu metrów dzieliło go od burty. Rekin wolno płynął trop w trop za młodzieńcem. Zataczał szerokie półkola, systematycznie zmniejszając odległość między sobą a lekkomyślnym pływakiem.
— Patrzcie, patrzcie! Tam na lewo! Drugi rekin... — szepnął przerażony Tomek.
— Widzę... — cicho potaknął Smuga.
— Teraz im się nie wymknie... — mruknął bosman.
Pot grubymi kroplami spływał po twarzach trzech przyjaciół bezradnie skupionych przy burcie statku. Rozpaczliwy wzrok wlepili w opalone ramiona pływaka. Dwie żarłoczne bestie morskie sunęły coraz bliżej niego.
Porażonemu grozą Tomkowi wydało się, że minęła cała wieczność, zanim James Balmore uchwycił dłonią szczebel drabinki linowej zwisającej z burty jachtu. Po chwili już piął się w górę. Dopiero teraz mógł spojrzeć wprost w twarze towarzyszy stojących na pokładzie. Zdumiał się niepomiernie ujrzawszy ich niesamowity wygląd. Dingo obnażył kły i warcząc spoglądał w morze. Balmore odruchowo zerknął w dół. Tuż pod nim czerniły się dwa potężne cielska straszliwych ludojadów. Wywarły one na Jamesie piorunujące wrażenie. Niezwłocznie połapał się w sytuacji. Zbladł jak płótno, zachwiał się na drabince i nagle głowa opadła mu na piersi. Omdlewał... Na szczęście czujny Smuga w tej samej chwili chwycił go mocno za ramię. Tomek natychmiast pospieszył mu z pomocą. Wspólnymi siłami wciągnęli Balmore’a na pokład.
Kapitan Nowicki, jak większość ludzi morza, nienawidził rekinów. Toteż zaledwie ułożono Balmore’a na pokładzie, błyskawicznie uniósł karabin do ramienia. Strzał sucho rozbrzmiał w porannej ciszy. Jeden z wolno dotąd pływających rekinów gwałtownie zwinął się jak sprężyna, potężnie uderzając ogonem o bok statku. Nowicki strzelił jeszcze raz. Obydwa stalowoniebieskie potwory zniknęły w głębinie morza.
43
Rekin z gatunku