— Wartownik związany, idziemy do sterówki — szepnął Nowicki.
— Nocna wachta kończy się o czwartej, teraz jest około trzeciej, mamy dość czasu — cicho rzekł Smuga.
— Oby tylko nikt nam nie przeszkodził... — mruknął Tomek. Przenieśli paczkę do sterówki. Nowicki podał Tomkowi płaszcz i kaptur.
— Załóż i udawaj wartownika — rozkazał. — Gdybyś zauważył coś podejrzanego, gwizdnij dwukrotnie!
Tomek nałożył ceratowy płaszcz, nasunął głęboko na czoło kaptur. Przystanął przy burcie, skąd mógł obserwować nadbudówkę na pokładzie. Co chwila zerkał ku sterówce. Właśnie błysnęło w niej nikłe, żółtawe światełko. „Przygotowują ładunek” — pomyślał. Mimo woli wsunął prawą dłoń pod płaszcz. Dotknął rękojeści rewolweru... Na szczęście na całym statku panowała niczym nie zmącona nocna cisza. Słychać było jedynie pomruki oddalającej się burzy, szum deszczu i fal. Tomek czujnie nasłuchiwał i rozglądał się dookoła. Za nadbudówką na pokładzie rysował się obszerny kontur włazu. Tomek przypomniał sobie relację Balmore’a. „Tam zapewne trzymają niewolników” — przemknęło mu przez myśl.
Postąpił kilka kroków w kierunku włazu. Naraz uzmysłowił sobie, że przez samowolny czyn mógłby obrócić wniwecz misterny plan kapitana. Z trudem pokonał pokusę. Czas wolno upływał... W końcu jakiś cień wyłonił się ze sterówki. Był to Smuga.
— Wycofujemy się. Nowicki zapala lont. Za minutę nastąpi wybuch... — szepnął.
Cicho przemknęli po prawej burcie i kolejno opuścili się do lodzi. Natychmiast odwiązali ją od łańcucha kotwicznego. Obydwaj Indusi siedzący przy wiosłach gotowi byli do odbicia od pirackiego statku. Nowicki tymczasem klęczał pochylony nad lontem. Podmuchy wiatru zgasiły mu przedwcześnie już trzecią zapałkę. Powietrze było bardzo wilgotne, deszcz wciąż jeszcze padał. „Do licha, lont gotów zgasnąć...” — pomyślał, zafrasowany niepowodzeniem.
Zaniechawszy prób z zapałkami, otworzył ślepą latarkę. Lont przytknięty do ognia najpierw zaskwierczał, potem żółtawy płomyk zaczął się snuć po nim. Nowicki zgasił latarkę i przypiął ją sobie do pasa. Jeszcze przez chwilę upewniał się, czy lont przypadkiem nie zgaśnie, po czym bez pośpiechu wyszedł na pokład. W pobliżu wejścia do nadbudówki postawił butelkę z zamkniętym w niej pismem. Zadowolony odetchnął pełną piersią. Za kilkadziesiąt sekund wybuch zniszczy urządzenie sterowe razem ze sterówką. Już przekładał jedną nogę przez balustradę, gdy naraz otworzyły się drzwi nadbudówki. W smudze żółtawego światła ujrzał wysokiego, barczystego mężczyznę wychodzącego na pokład. Nowicki natychmiast cofnął nogę.
Mężczyzna kroczył ku sterówce.
„Zmiana wachty” — domyślił się Nowicki i jak wąż już sunął ku intruzowi. Nie miał czasu do stracenia. Jeśli mężczyzna wejdzie do sterówki, może w ostatniej chwili zgasić lont. Wtem mężczyzna zawadził stopą o butelkę. Pochylił się po nią. Nowicki w mgnieniu oka dopadł go spod burty. Pięścią uderzył w głowę. Mężczyzna klęknął, lecz musiał posiadać niezwykłą siłę, gdyż zaraz poderwał się na nogi. Nowicki zadał mu cios w podbródek. Mężczyzna odchylił górną część ciała do tyłu, jakby padał, i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, sam zaatakował. Po silnym uderzeniu między oczy Nowicki, nieco zamroczony, cofnął się o pół kroku; teraz wyrwał zza pasa rewolwer. Jak huragan zwalił się na przeciwnika. Tym razem potężne uderzenie rękojeścią przechyliło szalę zwycięstwa na jego stronę. Nowicki zdawał sobie sprawę, że lada chwila nastąpi wybuch. Toteż porwał oszołomionego mężczyznę i podbiegł do burty, wspiął się na nią i skoczył... Podmuch towarzyszący detonacji na pokładzie odrzucił go od statku. Nowicki zniknął pod powierzchnią wody, ale mimo to nie wypuścił z rąk nieprzytomnego jeńca. Zaledwie wynurzył się z głębiny, lewą ręką chwycił go za kołnierz i zaczął płynąć w kierunku swojej szalupy.
Smuga i Tomek najpierw wciągnęli do łodzi odzyskującego przytomność jeńca, potem Nowickiego. Szybko odpłynęli od pirackiego statku, na którego pokładzie przerażone okrzyki już mieszały się ze słowami komendy. Spostrzeżono łódź odbijającą od burty. Padło kilka strzałów, niecelnych na szczęście, ciemność, bowiem uniemożliwiała trafienie w cel chybocący na falach.
— Dlaczego marudziłeś tak długo? — zapytał Smuga, krępując jeńcowi ręce. — Czy to on wlazł ci w paradę?
— A jakże, już przełaziłem przez burtę, gdy wyszedł na pokład — wyjaśnił Nowicki. — Bałem się, że zgasi lont. Musiałem go unieszkodliwić.
— Po jakie licho go zabrałeś? — przyganił Smuga. — Mogłeś sam zginąć!
— Gdybym go zostawił nieprzytomnego przy sterówce, poleciałby razem z nią wprost do piekła — wyjaśnił Nowicki. — Wiąż pan mocno, to twarda sztuka! Rąbnął mnie pięścią wprost między oczy i ogłuszył... Pewno będę miał szpetnego siniaka na czole...
Słysząc to Smuga mocniej zaciskał węzły sznura. Nowicki był powszechnie znany z olbrzymiej siły, pierwszy lepszy nie mógłby mu wymierzyć ogłuszającego ciosu. Tomek i Smuga pospiesznie chwycili za wiosła. Łódź szybciej pomknęła wzdłuż wybrzeża. Piracki statek rozpłynął się w mroku. Teraz Nowicki bez obawy skierował łódź wprost ku „Sicie”. Niebawem też zarysowała się jej ciemna sylwetka.
— Ahoy! Ahoy! [56] — zawołał.
— Ay, ay, kapitanie! Już zrzucamy liny! Czy wszystko w porządku?! — odkrzyknął Ramasan.
— W porządku!
Po kilku minutach uczestnicy wypadu wysiadali z łodzi. Kapitan rozwiązał nogi jeńcowi i pomógł mu wyjść na pokład.
— Przyświecić mi latarnią! — rozkazał.
Uważnie przyjrzał się barczystej postaci. Zewnętrzny wygląd pirata wcale nie był odpychający. Wprawdzie obecnie obrzucał załogę „Sity” ponurym spojrzeniem, ale mimo to od razu można było poznać, iż nie jest człowiekiem pozbawionym pewnej inteligencji. Nowicki skinął głową na marynarza i rozkazał:
— Ramasan! Odprowadzić jeńca do karceru i postawić zbrojną straż przed drzwiami. W razie próby ucieczki, kula w łeb.
— Chcę mówić z kapitanem tego statku, zanim kamraci zaczną hulać podczas mojej nieobecności — odezwał się pirat. — Uprzedzam, że później może już nie będziemy mieli, o czym rozmawiać!
— Chcesz mówić z kapitanem?! — zdumiał się Nowicki. — Dobrze, niech i tak będzie! Ramasan! Proszę podać moją czapkę!
Ruchem pełnym godności nałożył czapkę na głowę, po czym zmierzył pirata surowym spojrzeniem i zapytał:
— Kim jesteś, że domagasz się rozmowy z kapitanem?!
— Ukrywanie prawdy w tej sytuacji na nic by się nie zdało — odparł pirat. — Jestem kapitanem tamtego statku.
Oznaki poruszenia wśród załogi „Sity” zostały stłumione karcącym spojrzeniem kapitana Nowickiego, który pochylił się ku jeńcowi i zapytał:
— Jesteś kapitanem statku?! Od kiedy to herszt piratów ma prawo zwać się kapitanem, a balia, niezdolna do wypłynięcia w morze, statkiem?!
Twarz olbrzymiego pirata pokryła się rumieńcem gniewu. Nie zważając, iż ręce ma związane na plecach, postąpił o krok w kierunku Nowickiego i syknął:
— Zuchwalcze! Masz szczęście, że nie mogę ci wepchnąć twoich słów z powrotem do gardła! Ta balia, jak ośmieliłeś się nazwać mój statek, z łatwością wystrychnęła na dudka trzy ścigające ją brytyjskie korwety! [57] Gdyby nie one, nigdy byśmy się tutaj nie spotkali.
56
Ahoy (ang.) — marynarski okrzyk pozdrowienia, zazwyczaj kierowany do kogoś znajdującego się na statku.
57
Korweta (z franc.) — mały handlowy lub wojenny żaglowiec zwiadowczy z jednym pokładem działowym: obecnie eskortowy okręt do zwalczania lodzi podwodnych.