Выбрать главу

Bentley ucieszył się stwierdziwszy, że młody Nowogwinejczyk zna pidgin. Zaraz też odezwał się do niego naśladując żargonowy język:

— Kanak nie być już boy. Ty wrócić do twoja wieś!

— Nie! nie! — zaoponował Papuas. — Wieś daleko, daleko. All right. Tylko biały ojciec tam trafić, ale zły duch wejść do wnętrzności należeć jemu i trząść mocno, mocno. All right. Biały ojciec umrzeć, Kanak zostać sam nad wielka woda, zły master znów złapać Kanak, jeśli Kanak znów nie być boy i nie mieć dobry master. All right. Moja dobry, mnóstwo dobry boy, moja umie gotować herbata i jajko. All right. Teraz moja być boy dobry master, dobry master bronić Kanak. All right.

Dla potwierdzenia swej wielkiej wdzięczności objął Wilmowskiego rękoma za kolana.

— Do stu zdechłych wielorybów, ależ to gaduła! — wtrącił kapitan Nowicki. — Czy zrozumiałeś pan coś z tej paplaniny?!

— A jakże, trochę znam pidgin — potwierdził Bentley. — Opowiedział swoją smutną historię. Był boyem jakiegoś misjonarza, z którym przywędrował z głębi wyspy na wybrzeże. Misjonarz umarł na malarię i wtedy biedny chłopak został porwany przez handlarzy niewolników. On chce być boyem pana Wilmowskiego, ponieważ sądzi, że to może zabezpieczyć go przed ponownym porwaniem. Zapewnia, że umie gotować herbatę i jajka.

— Nic dziwnego, że ten misjonarz przeniósł się na tamten świat, skoro żywił go tylko herbatą i jajami — rzekł dowcipny marynarz. — Cóż teraz poczniemy z tym uparciuchem?

— Słyszałem, że nowogwinejscy boye potrafią okazywać wdzięczność swoim chlebodawcom — powiedział Bentley. — Najlepiej zrobimy przekazując go gubernatorowi razem z innymi uwolnionymi.

— Czy pan nie mógłby go zapytać, z jakiego plemienia pochodzi? — nagle odezwał się Tomek.

— Słuszna uwaga — przytaknął Wilmowski. — Może będziemy wędrowali w pobliżu jego rodzinnych stron.

— On powiedział, że jego wieś znajduje się gdzieś daleko — wyjaśnił Bentley. — Prawdopodobnie nie orientuje się w kierunku. Nowogwinejczycy nie mają zwyczaju odbywać długich wędrówek.

— Spytaj go pan o nazwę plemienia, jak radzi Tomek — odezwał się Nowicki.

— Jak nazywać się twoja ludzie? — zwrócił się Bentley do Papuasa.

— Moja Mafulu — padła odpowiedź.

— Mafulu zamieszkują wyżynę Popole, dokąd wiedzie lądem pierwszy etap naszej wyprawy! — zawołał Tomek.

— Nie mylisz się, ten chłopak dobrze trafił! Możemy odprowadzić go do domu — przyznał Bentley.

Niezwłocznie powiadomił o tym Papuasa, który zamiast spodziewanej radości okazał duży niepokój. Przysunął się do Wilmowskiego i cicho ostrzegł:

— Mnóstwo dobry master tam nie chodzić! Tam blisko, blisko za rzeką mieszkać Tawade. Oni mnóstwo źli ludzie. Oni kai-kai[62] człowieka...

— Czy on ma na myśli ludożerców? — zapytał Wilmowski.

— Tak przypuszczam — potwierdził Bentley.

— A zatem przestrzega nas przed niebezpieczeństwem — zauważył Tomek.

— Ten zuch może nam się przydać — powiedział Smuga. — Jeśli ma ochotę, niech idzie z nami.

* * *

Następnego ranka znów pojawiły się na niebie ciężkie, czarne chmury. Silny południowo-wschodni wiatr uderzył w żagle „Sity”. Cała załoga czuwała w pogotowiu, gdyż jacht, dryfowany w kierunku płytkiej Cieśniny Torresa, usianej podwodnymi rafami, był narażony na niebezpieczeństwo. Tym razem jednak ośrodek cyklonu znajdował się bardziej na południe. Po kilku godzinach niebo znów się wypogodziło i Nowicki mógł wybrać właściwy kurs. Według dokonanych pomiarów burza zniosła ich nieco na zachód.

We wczesnych godzinach popołudniowych na horyzoncie wyłonił się ląd Nowej Gwinei. Poza wąskim skrawkiem płaskiego wybrzeża widniały poszarpane, ciemnozielone, potężne łańcuchy górskie. W dali, na tle jasnego błękitu nieba rysowała się najwyższa w Górach Owena Stanleya Góra Wiktorii[63], leżąca na północny wschód od Port Moresby[64].

Cała załoga „Sity” przebywała na pokładzie. Wszyscy chcieli się jak najprędzej przyjrzeć tajemniczej wyspie, lecz kapitan Nowicki nikomu nie pozwalał na bezczynność. Przybrzeżna żegluga wcale nie należała do bezpiecznych. Jednostajny błękit krystalicznie czystej morskiej toni zakłócały żółte plamy rozległych mielizn. Pod powierzchnią wody sterczały wielkie głazy i podwodne rafy koralowe, wśród których często można było spostrzec wrzecionowate cielska rekinów. Wybrzeże zbliżało się coraz bardziej. Wzdłuż plaż o koralowym piasku, otoczonych wieńcem palm kokosowych, krajowcy żeglowali w pirogach z bocznymi pływakami. Na widnokręgu coraz wyraziściej piętrzył się łańcuch gór porośniętych tropikalnym lasem. Sally i Natasza znajdowały się na mostku kapitańskim, skąd przez lunetę doskonale można było obserwować wybrzeże.

— Panie kapitanie! Widzę wioskę zbudowaną na palach na morzu — zawołała Sally. — Przy brzegu zakotwiczony jest jakiś oryginalny żaglowiec! Na nim odbywa się zabawa! Mężczyźni i kobiety tańczą.

— Kapitanie, cóż to za miejscowość? — zagadnął Wilmowski.

— To zapewne wieś Hanuabada, odległa o kilka mil od Port Moresby — wyjaśnił Nowicki.

— Słyszałem o niej od gubernatora — wtrącił Bentley. — Hanuabada wraz z sąsiednią wsią Elevada znane są na całym południowym wybrzeżu z doskonałych i cieszących się popytem wyrobów garncarskich.

— A ja myślałam, że to rybacy ucztują z powodu udanego połowu — powiedziała Sally.

— Mieszkańcy tych wsi nie trudnią się zawodowo rybołówstwem — rzekł Bentley. — Kobiety wyrabiają garnki, natomiast mężczyźni odwożą ich produkty drogą morską nawet do dość odległych miejscowości. W tej właśnie porze zaczyna tutaj wiać południowo-wschodni monsun, toteż mężczyźni szykują się do wyruszenia w daleką drogę, trwającą nieraz około dwóch miesięcy. Kobiety zapewne żegnają tańcami młodych żeglarzy.

— Niejeden z nich znajdzie się w brzuchu żarłocznych rekinów! — dodał kapitan Nowicki. — W zatoce Papua często szaleją burze...

— Na pewno stanowią one poważne niebezpieczeństwo dla tak niezwykłych marynarzy — powiedział Bentley. — Kapitan takiego statku nie kończy szkoły żeglarskiej. W odnajdywaniu właściwego kierunku posługuje się tylko instynktem lub po prostu płynie wzdłuż lądu.

— Przybliżmy się trochę do brzegu — poprosiła Natasza. — Żaglowiec jest tak oryginalny, że warto mu się przyjrzeć...

— Widziałem takie statki na ilustracjach — odezwał się James Balmore. — Zwą się lakatoi.

— Przecież ten statek wcale nie ma kadłuba! — zdumiał się Zbyszek.

— Bo też jest to raczej wielka pływająca tratwa — wyjaśnił Bentley. — Budowa jej jest bardzo prosta. Mianowicie kilkaset wyciosanych z pni drzewnych łodzi łączy się bokami po sześć lub dziesięć w rzędzie. Następnie napełnione garnkami i powiązane w rzędy łodzie ustawia się w długą kolumnę. Na tym pływającym rusztowaniu układa się podłogę z trzciny i bambusów, na której budowane są domki o bambusowych szkieletach, kryte z wierzchu matami. Na takim prowizorycznym pokładzie, zasłanym trawą, stawia się maszty do zawieszania dwóch olbrzymich żagli napiętych na ramy, upodabniających statek do przedpotopowego ptaka o dziwacznych skrzydłach.

— Czy w Hanuabadzie tylko kobiety trudnią się garncarstwem? — zapytał Wilmowski.

— Tak. to ich dziedziczny zawód — potwierdził Bentley. — Są też odpowiednio zorganizowane. Jedne specjalizują się w modelarstwie, inne w wypalaniu naczyń. Modelarki gołymi rękami nadają glinie pożądany kształt. Następnie druga grupa suszy garnki przez kilka dni w słońcu, a potem wypala je w popiele lub otoczone ogniem.

вернуться

62

Kai-kai — jeść.

вернуться

63

Wysokość około 4000 m.

вернуться

64

Port Moresby — morski port na południowym wybrzeżu Nowej Gwinei; posiada głęboką, okoloną lądem przystań wewnątrz koralowej rafy. Odkrył go kapitan Jan Moresby w lutym 1873 r. Brytyjczycy zajęli go w 1883; od zaanektowania terytorium Papua w 1888 stanowił główne osiedle południowego wybrzeża. W czasach bytności Tomka Wilmowskiego w Nowej Gwinei Port Moresby składał się zaledwie z kilkudziesięciu baraków. W 1939 r. liczył 2628 mieszkańców. Podczas drugiej wojny światowej w lutym 1942 r, był celem japońskich ataków lotniczych i lądowych od strony Gór Owena Stanleya. Obecnie jest nowoczesnym miastem z kilkoma tysiącami białych mieszkańców.