Выбрать главу

— Ten człowiek tonie! — zawołała Natasza, dłonią osłaniając oczy przed blaskiem słonecznym.

— Śpieszmy na ratunek — zawtórowała Sally.

— Niech się panie uspokoją, nie ma obawy, on nie utonie — powiedział Bentley, przez lunetę obserwując śmiałka.

— Prąd bardzo gwałtowny, pełno tu wirów... — mówiła Natasza. — On utonie...!

— Jest uwiązany na linie, nic mu się nie stanie, o ile nie napadną go krokodyle — odparł Bentley.

— Czy są tutaj te gadziny? — zaniepokoił się Nowicki.

— Do licha, zapomnieliśmy o krokodylach... — zawołał Tomek. — Tylko pan Smuga czuwa z karabinem w dłoni. Kapitanie, chodźmy do mego!

Po chwili obydwaj uzbrojeni w sztucery zbliżyli się do Smugi.

— Zuch z tego chłopaka — pochwalił Nowicki. — Jak na szczura lądowego wspaniale sobie radzi w wodzie!

Smuga skinął głową, nie odrywając wzroku od powierzchni strumienia. Porywisty prąd szybko znosił pływaka, który kilkakrotnie całkowicie pogrążał się w spienionym nurcie. Krajowcy trzymający linę biegli za nim wzdłuż wybrzeża.

— Pan Bentley mówił, że tutaj są krokodyle — powiedział Tomek, uważnie przepatrując poszarpane wybrzeże.

— Należy się z tym liczyć, dlatego też tragarze czynią tyle hałasu — potwierdził Smuga. — Myślę, że podczas gwałtownego przyboru krokodyle pokryły się w norach pod skarpami. One nie lubią wirów.

Umilkli, pływak właśnie dał nura tuż przed wirującym lejem. Po długiej, denerwującej chwili jego czarna, wełnistowłosa głowa i brunatne ramiona wynurzyły się z białych pian wody, z furią uderzającej o stromy brzeg. Teraz kilkoma silnymi wyrzutami rąk przybliżył się do urwiska, z którego zwisały obnażone korzenie drzew. Udało mu się jedną ręką uchwycić oślizłego korzenia. Przez jakiś czas trwał nieruchomo w tej pozycji, potem ostrym wyrzutem ciała zdołał drugą ręką przywrzeć do korzenia. Teraz wolno podciągnął się do góry i stopami dotknął skarpy. Wkrótce był na lądzie. Odwiązał linę, opasał nią pień drzewa, mocno zaciskając węzły; potem, zmęczony, przykucnął obok na ziemi. Tragarze na przeciwległym brzegu strumienia również przymocowali swój koniec liny do nadbrzeżnego drzewa. W ten sposób ponad powierzchnią rozhukanej wody została przewieszona gruba lina z lian, tworząc chybotliwe połączenie obydwóch brzegów.

Ain’u’Ku zadowolony stanął przed Wilmowskim i oznajmił:

— Mnóstwo dobry most gotowy, all right! Nasza może iść, tylko uważać na fua[76], one mnóstwo za bardzo lubić kai-kai człowieka, all right!

— Oszalał! — oburzył się James Balmore. — Ten jego „most” nie nadaje się do przejścia na drugą stronę nawet dla linoskoczków!

— Masz pan rację, ponadto mówi, że tu są krokodyle — powiedział Nowicki.

— Patrzcie państwo, oni naprawdę będą przechodzili po linie! — niepokoiła się Natasza.

Tragarze wprawdzie nie zamierzali dokonywać cyrkowych popisów, lecz minio to pośpiesznie przygotowywali się do przeprawy. Własny skromny dobytek w siatkach przywiązywali na głowach linami, natomiast duże bagaże przymocowywali do długich żerdzi. Potem po dwóch brali jedną żerdź opierając ją na barkach i śmiało wchodzili do huczącego strumienia. Dzięki takiemu przenoszeniu bagaży, mogli rękoma przytrzymywać się liny przewieszonej ponad korytem.

Na szczęście strumień w tym miejscu okazał się nie tak głęboki; woda przeważnie sięgała Papuasom do piersi. Wszyscy wrzeszczeli jak opętani, chcąc wrzawą odstraszyć krokodyle. Pierwsi tragarze już wspinali się na przeciwległy brzeg, inni dopiero wchodzili do strumienia. Podczas przeprawy najwięcej ucierpiały zwierzęta przeznaczone do zjedzenia w czasie marszu przez dżunglę, gdzie zaopatrzenie licznej karawany w świeży prowiant było prawie niemożliwe. Bentley uprzednio zakupił kilka żywych świń oraz kilkanaście kur. Musiały one być transportowane w stanie żywym, inaczej, bowiem ich mięso szybko uległoby zepsuciu z powodu gorąca, wilgoci i insektów. Nieszczęsne zwierzęta, przez cała drogę niesione na żerdziach, przywiązane do nich za nogi głową w dół, dawały żałosny widok, szczególnie przy przechodzeniu tragarzy przez strumień.

— Do stu zdechłych wielorybów! Biedne prosiaki poduszą się pod wodą — martwił się kapitan Nowicki, obserwując przeprawę.

— Nie mogę na to patrzeć... — powiedziała Sally i odwróciła głowę.

— Okrutne to, lecz nie możemy tragarzy i siebie zamorzyć głodem — wtrącił Smuga. — Obawiam się, że po tej przeprawie będziemy zmuszeni zjeść na kolację resztę naszego żywego prowiantu, a potem...

— Nie kłopocz się pan przed czasem — przerwał mu Nowicki. — Teraz lepiej pomyślmy, w jaki sposób przeprawimy przez strumień nasze panie.

— Podczas poprzednich przepraw szczęśliwie natrafialiśmy na płytsze brody lub wiszące mosty uplecione z lian — odezwała się Natasza.

— Tutaj prąd jest bardzo gwałtowny. Przemokniemy do suchej nitki...

— Przeniesiemy was na drugą stronę — zaproponował Tomek.

— Niskim krajowcom woda niemal zakrywa głowy, lecz takiemu olbrzymowi, jak nasz kapitan, sięgnie najwyżej do piersi. Naprędce zmajstrujemy lektykę, której uchwyty będzie można oprzeć na ramionach, W ten sposób nawet stóp nie zamoczycie.

— Dobry pomysł, brachu — pochwalił Nowicki. — Twój szanowny ojciec prawie dorównuje mi wzrostem. We dwóch jakoś je przeniesiemy. Weźmy się do roboty!

Nim minęło pół godziny Nowicki i Wilmowski wchodzili do strumienia. Sally trochę przybladła na noszach chyboczących się na wszystkie strony, ale wkrótce suchą nogą stanęła na drugim brzegu. Po niej przyszła kolej na Nataszę, a następnie w ten sam sposób przeniesiono broń i amunicję. Wszyscy szczęśliwie przeprawili się przez strumień i bez zwłoki ruszyli w dalszą drogę.

Następnego dnia, po przebyciu jeszcze bardziej stromego pasma górskiego, karawana wkroczyła do rozległej, płytkiej doliny Dilava. Jakże ponętny widok przedstawiała ona dla podróżników, którzy przez kilka dni przedzierali się przez mroczne, bezludne lasy porastające stoki gór! W pełnej powietrza i słońca dolinie rosły palmy betelowe[77] o pierzastych pióropuszach, dzikie bananowce o dużych, jasnozielonych, zawsze drżących liściach, słodkawo pachnące drzewa cynamonowe[78] oraz palmy sagowe, przypominające wspaniałe kolumny uwieńczone pękami długich, wachlarzowatych liści[79]. Obecność palm sagowych świadczyła o bliskości rzeki i żyzności gleby. Wkrótce też ukazały się uprawne poletka, na których rosły słodkie kartofle, taro i jamsy.

W tej chwili rozbrzmiał przeciągły dźwięk, bardzo przypominający tony spowodowane przez dęcie w muszlę. Smuga natychmiast przystanął i dał znak Tomkowi, aby nie szedł dalej. Obydwaj zaczęli nasłuchiwać. Daleki pojęk przetoczył się po górach i zamarł w dali.

— Niech pan patrzy! — cicho zawołał Tomek, unosząc dłoń.

Smuga natychmiast spojrzał we wskazanym przez młodzieńca kierunku. Przed nimi wzbijał się w górę ponad drzewa biały, jakby drgający w powietrzu obłok.

— To chyba jakieś wspaniałe, olbrzymie motyle... — szepnął Tomek urzeczony niezwykle czarującym zjawiskiem. Smuga przyłożył do oka lunetę.

— Nie, to nie motyle! — powiedział. — Do licha, ależ to białe kakadu! [80] One zwykły żyć gromadnie... Na głowach żółte czuby, krótkie ogony, tak, to kakadu! Ktoś je spłoszył z drzew...

вернуться

76

Fua (w miejscowym narzeczu) — krokodyle.

вернуться

77

Palma betelowa, czyli areka (Areca calechu) — rośnie dziko na Archipelagu Maląjskim. Rodzi owoce typu jagody, z jednym nasieniem zwanym orzechem.

вернуться

78

Cynamonowiec (Cinnamomum) — drzewo lub wysoki krzew o wiecznie zielonych, skórzastych, połyskujących liściach, zielonkawych kwiatach i podłużnych owocach-jagodach. Dostarcza cennych surowców, jak: drzewo, kora, (z której otrzymujemy cynamon), olejek cynamonowy, kamforowy i inne środki lecznicze. Występuje w ponad 50 gatunkach w tropikalnej strefie Azji, od Japonii po Australię.

вернуться

79

Palma sagowa (Meroxylon ramphif) — we wschodniej części Archipelagu Malajskiego posiada pień pokryty potężnymi kolcami, w zachodniej zaś ma pień gładki. Kwitnie i owocuje tylko jeden raz w życiu, po czym obumiera. Z roztartej masy pnia otrzymujemy mąkę sagową, czyli sago.

вернуться

80

Cacatua galerita — podrodzina rzędu papug, wielkości kawki lub wrony, spotykana na niżej położonych terenach.