Выбрать главу

— Nie ulega wątpliwości, że w pobliżu znajduje się jakaś osada — odezwał się Tomek.

— Jestem tego samego zdania — powiedział Smuga. — Musimy poczekać na naszych towarzyszy.

— Zapewne ktoś tam się czai, ptaki wciąż okazują niepokój — szepnął Tomek.

Niebawem czoło karawany wynurzyło się zza pagórka. Smuga gestem nakazał milczenie.

— Co się stało, Janie? — zapytał Wilmowski.

— W pobliżu znajduje się jakieś osiedle — wyjaśnił Smuga. — Przed nami w głębi doliny ktoś spłoszył stadko białych kakadu. Prawdopodobnie krajowcy już nas spostrzegli i obserwują. Spójrzcie na Dinga! Bez przerwy nadstawia uszu!

— Słyszeliśmy dziwne odgłosy! Może był to sygnał ostrzegawczy — dodał Tomek.

— Nie myślałem, że w tym górzystym kraju mogą kryć się tak urocze zakątki — zdumiał się Zbyszek, spoglądając na dolinę.

— Prawdziwie rajska oaza w oceanie mrocznej dżungli — wtrącił Balmore. Tomek pochylił się do ucha Zbyszka i szepnął:

— Kapitan ma chyba rację, że James pisze wierszydła. Czy zauważyłeś, jak on się wyraża?

Zbyszek potaknął głową. Tragarze wkroczyli w wylot doliny.

— Panie Zbyszku, proszę nakazać im ciszę i przywołać do mnie Ain’u’Ku — polecił Smuga.

Zanim rozkaz mógł być wykonany, tragarze samorzutnie przerwali monotonną pieśń. Od razu wypatrzyli wirującą w powietrzu chmarę kakadu i zrozumieli, co to oznacza. Ci, którzy nieśli z sobą dzidy, silniej zacisnęli na nich dłonie. Ain’u’Ku stanął przed Smugą.

— Według moich rachub znajdujemy się już w twoim kraju — odezwał się podróżnik. — Czy rozpoznajesz tę okolicę?

— Może moja rozpoznaje, a może nie, moja nie wie, all right! — odpowiedział boss-boy.

— Nie jesteś pewny, trudno, ruszamy! Karabiny trzymać w pogotowiu, lecz strzelać wolno tylko na moje polecenie — powiedział Smuga.

— Panie Balmore, proszę natychmiast ostrzec tylną straż!

Zwiadowcy razem z Ain’u’Ku znów nieco wyprzedzili karawanę. Smuga trzymał Dinga krótko na smyczy; bacznie obserwował jego zachowanie i jednocześnie przepatrywał okoliczne zarośla. Nie miał wątpliwości, że czatują w nich papuascy wojownicy. Dingo jeżył sierść na grzbiecie i ani na chwilę nie przestawał warczeć. Smuga obejrzał się na swych towarzyszy. Tragarze szli teraz zwartą gromadą. Na samym końcu widać było kapitana Nowickiego, który wszystkich znacznie przewyższał wzrostem. Ostrzeżony przez Balmore’a, nikomu nie pozwalał pozostawać w tyle i uważnie rozglądał się wokoło. Ostrożność Nowickiego uspokoiła Smugę. Mógł nie kłopotać się o tyły.

— Już widać wioskę, proszę pana! — cicho zawołał Tomek.

— Zwróć uwagę na Dinga! Widzisz! Zapewne obserwują nas z zarośli — powiedział Smuga.

— Spostrzegłem to już przedtem — odparł Tomek.

Była pora popołudniowa, w której promienie słoneczne codziennie toczyły walkę z kłębiastymi chmurami wynurzającymi się wtedy z głębokich dolin. Z daleka wioska krajowców tworzyła romantyczny widok. Ozłocone słońcem domy na tle ciemnej zieleni wyglądały jak wielkie ule zbudowane wśród drzew. Wystarczyło jednak podejść bliżej, aby okazały się niestarannie zbudowanymi, nędznymi szałasami. Niektóre wznosiły się na palach wysoko nad ziemią lub po prostu były osadzone na obciętych konarach drzew. Dachy pokryte grubymi, ciężkimi liśćmi drzewa pandanowego tworzyły wygięty do góry łuk. Wąskie, mroczne wejście we frontowej ścianie domu, zwróconej na obszerny plac, osłaniał szczyt dachu wystającego ponad małą platformę w rodzaju werandy. Wchodziło się na nią po drabinie uplecionej z gałęzi. Zazwyczaj krajowcy większość dnia spędzali na swych werandach, teraz wszakże były one całkowicie opustoszałe. Jedynie pasemka dymu leniwie przesączające się przez szczeliny w liściastych dachach świadczyły, iż domy w obecnej chwili nie były opuszczone przez ludzi.

Trójka zwiadowców pierwsza wkroczyła do wioski. Dingo, krótko trzymany na uwięzi, wciąż strzygł uszami, węszył i skomlał. Pierwsza z brzegu chata wznosiła się na palach trzy lub cztery metry ponad ziemią. Otwór drzwiowy w szczytowej ścianie zagrodzony był dwoma skrzyżowanymi gałęziami.

— Niech pan spojrzy, kilka hamaków jest rozwieszonych pomiędzy palami pod podłogą domu — odezwał się Tomek. — Zapewne krajowcy wylegiwali się na nich przed naszym nadejściem, lecz ostrzeżeni sygnałem przez wartownika, gdzieś się pokryli. Może teraz siedzą w domach albo schowali się w pobliżu w wysokiej trawie.

— Chyba się nie mylisz! Dym uchodzi przez dachy — powiedział Smuga.

— Wejdę na werandę i zajrzę do chaty — zaproponował Tomek. Zaczął się wspinać po drabinie, lecz Ain’u’Ku przytrzymał go za nogę i rzekł:

— Tam nie ma Papuas, twoja widzi znak na drzwi!

— Czy masz na myśli te dwie złożone na krzyż gałęzie? — zapytał młodzieniec.

— Teraz twoja dobrze mówi — potaknął boss-boy. — Taki znak mówi: nikogo nie ma, twoja nie wchodź, duchy pilnują dom! Twoja nie słucha, będzie mnóstwo bardzo źle! Twoja zostawi bagaż w lesie i buduje taki znak naokoło, nikt nie ruszy! Twoja rozumie?

— Dziękuję, Ain’u’Ku, za przestrogę, doskonale cię zrozumiałem. Gdy się zastaje znak ze skrzyżowanych gałązek, nie należy wchodzić do domu ani brać przedmiotów, które one ogradzają. Oznacza on, iż należą do kogoś, kto do nich lub po nie powróci. Czy tak?

— Twoja dobrze mówi! Wtedy duchy pilnują. Tomek zeskoczył z drabiny na ziemię.

— Co teraz zrobimy? — zwrócił się do Smugi.

— Może uda nam się wywabić krajowców z ich kryjówek — odparł Smuga i zawołał: — Zbyszku, proszę podać tytoń i sól!

Karawana przystanęła kilkanaście metrów przed pierwszymi zabudowaniami. Zbyszek natychmiast wykonał polecenie. Smuga zerwał z krzewu dwa liście, położył je na kamieniu, po czym na jeden z nich nasypał trochę tytoniu, a na drugi odrobinę soli. Potem razem z Tomkiem siedli po turecku na ziemi i jak gdyby nigdy nic zapalili fajki.

— Ain’u’Ku, powiedz im, że ten tytoń i sól przeznaczyliśmy dla starszego wioski, niech bez obawy przyjdzie i weźmie je sobie — rozkazał Smuga.

Boss-boy przyłożył do ust dłonie złożone w tubę i rozpoczął głośną przemowę. Po jakimś czasie z trawy rosnącej na skraju wioski podniósł się wątły starszy mężczyzna. Krok za krokiem ostrożnie podszedł do kamienia, na którym leżały podarunki. Nie odrywając wzroku od białych podróżników, sięgnął ręką po liść z solą i zjadł ją od razu. Z kolei powąchał tytoń, zwinął go razem z liściem w długi rulon, po czym spokojnym głosem wypowiedział jakiś rozkaz.

Tomek aż przybladł z wrażenia. Zaledwie o kilkanaście metrów od nich w wysokiej trawie powstali wojownicy. W rękach dzierżyli łuki napięte do strzału. Niektórzy uzbrojeni byli w dzidy. Twarze ich były pomalowane żółtą i czerwoną farbą, a na szyjach nosili naszyjniki z psich zębów oraz muszelek. Dingo przysiadł, jakby chciał rzucić się na nich, lecz Smuga przytrzymał go dłonią.

— Popatrz, jak niewiele brakowało, abyśmy już tutaj zakończyli naszą wyprawę — mruknął do Tomka. — Przez cały czas celowali do nas z łuków...

Dopiero teraz można było dostrzec pewną różnicę w odcieniu koloru skóry starszego wioski w porównaniu z innymi wojownikami. Była ona nieco jaśniejszej barwy. Jeden z wojowników podał mu bambusową fajkę, w której wypalone były na wierzchu dwa otwory. Starszy wioski zatknął liść zwinięty w rulon w jeden otwór fajki. Do drugiego przyłożył usta. Podsunięto mu płonącą gałązkę. Starszy wioski zapalił „cygaro”, napełnił całą fajkę dymem, zaciągnął się nim i podał fajkę Smudze.