W tej właśnie chwili Smuga przybliżył się do grupki zasłuchanej młodzieży.
— Kto by pomyślał, że ci prymitywni ludzie posiadają tak romantyczne usposobienie — zagadnął. — To pieśń miłosna, jak twierdzi Ain’u’Ku.
— Faktycznie, nigdy bym ich o to nie podejrzewał — odparł Nowicki. — W dzień orzą tymi swoimi czarnymi ślicznotkami niczym mułami, a wieczorem śpiewają im o miłości!
— Co kraj to obyczaj, kapitanie — odezwał się Wilmowski, który razem z Bentleyem przystanął przy ognisku. — Wypytywaliśmy naszych gospodarzy o ich dziwne dla nas zwyczaje. Oni także zadali nam kilka pytań. Na przykład ciekawiło ich, ile u nas trzeba zapłacić rodzicom za taką żonę jak panna Natasza lub Sally. Odpowiedziałem, że my nie płacimy za żony. Na to ze zrozumieniem potaknęli głowami, a jeden z wojowników odparł: słusznie, białe kobiety do niczego, trzeba im pomagać w pracy.
— Tak, tak, moje panie! Papuaski wykonują wszystkie ciężkie roboty, toteż za żonę płaci się tutaj jedną lub nawet dwie świnie — wesoło dodał Bentley.
Dziewczęta wybuchnęły śmiechem, lecz rozmowa zaraz urwała się, ponieważ krajowcy rozpoczęli przygotowania do tańców. Na środku placu ukazało się trzech Papuasów z podłużnymi bębnami[87] o korpusach rezonansowych zwężających się ku środkowi, dzięki czemu przypominały starożytne klepsydry, jakich używano do mierzenia czasu. Wkrótce zahuczały bębny... Mieszkańcy wioski razem z tragarzami białych podróżników ruszyli w tan.
— Czas na spoczynek — odezwał się Smuga. — Tańce na pewno przeciągną się do późnej nocy, a tymczasem jutro musimy dotrzeć do Popole.
Ranek był mglisty i wilgotny. Tragarze mimo nie przespanej nocy raźno przygotowali się do drogi. Oczekiwali jedynie na powrót kobiet, które udały się do odległego strumienia po wodę zdatną do picia. Smuga zżymał się na nieprzewidziane opóźnienie. Wioska leżała niemal na brzegu wartko płynącego strumienia, lecz krajowcy twierdzili, że jest on nawiedzany przez złe duchy i każdy, kto by się odważył pić z niego wodę, mógłby ulec jakiemuś nieszczęściu. Dlatego też codziennie o świcie kobiety wędrowały do odległego strumienia, by w bambusowych rurach przynieść odpowiedni zapas wody uznanej przez czarowników za nadającą się do picia. Smuga niecierpliwił się opóźnieniem wymarszu, ale mimo to nie pozwolił nawet własnym towarzyszom czerpać wody z pobliskiego strumienia.
— Czy musimy ulegać śmiesznym zabobonom tych prymitywnych ludzi? — oburzył się James Balmore.
— Moglibyśmy ośmieszyć czarowników pijąc tę wodę, przecież na pewno nie będą próchniały nam po niej zęby ani też nie wykrzywi nam twarzy, jak twierdzą ci szarlatani — dodał Zbyszek.
— Dość gadania, moi panowie! — zgromił ich Smuga. — Jesteście nowicjuszami na tego rodzaju wyprawie! Jeszcze wiele musicie się nauczyć. Śmieszny na pozór przesąd może przecież mieć jakieś logiczne uzasadnienie.
— Czy pan naprawdę tak sądzi? — zdumiała się Natasza.
— Oczywiście, proszę pani — odparł Smuga. — Czy nie przyszło wam do głowy, że woda w tym strumieniu może zawierać jakieś szkodliwe roztwory mineralne?
— A może też jakieś gnijące w niej rośliny czynią ją niezdrową dla człowieka? — dodał Tomek. — Zauważyłem, że krajowcy wrzucają do strumienia swoje odchody i wszelkie odpadki.
— Nam również radzili tak czynić — wtrącił Wilmowski. — Według tutejszych przesądów, czarownik chcąc rzucić urok na kogoś, musi posiąść jakikolwiek przedmiot, który należał do ofiary lub miał coś z nią wspólnego. Krajowcy wierzą, że każdy przedmiot wrzucony do wody staje się nieosiągalny dla czarowników oraz złych duchów.
— Ten śmieszny przesąd nikomu nie wyrządza krzywdy, a kto wie, czy woda w strumieniu naprawdę nie jest szkodliwa — powiedział Smuga. — Głupotą, więc byłoby psuć dobre stosunki z krajowcami z powodu takiego drobiazgu.
— Oto już po kłopocie! Nadchodzą nosiwody — zawołał Nowicki.
Długi szereg kobiet właśnie wkraczał do wioski. Szły parami, a każda z nich niosła na ramionach dwie rury bambusowe zatkane na końcach jakby korkami z pachnących roślin. Wszyscy zaczęli gasić pragnienie. Niektórzy krajowcy nalewali sobie wody w zwinięte duże liście, inni pili wprost z bambusowych rur. Podczas nocnej zabawy tragarze zaprzyjaźnili się z mieszkańcami wioski, toteż wielu mężczyzn miejscowych, na czele z outame, postanowiło towarzyszyć karawanie przez część drogi do Popole. Każdy z nich dobrowolnie objuczył się jakimś pakunkiem, nie wyłączając nawet outame. Wkrótce ruszono w drogę.
Tragarze byli w doskonałym nastroju. Jako mieszkańcy okręgów leżących w pobliżu wybrzeża morskiego, zawsze odczuwali lek przed plemionami górskimi, które urządzały na nich wojenne wyprawy. Teraz szli w jak najlepszej zgodzie ze swymi odwiecznymi wrogami, dzielili się z nimi betelem, powszechnie tu uznawanym za symbol pokoju. Przyjaźń została nawiązana za pośrednictwem białych, podróżników, którzy okazali się potężnymi czarownikami. Z pobliskiego już Popole mieli powrócić do rodzinnych wiosek na morskim wybrzeżu. Toteż obecnie szli radośni i chóralnie śpiewali pieśń, naprędce ułożoną przez miejscowego poetę na cześć niezwykłych białych podróżników[88].
Radosny nastrój nie uległ zmianie nawet wtedy, gdy na jednym z postojów outame oznajmił, że musi już wracać do swojej wioski. Spokojnie wypowiedziane przez niego słowa były jedynym rozkazem, jaki wydał podczas całego marszu. Zaraz też można było poznać, jak wielkim autorytetem cieszył się wśród swoich ludzi, bez najmniejszego sprzeciwu, bowiem natychmiast poczęli się żegnać z pozostałymi tragarzami i białymi podróżnikami.
— Proszę, outame niepozorny człeczyna, ale cieszy się nie lada mirem — odezwał się kapitan Nowicki, obserwując bacznie krajowców. — Uczyć się nam od nich dyscypliny!
— Szanują go jak rodzonego ojca — wtórował Tomek. — Zastanawiałem się nad tym przed chwilą i pewne skojarzenie przyszło mi do głowy.
— Cóż takiego wymyśliłeś? — zapytał Nowicki.
— Zachowanie się outame pod pewnym względem przypomina mi postępowanie pana Smugi. On również zawsze cieszy się wielkim autorytetem i wydając polecenia prawie nigdy nie podnosi głosu.
— Jak amen w pacierzu, słuszne spostrzeżenie! — zdumiał się Nowicki.
— Jednak istnieje między nimi pewna różnica. Smuga jest okazałym mężczyzną, a tamten mikrusem!
— Tu chodzi o zalety wewnętrzne, a nie o wzrost.
— Ha, pewno masz rację, bo gdyby najwyższy miał rządzić to chyba ja zawsze byłbym wodzem! Cóż, rodzice chcieli jak najlepiej dla mnie, nie poskąpili mi męskiej postawy, tylko, że ja ciut za mało garnąłem się do książek — smutno rzekł Nowicki.
— Nie ma powodu do narzekania, kapitanie. Nigdy nie jest za późno na uzupełnienie wiadomości, a sam chciałbym mieć taki posłuch u ludzi, jak pan ma wśród załogi na swoim statku. Wszyscy w ogień by za panem poszli!
— Naprawdę tak sądzisz?! — ucieszył się Nowicki.
— Jestem tego najlepszym przykładem — odpowiedział Tomek. — Ojciec zawsze mówi, że staram się naśladować pana...
— Do licha, a tośmy się dobrali! — odparł Nowicki zadowolony. — Ty bierzesz wzór ze mnie, a ja z ciebie. Wiesz, postanowiłem nauczyć się tak pięknie pisać raporty w dzienniku pokładowym jak ty!
Mówiąc to wydobył z lewej, dużej kieszeni bluzy gruby notes.
— Spójrz, ile nagryzmoliłem — rzekł. — Z każdej mojej wachty na lądzie sporządzam raport. W wolnej chwili będziesz mi poprawiał różne opisy, dobrze?
87
Bębny to najstarsze perkusyjne instrumenty muzyczne, spotykane na całym świecie w najprymitywniejszych i najdawniejszych kulturach. Miały one różne kształty i rozmiary; bębny w kształcie klepsydry występują głównie w Azji.
88
Wśród plemion Fuyughe poezja jest nierozerwalnie związana z pieśnią i tańcem. Utalentowani bardowie komponują teksty słowne do piosenek zwanych olove, śpiewanych do tańca, oraz do pieśni mayame, uwieczniających ważniejsze wydarzenia z życia plemienia lub wielkich ludzi. Te nie zapisywane przez nikogo pieśni przekazywane są ustnie z pokolenia na pokolenie i tworzą żywą kronikę tych pierwotnych ludów.