Wilmowski nie zaniedbywał badań etnograficznych. Uważne obserwacje nasunęły mu podejrzenia, że Tawade jeszcze uprawiają kanibalizm. W pobliżu wioski bieliły się ludzkie kości. Były to prawdopodobnie szczątki pokonanych wrogów. Tawade również pozbywali się rodziców, gdy ci wskutek starości tracili siły do pracy i walki. Wprawdzie nikt własnoręcznie nie pozbawiał życia swego ojca czy matki i zazwyczaj zwracał się do przyjaciół z sąsiedniej wioski o oddanie mu tej „przysługi”, lecz starcy doskonale wiedzieli, że nadchodzi ich ostatnia chwila i nawet brali udział w ucztach pożegnalnych. Nie budziło to w starcach grozy, w swoim czasie, bowiem postąpili oni tak samo wobec własnych rodziców. Uczynni sąsiedzi zwracali krewnym kości zabitego, ci zaś pieczołowicie przechowywali je w swoich szałasach. Często syn podkładał sobie pod głowę czaszkę ojca; w ten sposób okazywał mu swoją cześć i podczas snu mógł otrzymywać od niego dobre rady.
Rzecz oczywista, że Wilmowski chciał przeciwstawić się barbarzyńskim zwyczajom. Zaledwie jednak rozpoczął z Tawade ostrożne rozmowy, poprawne stosunki z krajowcami natychmiast uległy pogorszeniu. Najpierw mężczyźni, potem kobiety i dzieci przestali przychodzić do obozu. Łowcy od razu zauważyli zmianę w zachowaniu krajowców. Toteż najbliższego wieczoru Wilmowski zawołał Ain’u’Ku do swego namiotu.
— Czy wiesz, dlaczego Tawade zaczęli nas unikać? — zapytał boss-boya.
Mafulu zalękniony opuścił głowę i szepnął:
— Być mnóstwo źle... Czarownicy mówią, że wasza zaklinać dusze ludzi w martwe ptaki i kwiaty, all right! Wilmowski spochmurniał. Po chwili znów zapytał:
— Kogo z nas czarownicy posądzają o to?
Boss-boy trwożliwie obejrzał się na wejście do namiotu. Pochylił się ku Wilmowskiemu i cicho odparł:
— Biała Mary[97], która należeć do młody biały czarownik...
— Wiesz, że to nieprawda! — oburzył się Wilmowski. — Panna Sally nie skrzywdziłaby nawet muchy!
— Biała Mary mnóstwo bardzo dobra — przyznał Ain’u’Ku. — Czarownicy mnóstwo źli na wasz i Mafulu...
— Dziękuję ci, udzieliłeś mi ważnych informacji — odrzekł Wilmowski.
Zafrasowany natychmiast zwołał przyjaciół na naradę. Wszyscy byli zdania, że powinni jak najszybciej opuścić kraj Tawade. Czarownicy, bojąc się utraty swego wpływu, mogli się stać bardzo niebezpieczni. Niestety, liczne zbiory uniemożliwiały natychmiastowe zwinięcie obozu. Toteż szczególnie Sally zalecono zdwojenie ostrożności, a Tomek miał jej ani na krok nie odstępować. Sally wcale się nie zmartwiła niepokojącymi wiadomościami. Ostatnio mało widywała Tomka, który wciąż myszkował po dżungli. Toteż teraz ucieszyła się nawet, że stale będą przebywali razem.
W kilka dni później Salty i Natasza w towarzystwie uzbrojonego w sztucer Tomka wybrały się nad strumień. Chciały urządzić małe pranie przed wyruszeniem w dalszą drogę. Sally położyła tobołek z bielizną na ziemi i już miała wejść do płytkiego strumienia, gdy zauważyła węża wodnego. Tomek oczywiście zaraz go przepłoszył i usiadł na brzegu, bacznie obserwując wodę. Dziewczęta po kolei wyjmowały z tobołków różne drobiazgi i prały je w strumieniu. Rozmawiając beztrosko, nie spostrzegli skradającego się ku nim w pobliskich krzewach krajowca. Ten przywarł do ziemi i w pewnej chwili, korzystając z nieuwagi białych, drapieżnym ruchem porwał z tobołka Sally parę grubych pończoch.
W nadziemnej chacie, nieco na uboczu wioski Tawade, siedziało dwóch mężczyzn. Mimo mroku w jednym z nich można było rozpoznać wodza, Eleli Koghe. Żar węgli, tlących się w rowku pośrodku podłogi, migotał na jego purpurowym pióropuszu, dzięki któremu nieustraszony wojownik zyskał sobie imię Czerwonego Rajskiego Ptaka. Eleli Koghe w skupieniu słuchał mowy czarownika, a od czasu do czasu sam rzucał jakieś pytanie. Niespokojnym wzrokiem zerkał to na straszliwe maski zawieszone pod spadzistym dachem, to na czarodziejskie bębny, za pomocą, których czarownik rozmawiał z duchami. Czul się nieswojo w tej tajemniczej chacie. Nieuchronna śmierć groziła każdemu, kto by samowolnie usiłował do niej wtargnąć. Nawet wódz mógł wchodzić tutaj bezkarnie wtedy jedynie, gdy tajemne moce za pośrednictwem czarownika pozwalały na to.
— Oszukano nas — mówił wielki czarownik. — Ci biali obozujący w dolinie nie są duchami. To tacy sami ludzie jak my!
— Dlaczego więc skóra ich posiada inny kolor? — zapytał Eleli Koghe. Czarownik błysnął oczami i odparł:
— Bo okrywają swe ciało ubraniami i wciąż zanurzają się w wodzie! To bardzo rozrzutni i niepraktyczni ludzie. Ciągle zmieniają ubrania i każą nam dawać jarzyny nawet tym śmierdzącym Mafulu!
— Ofiarowują za to różne rzeczy — zaoponował Eleli Koghe.
— Głupcze, dają ci, bo wiedzą, że wszystko wróci do nich, gdy zaklną twoją duszę w ptaka lub kwiat! Mężny wojownik poszarzał na twarzy.
— To źli ludzie! — mówił dalej przebiegły szarlatan. — Rzucają urok na każdego, kto spojrzy im w oczy. Tylko, dlatego twoja celna strzała nie mogła przebić serca tamtego człowieka! Nie on jednak ani ten młody czarownik są groźni!
— Mówiłeś już, że ta młoda kobieta, która całe dnie dręczy zabite ptaki i inne zwierzęta, jest najgorsza — wtrącił wódz.
— Tak, tak właśnie jest! — potwierdził czarownik. — Ten młody nic bez niej nie robi i stale zasięga jej rady.
— A ta druga kobieta?
— Nie, ona nie zadaje się z czarownikiem!
— Zrób coś, aby biali ludzie nie mogli zakląć mojej duszy w ptaka lub kwiat, które zabiorą z sobą — żarliwie poprosił Eleli Koghe.
— Musisz być posłuszny starym zwyczajom!
— Co mam robić?
— Zabijaj Mafulu i pożeraj ich, bo tylko w ten sposób możesz całkowicie zniszczyć wrogów. Przybywało ci męstwa i siły, gdy pożerałeś serca dzielnych wojowników zabitych własną ręką! Wszyscy w naszej wsi byli wtedy syci, mnie składali szczodre ofiary...
— Czy mam zaraz napaść na obóz białych ludzi? Oni będą bronili tych podłych Mafulu!
— Nie, z nimi porachujemy się później. Najpierw pokażę wszystkim swoją moc! Nie ma w tym kraju potężniejszego ode mnie czarownika! Mogę każdego pozbawić życia, nawet tę ich białą kobietę, która dusze wojowników Tawade zaklina w różne zwierzęta.
— Czy naprawdę odważysz się na to?! — zdumiał się Eleli Koghe.
— Nim minie dwa razy po trzy księżyce, biała kobieta będzie martwa!
— Ręką człowieka jej nie zabijesz! Ona zna potężne zaklęcia...
Czarownik roześmiał się ponuro. Powstał, z kąta izby przyniósł kosz upleciony z mocnych lian. Uchylił wieko. Eleli Koghe natychmiast cofnął się przerażony. W koszu spoczywał wąż zwinięty w krąg. Na jego stalowoszarym cielsku od dużej, spłaszczonej głowy aż do ogona widniał szeroki, czerwony pas. By! to najgroźniejszy z nowogwinejskich wężów. Czarownik zamknął wieko plecionki i zaniósł ją na dawne miejsce. Potem usiadł przed wodzem i rzekł:
— Wiesz, że ukąszenie tego węża przynosi każdemu człowiekowi straszliwą śmierć. Ten wąż nie ulęknie się nawet białej kobiety ujarzmiającej dusze Tawade! W ciele jego zakląłem duszę mężnego wojownika, którego plemię zamieszkuje tam, gdzie kryje się słońce...
— Czy to był łowca głów? — zapytał Eleli Koghe zalęknionym głosem.
— Tak, i musi spełnić każde moje życzenie...
— Więc każesz mu zabić białą kobietę?
— Tak, a wtedy biali ludzie stracą swą czarodziejską moc. Zabijesz wszystkich białych i Mafulu!
— Niech będzie tak, jak chcesz — odparł Eleli Koghe i prawą dłonią przesunął po naszyjniku z lian, na którym każdy zawiązany węzeł oznaczał własnoręcznie zabitego wroga.