Obok okrągłej chaty, nakrytej poszyciem z trawy, zobaczyli stojącą na drewnianym słupku maleńką budkę z kory o stożkowatym dachu. W otworze jej bieliła się czaszka ludzka, leżąca na stosie ludzkich kości.
— Oryginalny grób przodka albo trofeum wojenne łowcy głów — cicho odezwał się Bentley.
Nowicki podejrzliwie zerkał na stojącą obok chatę. Niskie, owalne wejście do niej zastawione było związanymi w kratę prętami bambusowymi.
— Wygląda na to, że gospodarz czmychnął stąd przed nami — mruknął.
— Pal go licho, nie mamy tu czego szukać — odparł Smuga. — Idziemy do wioski. Tam się przekonamy, jak sprawy stoją!
Karawana zatrzymała się o kilkanaście metrów przed palisadą otoczoną głębokim rowem. W narożnikach obronnego ogrodzenia znajdowały się budki strażnicze. Ukryci w nich wojownicy pilnie obserwowali każdy ruch białych. Wilmowski zbliżył się do głębokiej fosy na wprost szczelnie zamkniętych wrót. Na gołej ziemi położył dary dla naczelnika wioski: dwa naszyjniki ze szklanych korali, lusterko, scyzoryk, którego zastosowanie ostentacyjnie zademonstrował, trochę prasowanego tytoniu i szczyptę soli. Na migi dał do zrozumienia, iż mieszkańcy wioski mogą zabrać podarunki, po czym wycofał się ku swoim.
Za palisadą dobrze musiano zrozumieć mowę znaków, wkrótce, bowiem wrota stanęły otworem, ukazując gromadę wojowników, których ręce i nogi pomalowane były na czerwono i żółto. Na głowach mieli pióropusze, a w rękach tarcze, luki, dzidy bądź maczugi nabijane kamieniami. Dwa długie pnie drzewne przerzucono przez fosę. Jeden z wojowników ostrożnie przeszedł po nich, osłaniając się podłużną tarczą. Podjął z ziemi podarunki i zaraz wycofał się za palisadę. Zaraz też rozbrzmiał tam beztroski szmer podziwu i zdumienia.
Biali podróżnicy, zadowoleni, przysłuchiwali się odgłosom płynącym zza ogrodzenia. Dary sprawiły dobre wrażenie. Niebawem upstrzony farbami krajowiec ukazał się w otwartych wrotach; ręką dał znak, że karawana może wejść do wioski, po czym zaraz skrył się za palisadą. Smuga bacznie obserwował uzbrojonych wojowników. Nigdzie nie było widać kobiet ani dzieci. Nasunęło mu to podejrzenie, że krajowcy mogą knuć jakiś podstęp. Po cichu porozumiał się z Wilmowskim, po czym tylko w towarzystwie Tomka, Bentleya i Ain’u’Ku przekroczył wrota, polecając im trzymać broń w pogotowiu.
Papuasi na powitanie poczęstowali gości wodą przyniesioną w bambusowych rurach. Najpierw sami napili się parę łyków z każdego naczynia, aby upewnić gości, że nie jest zatruta, a następnie podsunęli je podróżnikom. Smuga za pośrednictwem Ain’u’Ku próbował rozmówić się z mieszkańcami, lecz boss-boy mógł zrozumieć znaczenie jedynie niektórych słów wymawianych przez nich. Smuga nie był tym zdziwiony. W Nowej Gwinei niejednokrotnie mieszkańcy sąsiednich wiosek mówili różnymi językami[99]. Toteż teraz rozpoczął długą rozmowę na migi. Tomek i Bentley skorzystali z tego i nieznacznie zaczęli się rozglądać dokoła.
Osada składała się z kilkunastu gospodarstw odgrodzonych od siebie bambusowymi płotkami. Poszczególne gospodarstwa posiadały po dwie lub trzy okrągłe chaty o spadzistych dachach z trawy, osłaniających ściany do samego dołu. Natomiast podłogi w chatach, zrobione z bambusowych prętów, nie dotykały ziemi. Nad całą wioską, otoczoną masywną palisadą, dominowały budki strażnicze wzniesione w narożnikach ogrodzenia.
Tomek trącił Bentleya w łokieć i szepnął:
— Niech pan spojrzy na plac pośrodku wioski...
— Już je zauważyłem — cicho odparł Bentley, zerkając na prostokątny dziedziniec o mocno ubitej ziemi. Na nim to leżały, ułożone w szerokie kolisko, dobrze wypolerowane i przyozdobione malowidłami oraz koralikami ludzkie czaszki.
— Czyżby to byli łowcy głów? — zatrwożył się Tomek, nie mogąc oderwać wzroku od strasznego kotiska.
— To nie są trofea wojenne — zaprzeczył Bentley. — Znam, co nieco zwyczaje i przesądy Papuasów. Oni wierzą, że w ludzkiej głowie rodzą się złe i dobre duchy, które wywierają przemożny wpływ na życie i los każdego człowieka. Dlatego też kolekcjonują czaszki; jest to kult przodków i ma równocześnie chronić przed puri-puri, czyli czarami. Papuasi nieraz podkładają sobie pod głowy do snu czaszki zasłużonych krewnych, aby duchy zmarłych mogły przekazywać im rady i ostrzeżenia. Te czaszki zazwyczaj przechowują w Domach Duchów, gdzie mężczyźni zbierają się na narady, czasem w chatach, bądź też układają je tak, jak widzisz na tym placu, w magiczne kręgi.
— Zaobserwowałem już podobne wierzenia u Indian północnoamerykańskich — powiedział Tomek. — Wódz Czarna Błyskawica również odwiedzał magiczny krąg, utworzony z czaszek wielkich wodzów, gdy miał podjąć jakąś ważną decyzję[100]. Bentley, rozmawiając, rozglądał się uważnie. Naraz twarz jego pobladła; przysunął się bliżej Tomka i szepnął:
— A jednak to łowcy głów! Spójrz na ten prostokątny dom na końcu placu. To Dom Duchów! Czy widzisz czaszki zdobiące dach?!
— Tak, widzę! Lecz dlaczego pan sądzi, że oni są łowcami głów! Przecież mówił pan, że czaszki przodków przechowywane są w Domach Duchów!
— Te czaszki nie są czaszkami przodków! Przyjrzyj się im dobrze! Ani jedna nie posiada dolnej szczęki! Po tym właśnie odróżnia się czaszki zabitych wrogów od czaszek wielkich przodków — wyjaśnił Bentley.
— Nie wiedziałem tego — odparł Tomek, nie mniej przejęty od swego towarzysza.
— Oznacza to, że znajdujemy się w kraju łowców ludzkich głów — mówił Bentley. — Tutaj wojownik nabiera znaczenia wtedy dopiero, gdy może się poszczycić zdobyciem kilku czaszek...
— Powinniśmy zaraz powiedzieć panu Smudze o naszym odkryciu — doradził Tomek.
— Właśnie daje nam znaki, abyśmy się do niego zbliżyli — odparł Bentley.
Podeszli do Smugi. Widocznie osiągnął jakieś porozumienie ze starszym wioski, ponieważ wojownicy zdjęli strzały z cięciw łuków, a kobiety i dzieci zaczęty wychodzić z chat.
— Zaraz otrzymamy trochę żywności i ruszamy w drogę — oznajmił Smuga. — W pobliżu przepływa rzeka, na której znajdziemy małą wyspę. Na niej rozłożymy obóz.
— To bardzo dobra wiadomość, przyda się nam takie obronne miejsce — powiedział Bentley. — To łowcy głów!
— Wiem o tym — krótko odparł Smuga. — Później pogadamy, teraz chodźmy do naszych!
Karawana odpoczywała u wrót wioski, toteż niebawem znaleźli się wśród swoich towarzyszy.
— Jakie przynosicie wieści? — niecierpliwie zagadnął Wilmowski.
— Udało nam się zdobyć bardzo ważne informacje — wyjaśnił Smuga.
— Ci krajowcy należą do plemienia Bena Bena. Zachowują szczególną ostrożność, gdyż znajdują się w stanie wojny z sąsiednim plemieniem Ku-ku-ku-ku.
— Dlaczego Papuasi stale walczą?! — zapytał Zbyszek. — Do tej pory nie natrafiliśmy na tej wyspie na kraj, w którym panowałby pokój!
— Przesądy, prawa plemienne i obrzędy religijne stanowią, dla nich podnietę do wiecznego wojowania — odparł Smuga. — Teraz na przykład znajdują się w stanie wojny, gdyż podczas ostatniej burzy złe duchy rzuciły ognistą kulę na Dom Duchów w wiosce plemienia Ku-ku-ku-ku. Piorun spalił dom i wszystkie zgromadzone czaszki uległy zniszczeniu. Oczywiście czarownicy Ku-ku-ku-ku orzekli, że to czary plemienia Bena Bena ściągnęły na nich gniew złych duchów. Ku-ku-ku-ku rozpoczęli wojnę. Muszą jak najszybciej zdobyć nowe czaszki zabezpieczające przed czarami.
— Krótko mówiąc, przypadkowe uderzenie piorunu było powodem do rozpoczęcia wojny — zdumiał się Balmore.
— Trzęsienia ziemi i burze często niszczą w Nowej Gwinei chaty krajowców — wtrącił Wilmowski. — Dlatego też nie opłaci się tu budować trwalszych domów.
99
Pod względem wielości języków Nowa Gwinea zajmuje jedno z czołowych miejsc na Ziemi. Wielka liczba jeżyków i gwar sprawia, że często język zmienia się co 3 lub 4 osady, a nawet i częściej. Na przykład w Dinawa (Góry Owena Stanleya) polecenie „rozpal ogień” brzmi:
100
O indiańskim kręgu magicznym znajdzie czytelnik informacje w powieści