Выбрать главу

— Za jeden żywy okaz nie znanej jeszcze orchidei można uzyskać od amatora do dziesięciu tysięcy funtów — wyjaśnił Bentley.

— Ho, ho! Mimo to wydaje mi się, szanowny panie, że kupujecie kota w worku. A jeśli łowcy głów i ludożercy uniemożliwią wykonanie zadania? Możemy wrócić z pustymi rękoma.

— Wszystko może się zdarzyć, organizatorzy ponoszą ryzyko — wyjaśnił Bentley. — Aby jednak ograniczyć możliwość niepowodzenia do minimum, postanowiliśmy właśnie panom powierzyć poprowadzenie wyprawy. Hagenbeck uważa was za najlepszych fachowców w tej dziedzinie.

— Czy zaraz musimy udzielić odpowiedzi? — zapytał Wilmowski.

— Tak, sprawa jest pilna. Chciałbym się znaleźć na miejscu jeszcze przed końcem pory deszczowej — oświadczył Bentley. — Poza tym dla pana osobiście mam odrębne zamówienie z Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Pan już współpracował z tą instytucją. Tym razem chodzi o sposób preparowania ludzkich głów przez łowców nowogwinejskich. Oto odpowiednie pismo.

Naraz Sally powstała z fotela i powiedziała:

— Bardzo przepraszam, czy mogłabym chwilę porozmawiać z Tommym, zanim panowie podejmą decyzję?

Dyrektor Hart spojrzał na nią zdziwiony, lecz reszta towarzystwa uśmiechała się dyskretnie. Wszystkim przecież było wiadome, jak zażyła przyjaźń łączyła obydwoje młodych. Sally była ulubienicą kapitana Nowickiego, toteż zaraz pospieszył jej z pomocą:

— Pogruchajcie sobie, przez ten czas my również się namyślimy. Co nagle, to po diable! Nieprawda, szanowni panowie?

— Oczywiście — powtórzył Bentley. — Panie zawsze mają pierwszeństwo.

— Prosimy, prosimy — zawtórował Hart, zorientowawszy się w sytuacji.

Wilmowski i Smuga wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Sally i Tomek wyszli na werandę. Zaledwie znaleźli się sami, panienka zawołała:

— A więc to tak, drogi Tommy! Chcesz wyruszyć na wyprawę, i to nawet dzisiaj?! Widzę, że już nic a nic cię nie obchodzę!

— Sally! Jak możesz tak mówić! — oburzył się Tomek.

— Mogę, mam nawet do tego prawo, skoro zapomniałeś o czymś tak ważnym dla mnie — odparła bliska płaczu.

— O czym to zapomniałem? Proszę, przypomnij mi...

— Czy nie przyrzekłeś rok temu w Londynie, że spełnisz każde moje życzenie, gdy zdam maturę?

Tomek odetchnął z ulgą. Więc o to tylko jej chodziło!

— Sally, doskonale o tym pamiętam. Nie naruszyłem mojej obietnicy, zgadzając się wyruszyć na wyprawę do Nowej Gwinei. Słyszałaś, ile mi za to zapłacą? Jutro otrzymam zaliczkę od pana Harta, będę mógł ci kupić, co tylko zechcesz! Już się chyba nie gniewasz na mnie?

— Nie, Tommy, już się nie gniewam. Wiem, że nigdy w życiu nie złamałbyś przyrzeczenia.

— Oczywiście!

— Doskonale, byłam tego pewna! Wobec tego teraz musisz spełnić moje życzenie!

— Jutro będę mógł ci kupić upominek, jaki sobie wybierzesz. Zgoda?

— Nie, mój drogi! Musisz je spełnić dzisiaj! I proszę cię, nie wspominaj mi nawet o pieniądzach!

Tomek zdezorientowany uważnie spojrzał w oczy Sally. Naraz straszliwe podejrzenie zakiełkowało w jego myśli.

— Sally... ty chyba nie masz zamiaru... Panienka uśmiechnęła się przymilnie.

— Nareszcie! Już chyba wiesz, czego chcę? — zapytała po chwili.

— Sally, Sally, przecież to niemożliwe!

— Dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych, Tommy. Ty odnalazłeś mnie w buszu, gdy inni już stracili wszelką nadzieję! Ty wyrwałeś mnie z niewoli u Indian meksykańskich. Ty nauczyłeś mnie kochać wszystkie zwierzęta! Dlatego tylko wstąpiłam na zoologię, żeby móc razem z tobą jeździć na łowieckie wyprawy. Poza tym dałeś mi słowo, że spełnisz każde moje życzenie, a ja teraz życzę sobie jechać z tobą do Nowej Gwinei! Zabierzemy również Dinga. Trochę zaniedbałeś go ostatnio! Nasze kochane psisko jest już na statku. Jeśli ci cokolwiek na mnie zależy, spełnisz to, co przyrzekłeś!

Przygwożdżony tak ciężkimi argumentami, Tomek oszołomiony osunął się na fotel. Sprytna Sally schwytała go w pułapkę. Ani Bentley, ani nikt z jego towarzyszy nie zgodzi się na zabranie kobiety na tak niebezpieczną wyprawę. Był prawie zrozpaczony, lecz przecież nie mógł złamać raz danego słowa. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że skoro chce z nim jechać, to niewiele musi jej zależeć na nadskakującym kuzynie. To go nieco pocieszyło. Prawie spokojnie odezwał się:

— Twoje na wierzchu, Sally. Nie mogę cię zabrać, więc sam również nie wezmę udziału w tej wyprawie. Szkoda... Pieniądze są nam bardzo potrzebne... Ale dałem słowo... i dotrzymam.

Sally przybliżyła się do Tomka. Doskonale rozumiała, jak wiele się dla niej wyrzekał! Oparła dłonie na jego ramionach. Patrząc mu w oczy, zapytała:

— Nie masz do mnie żalu?

— Nie, nie mam. Dałem słowo, muszę dotrzymać. Moi towarzysze pojadą sami. Może to nawet i lepiej. Przecież ktoś musi się zaopiekować Zbyszkiem i Nataszą.

— Tommy, czy tylko ze względu na mnie chcesz pozostać? Coś za łatwo rezygnujesz z wyprawy!

— Co znów masz na myśli? — zaniepokoił się Tomek.

— Już nic! Czy zabrałbyś mnie, gdyby twój ojciec i inni się zgodzili?

— A cóż mógłbym innego uczynić, skoro żądasz dotrzymania słowa?

— Ha, więc jeszcze nie wszystko stracone? Spostrzegłam, jak bardzo oni liczą się z tobą! Nawet pan Bentley i Hart.

— Sally, nie mów głupstw! Ani oni, ani twoi rodzice się nie zgodzą!

— Tak myślisz? A więc dobrze, wróćmy do nich i powiedz im, że nie jedziesz na wyprawę. Mów całą prawdę!

Czy Sally zwycięży?

Tomek i Sally weszli do gabinetu. Wszyscy ciekawie spojrzeli na nich i od razu przerwali rozmowę. Nietrudno było domyślić się, że między dwojgiem młodych zaszło coś nieoczekiwanego. W twarzy Sally widoczne było napięcie i podniecenie. Tomek zaś, pobladły, opuścił głowę na piersi i unikał wzroku obecnych. Wilmowski i Smuga znów wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

— No i cóż, konferencja skończona? — niefrasobliwie zaczął Nowicki. — Wobec tego, szanowni panowie, przystąpmy do sprawy...

— Nie spiesz się tak, kapitanie — przerwał mu Smuga. — Najpierw pozwólmy wypowiedzieć się Tomkowi.

Młodzieniec wolno podniósł głowę, spojrzał na Smugę, a następnie na ojca. Zaraz zrozumiał, że oni odgadli prawdę. Pobladł jeszcze bardziej. Kapitan Nowicki odczul dziwny niepokój. Uważnie przyjrzał się Tomkowi, potem zerknął na Sally. Zafrasowany zmarszczył brwi.

— Coś ty mu tam nagadała? Pokłóciliście się czy co? — półgłosem zagadnął Sally, nachylając się ku niej. Tomek nie mógł dłużej milczeć. Zebrał się w sobie i rzekł:

— Przykro mi, ale nie mogę wziąć udziału w wyprawie...

— A to dlaczego?! — zdumiał się Nowicki.

— Sally...

— Nic nie gadaj, już wiem! — zawołał marynarz. — Niepotrzebnie mówiliśmy przy paniach o ludożercach i łowcach głów. Nic dziwnego, że wystraszyła się o ciebie! Ale nie martw się, już ja jej to wytłumaczę!

— Myli się pan — zaprzeczył Tomek. — Sally prosi, żebym zabrał ją i Dinga na tę wyprawę. Przyrzekłem kiedyś, że spełnię każdą jej prośbę, gdy zda maturę. Zabranie Sally do Nowej Gwinei nie zależy ode mnie, więc aby nie złamać przyrzeczenia, rezygnuję z udziału w wyprawie.

— Moja droga Sally, tak nie można stawiać sprawy. Tommy nie dla przyjemności ma jechać do Nowej Gwinei. Urządzanie łowieckich wypraw jest jego zawodem. Tommy musi pracować na siebie — zaoponowała pani Allan, podchodząc do córki.