— Nie mów tak, mamusiu! Wszyscy pomyślą, że jestem nieznośną egoistką — poważnie powiedziała Sally. — Tylko po to wstąpiłam na zoologię, żeby móc pracować razem z Tommym.
— Któż by tam śmiał nazywać cię egoistką, ślicznotko! — zawołał kapitan Nowicki. — Nieraz już przecież mówiłaś nam o swoich planach! Dlaczego jednak akurat teraz uparłaś się jechać na wyprawę? Jeśli chodzi o Dinga, bądź spokojna, zabierzemy go z sobą, nic mu nie grozi od łowców głów!
— Byłaby to wspaniała praktyka dla mnie przed rozpoczęciem studiów — wyjaśniła Sally. — Wie pan przecież, że nie jestem mazgajem!
— Zuch z ciebie dziewczyna, to święta prawda — gorąco przytaknął Nowicki. — Gracko spisała się, proszę szanownych panów, kiedy to Indiańcy w Meksyku porwali ją do niewoli!
— Czyżby panna Sally uczestniczyła już w jakiejś wyprawie? — zdziwił się Hart, który razem z Bentleyem nie zabierał do tej pory głosu.
— Dwa lata temu byliśmy z Sally w Arizonie u brata mego męża
— wyjaśniła pani Allan. — Przyjechał tam również Tommy z panem bosmanem, och, bardzo przepraszam, z panem kapitanem Nowickim.
— Nic nie szkodzi, szanowna pani, nie jestem wrażliwy na tytuły — wtrącił Nowicki. — Poza tym egzamin na jachtowego kapitana morskiego zdałem dopiero dwa miesiące temu.
— Właśnie w Arizonie, za namową pewnego meksykańskiego ranczera, Indianie porwali Sally — ciągnęła pani Allan. — Tylko dzięki dzielnemu Tommy’emu i panu kapitanowi odzyskałam córkę.
Hart spojrzał na Bentleya, ten zaś zwrócił się do pani Allan:
— Czy panna Sally rozmawiała z panią o zamiarze wyruszenia z Tomkiem na jakąś wyprawę? Nie wydaje mi się, żeby pani była zaskoczona jej propozycją.
— Oczywiście, przecież ona mówi o tym od dawna.
— Więc pani nie stawiałaby sprzeciwu? — coraz bardziej zdziwiony pytał Bentley.
Pani Allan zakłopotana milczała przez chwilę. Spojrzała na Sally i Tomka. Stali blisko siebie. Wysoki, barczysty Tomek trzymał Sally za rękę, jak starszy brat młodszą siostrę. We wzroku obydwojga czaiła się niema prośba. Widok ten bardzo wzruszył panią Allan. Cicho, lecz stanowczo odparła:
— Nie, proszę pana! Nie miałabym serca odmówić im czegokolwiek! Od chwili zaprzyjaźnienia się z Tommym moja córka zamieniła nasz dom w małe muzeum zoologiczne. Podczas wakacji łowi i preparuje różne ptaki, które potem sprzedaje w Europie. W ten sposób chce uskładać jakiś fundusz na swój udział w przyszłej wyprawie.
— Kto panią nauczył preparowania ptaków? — zapytał Hart.
— Tommy, proszę pana — odpowiedziała panienka. — Umiem także preparować motyle i inne owady.
Dyrektor Hart spojrzał pytająco na Bentleya. Porozumieli się wzrokiem.
— Obecnie gubernatorem Papui jest mój dobry znajomy, sir Hubert Murray[20] — odezwał się Bentley. — Zyskał on już sobie opinię znawcy tamtejszych spraw. Pisał mi niedawno o pewnej zwyczajowej ciekawostce. Otóż, jeśli w grupie wojowników znajdują się kobiety, jest to jakoby oznaką, że nie mają zamiaru napadać na kogokolwiek. Może więc obecność panny Sally ułatwiłaby nam wykonanie zadania?
— Jak widać, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — porywczo zauważył kapitan Nowicki. — No, Andrzeju, przypieczętuj sprawę swoim ojcowskim słowem!
— Bardzo prosimy pana Wilmowskiego o wypowiedź — dodał Bentley. Wilmowski poważnie spoglądał na syna i Sally. Teraz wolno odwrócił się do Bentleya i Harta.
— Nie chciałbym, żeby mój stosunek uczuciowy do Tomka i Sally zagłuszył głos rozsądku — rzekł. — Największe doświadczenie podróżnicze z nas wszystkich posiada pan Smuga. Dlatego też proszę cię, Janie, wypowiedz się w swoim i jednocześnie moim imieniu.
— Świetnie, my również zdajemy się na salomonowy wyrok pana Smugi — wtrącił Bentley. — Zdanie jego jest tym cenniejsze, że postanowiliśmy z Hartem prosić pana Smugę o objęcie kierownictwa wyprawy.
W pokoju zaległa kompletna cisza. Smuga powoli nabił fajkę tytoniem, zapalił ją, a potem odezwał się:
— Prowadziłem już wyprawy, w których uczestniczyły kobiety. Różnie wtedy bywało. Wszystko zależy od tego, kim one są. W naszym wypadku Sally jest córką australijskiego ranczera. Od niemowlęcia przywykła do buszu i trudnych warunków. Oglądałem okazy ptaków preparowane przez nią. Solidna robota. Ze względu na badawczy charakter wyprawy nie będziemy mogli odbywać zbyt forsownych marszów. Należy się liczyć z dłuższymi postojami. Proponuje zaangażować Sally jako preparatora.
— Rozstrzygnął pan sprawę — powiedział Bentley. — Miałem zamiar zabrać trzech ludzi z mego stałego personelu do preparowania okazów. Wobec tego zabiorę tylko dwóch. Wynagrodzenie panny Sally wyniesie pięćset funtów.
Tomek uspokajał Sally, która oparłszy głowę na jego ramieniu płakała z radości, a Smuga tymczasem znów się odezwał:
— Mam jeszcze jedną propozycję.
— Proszę, słuchamy — jednocześnie powiedzieli obydwaj dyrektorzy ogrodów zoologicznych.
— Mów pan, mów — wtórował kapitan Nowicki, wycierając oczy chusteczką. — Prawdziwie salomonowe słowa płyną dzisiaj z twoich ust!
— Skoro już zdecydowaliśmy się zabrać kobietę-preparatora, to warto by było również wziąć kobietę-sanitariusza. Na takiej wyprawie nawet student medycyny będzie bardzo użyteczny. Poza tym dwie kobiety będą łatwiej sobie radziły niż jedna. Jako sanitariusza proponuję pannę Nataszę. Musimy również pomyśleć o jakiejś funkcji dla pana Zbyszka Karskiego, który obecnie pozostaje pod naszą opieką. W takim komplecie zgadzamy się na udział w wyprawie do Nowej Gwinei.
— Czy przyjmuje pan kierownictwo wyprawy? — upewnił się Bentley.
— Tak!
— Wobec tego jutro podpiszemy umowy, a teraz prosimy na obiad! Musimy godnie uczcić dzisiejszy dzień!
Przyjęcie u dyrektora Harta przeciągnęło się do późnego wieczora. Bentley był bardzo zadowolony. Wyprawa pod kierownictwem doświadczonych łowców i podróżników pozwalała rokować pomyślne rezultaty, toteż siedząc przy stole pomiędzy Sally i Tomkiem poddał się całkowicie ich radosnemu nastrojowi. Kapitan Nowicki wciąż sypał dowcipami. Tomkowi przymawiał od pantoflarzy zawojowanych przez australijskie sroki, proponował Smudze zabrać kilka smoczków do karmienia nieletnich członków wyprawy, a oni odcinali się i razem z nim nawzajem żartowali z siebie. Rozochocony marynarz niebawem dobrał się do posmutniałego Balmore’a, a gdy ten wyznał, że bardzo pragnąłby pojechać z nimi, zaraz przypuścił szturm na Bentleya i Smugę. Dobroduszny i rubaszny Nowicki zawsze topniał jak wosk na widok zasmuconej twarzy. W ten sposób i James Balmore został zaliczony w poczet uczestników wyprawy do Nowej Gwinei.
Następnego ranka Bentley i Hart przybyli na pokład jachtu, by już szczegółowo omówić przygotowania do wyprawy. Kapitan Nowicki z dumą oprowadzał gości po swoim jachcie. „Sita”[21] była dwumasztowym żaglowcem o wyporności dwustu ośmiu ton. Na pokładzie pomiędzy masztami znajdowała się duża nadbudówka mieszcząca ogólną jadalnię i palarnię, a na jej płaskim dachu zbudowana była kabina nawigacyjna oraz mostek kapitański. Solidna budowa dużego jachtu umożliwiała mu pływanie po wszystkich morzach świata. Pod pokładem rozmieszczone były kabiny dla pasażerów i załogi, kuchnia, trzy łazienki, magazyny oraz zbiorniki na słodką wodę o łącznej pojemności dziewięciu ton.
Już poprzedniego dnia zostało postanowione, że podróż morzem z Sydney do Nowej Gwinei i z powrotem wyprawa odbędzie na „Sicie”. Wprawiło to kapitana Nowickiego w doskonały humor. Wynajęcie jachtu przez Bentleya umożliwiało mu opłacenie stałej czteroosobowej załogi oraz przeprowadzenie koniecznych prac konserwacyjnych i przeróbek.
20
Sir Hubert Murray był od roku 1907 aż do swej śmierci, to jest do roku 1940, gubernatorem Papui.