Gapiłam się na nią bez słowa. Skądś ją znałam, ale nie bardzo wiedziałam, skąd. Czy to ktoś ze szkoły? Ale jeśli tak, to dlaczego się do mnie odzywała? Bo była totalnie śliczna – miała idealnie gładką cerę w odcieniu kawy z mlekiem, ostrzyżone na pazia włosy ufarbowane na niesamowity blond, a obojczyki tak sterczące, że można by nimi chyba otwierać puszki, jak takim nożem reklamowanym w telewizji.
A śliczne dziewczyny z Liceum Autorskiego Tribeca nie odzywały się do mnie. Chyba żeby mi kazać zejść sobie z drogi.
– Nie masz pojęcia, ile czasu straciłam, żeby cię namierzyć. Wiesz, że gliny stoją przy wszystkich windach i nie pozwalają ludziom do ciebie wchodzić? Trudniej się do ciebie dostać, niż załatwić stolik do Pastis na niedzielne śniadanie – trajkotała dziewczyna.
– Musiałam zakraść się klatką schodową, a potem poczekać w damskiej toalecie, aż droga będzie wolna. Na szczęście miałam przy sobie najnowszy numer „US Weekly”, podrzuciłam go na biurko przełożonej pielęgniarek, żeby odwrócić ich uwagę. Dobrze, że na okładce znów jest Britney, inaczej nigdy by mi się nie udało.
Powoli dotarło do mnie, skąd znam tę dziewczynę. Nie kazała mi zejść sobie z drogi na korytarzu w mojej szkole, ale widziałam ją na okładce któregoś z kolorowych pism Fridy.
To była Lulu Collins, córka Tima Collinsa, sławnego reżysera, którego adaptacja Journeyquest zarobiła mnóstwo kasy… i o mały włos nie zepsuła przyjemności z samej gry.
Dlaczego, na miłość boską, Lulu Collins siedzi przy moim szpitalnym łóżku?
– Nikt nie chciał mi powiedzieć, co się z tobą dzieje – ciągnęła – więc po prostu wzięłam sprawy w swoje ręce. Wiem, że Kelly się wścieknie, ale co mnie to obchodzi. Niech sobie nie myśli, że może przede mną ukrywać, co się dzieje z moją najlepszą przyjaciółką. Poza tym miałam już dość tego skomlenia. Nie wyobrażasz sobie, jak ona za tobą tęskniła. No to ją przyniosłam. Wiem, że to wbrew przepisom, ale co tam, niektóre przepisy są zwyczajnie głupie.
Lulu Collins sięgnęła do swojej wielkiej torby na ramię i wyciągnęła z niej…
…puchatego białego pieska Nikki Howard.
Po czym postawiła mi go na klatce piersiowej.
Nie chcę być nieskromna, ale na mój widok piesek kompletnie zwariował. Nigdy nie uważałam się za przesadną psiarę. Owszem, lubię psy, lecz rodzice zawsze twierdzili, że to kiepski pomysł mieć w domu zwierzęta, biorąc pod uwagę naszą pokręconą sytuację (tata w New Heaven, mama w Nowym Jorku).
Ale ten piesek… Kurczę pieczone, on mnie po prostu uwielbiał. Skakał po mnie, lizał mnie po twarzy, wyrywał przewody…
– Och! – zawołała Lulu, kiedy jedna z maszyn stojących obok łóżka zaczęła szaleńczo piszczeć. – Co się dzieje… Jak to podłączyć? O, tutaj… Przylep to z powrotem. Przylep to z powrotem!
Nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi. Aha, ten przewód trzeba przylepić… do czoła. Przykleiłam go tam, gdzie był poprzednio, i piszczenie maszyny ustało. Lulu odetchnęła z ulgą.
O mój Boże – powiedziała – oni pilnują tego miejsca, jakby to były drzwi do klubu Cave. Wiedziałaś, że Kelly nie chce mówić, co ci jest? Prasa ma używanie. Powinnaś zobaczyć, co wypisują, Nik, to się normalnie w pale nie mieści. Ja na wszelki wypadek mówię „bez komentarza”, po tym, co było ostatnio. Ale wyglądasz o wiele lepiej niż wtedy. Chociaż teraz wolisz ten naturalny look. Casy, przestań ją lizać.
Wreszcie udało mi się oderwać psiaka od twarzy.
I wtedy zauważyłam coś, co oderwało moją uwagę i od liżącego mnie gdzie popadnie psa, i od dziewczyny, którą po raz pierwszy widziałam na oczy, a która zachowywała się, jakby była moją dobrą znajomą.
Zauważyłam mianowicie wazon czerwonych róż na parapecie – obok jakiegoś miliona innych bukietów.
Zaraz, zaraz. Czyżby ta halucynacja była prawdą? Czy Gabriel Luna przyszedł rzeczywiście do mnie w odwiedziny i śpiewał mi do snu, trzymając mnie za rękę?
Nie. Niemożliwe.
– To kiedy cię stąd wypuszczą? – spytała Lulu. – I co mam powiedzieć Brandonowi? Bo on bez przerwy dzwoni albo wpada na poddasze. To on się domyślił, gdzie jesteś. No i pamiętasz tego muzyka z wielkiego otwarcia Stark Megastore? Tego Brytyjczyka, jak on tam się nazywał?
– Gabriela? – podsunęłam. Na samo jego wspomnienie serce zabiło mi mocniej. Ludzie, ale wpadłam. Zwłaszcza że on mi się nawet specjalnie nie podobał. Podoba mi się zupełnie inny chłopak. No bo przecież tak jest?
– No właśnie, Gabriel – powiedziała Lulu. – Przysłał na poddasze cały kosz róż. Powaga. Teraz cały dom jedzie różami. Temu facetowi nieźle odbiło na twoim punkcie. W każdym razie Brandon je zobaczył – wpadł wczoraj wieczorem, bo myślał, że cię złapie w domu – teraz wyobraża sobie, że ty coś z nim kręcisz. Z tym Brytyjczykiem. No i dobrze, prawda? Brandonowi totalnie się należało, znów widziałam w Cave, jak tańczył z Mishą. Nie wściekaj się, ale skoro w pewnym sensie zaginęłaś w akcji, no i… Casy, przestań…
– Próbowała oderwać psi język od mojej twarzy, ale nie udało jej się. Jak na taką małą istotkę piesek Nikki Howard dysponował zaskakującą ilością śliny. – Boże, przepraszam cię, może nie powinnam jej była przynosić.
– Nie ma sprawy – odparłam, głaszcząc miękkie, kudłate futer ko. – Nie ma sprawy. Tylko że ja…
Lulu wyjęła ze swojej przepastnej torby napój energetyzujący. otworzyła i pociągnęła łyk.
– Przepraszam – powiedziała, kiedy zauważyła, że zerkam na różową puszkę. – Mam okropnego kaca. Wczoraj strasznie się zabejcowałam, na lunch zjadłam tylko Powerbar, a potem trochę popcornu i wypiłam chyba ze dwadzieścia mojito, i… Och, widziałaś to?
– Pomachała mi przed nosem wielkim pierścionkiem. – Justin mi go kupił. Różowy szafir. Jak ci się podoba? Boję się, że on sobie wyobraża, że, no wiesz. A ja jestem kompletnie na to niegotowa. Mam z siebie wycisnąć parę dzieciaków, jak Britney? Dziękuję, postoję Ale pierścionek zatrzymam, jest taki ładny.
Wytrzeszczyłam na nią oczy. Czy to się dzieje naprawdę? Lulu Collins naprawdę siedziała w moim szpitalnym pokoju, opowiadała mi, że Gabriel Luna wysłał mi kosz róż na adres jakiegoś poddasza, które rzekomo razem wynajmujemy, i popisuje się pierścionkiem, który dostała od gościa imieniem Justin (na pewno miała na myśli Justina Bay a, gwiazdę filmowej wersji Journeyquest. To z nim podobno się spotyka, prawda? A przynajmniej, według ostatniego numeru „US Weekly”, który przypadkiem przeczytałam. Od deski do deski). Co tu się działo?
Może to dalszy ciąg tego mojego snu o Gabrielu Lunie.
Ale to wcale nie był sen. Bo te róże, które od niego dostałam, stały na parapecie.
No a pies? Przecież to na pewno nie halucynacja. Czułam, jak jego małe serduszko bije tuż obok mojego, kiedy lizał mnie po twarzy gorącym, mokrym języczkiem.
Nie, ja nie śpię. Zdecydowanie nie śpię. Dlatego powiedziałam do Lulu:
– Przepraszam cię, ale ja nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz. Ja ciebie… To znaczy, czy myśmy się już gdzieś spotkały?
Małe usteczka Lulu otworzyły się szeroko. A wtedy zobaczyłam, że miała w środku kawałek różowej gumy do żucia.
– O mój Boże – westchnęła. – Więc to o to chodzi? Masz amnezję? Bo nieźle sobie rozwaliłaś głowę, upadając, Nik. Chociaż Gabriel w sekundę znalazł się przy tobie, tak samo jak sanitariusze. To znaczy, oni już i tak tam byli, przy tej dziewczynie, na którą zleciał telewizyjny ekran…
– To następna sprawa – powiedziałam. – Nie mam na imię Nik…
Lulu zamknęła usta, zmrużyła oczy, a potem nagle zerwała się na nogi, oparła dłonie na moich ramionach i zaczęła mną potrząsać, aż Milusia rozszczekała się z przerażenia.