Выбрать главу

– Co oni ci zrobili?! – wrzasnęła. – Kto to był? Kto za tym stoi? Scjentolodzy? Mówiłam ci, że masz się trzymać od tych ludzi z daleka!

Potrząsanie – chociaż trzęsła mną dziewczyna, która wyglądała jak chodząca wykałaczka – spowodowało, że wszystkie maszyny stojące obok mojego łóżka zaczęły piszczeć. Poza tym nie powiem, żebym za dobrze się czuła.

– O mój Boże, Nik, to ja, Lulu! – teraz wrzeszczała, klęcząc koło łóżka. – Twoja najlepsza przyjaciółka! Twoja współlokatorka! Z poddasza, nie z pokoju, wiesz, bo nigdy nie mogłyśmy korzystać nawet z tej samej łazienki, a co dopiero z tej samej sypialni, przez tę twoją zgagę, ale…

– Co się tutaj dzieje? – spytał ktoś ostro od drzwi. Odwróciłam głowę i zobaczyłam pielęgniarkę, która przyglądała się nam z przerażeniem.

– Odsuń się od niej! – wrzasnęła na Lulu. – Sanitariusz! Sanitariusz!

Zanim się połapałam, jakiś krzepki facet w niebieskim kombinezonie ściągał ze mnie Lulu, podczas gdy pielęgniarka złapała pieska który jak na swoją mizerną posturę całkiem groźnie warczał – i wyniosła go z mojego pokoju, a do środka wbiegli moja mania i doktor Holcombe.

– Nikki! – wrzeszczała wynoszona Lulu. – Nie martw się, Nikki. Ja wrócę! Dowiem się, o co tu chodzi, nawet jeśli to będzie ostatnia rzecz, jaką…

Drzwi się zatrzasnęły i jej głos oraz szczekanie psa ucichły Słychać było tylko zwariowane brzęki i piski maszynerii obok mojego łóżka.

– Nic ci nie jest, kochanie? – spytała mnie mama. Oczy miała rozszerzone ze strachu.

– Mnie nic nie jest – zapewniałam, kiedy doktor pochylał się nade mną i sprawdzał przewody. – Ale? Dlaczego jej się wydawało, że mnie zna?

– Bardzo cię za to wszystko przepraszamy, Emerson – powiedział doktor Holcombe. Zdołał wyłączyć większość alarmowych brzęczyków i teraz rozlegało się już tylko miarowe popiskiwanie kardiomonitora. – Pielęgniarki miały nie wpuszczać nikogo poza członkami rodziny…

– Ale ja nie znam Lulu Collins – powiedziałam. – Dlaczego wydawało jej się, że mnie zna? Dlaczego nazywała mnie Nikki? Mamo… Co się dzieje?!

– Panie doktorze – odezwała się mama zmartwionym tonem Przygryzała dolną wargę, co zdarza jej się tylko wtedy, kiedy poważnie się czymś denerwuje, na przykład gdy tata nie zdąży wrócić na Manhattan na recital klarnetowy Fridy albo na jakąś moją wystawę naukową. – Może powinniśmy…

– Absolutnie nie – przerwał jej doktor Holcombe. Kręcił się koło mnie ze strzykawką. – Emerson musi odpocząć.

– Ale panie doktorze…

– Będzie dla niej najlepiej, jeśli…

Nie usłyszałam reszty ich rozmowy, bo doktor Holcombe zrobił coś z tą trzymaną w ręku strzykawką – chociaż nic nie poczułam – i zanim się zorientowałam, byłam zbyt senna, żeby dalej słuchać.

Gdybym wiedziała, że to będzie ostatni sensowny wypoczynek, jakiego zaznam przez naprawdę długi czas, próbowałabym pospać jeszcze dłużej.

6

Kiedy się obudziłam, był wieczór. Koło mojego łóżka stała Frida i przyglądała mi się. Serio, gapiła się na mnie, jakbym była jakimś ubabranym własnymi wymiocinami bezdomnym, któremu urwał się film w metrze.

Gdy zobaczyła, że nie śpię, odskoczyła jak oparzona z przerażeniem w oczach.

Powaga. Była przerażona na śmierć.

– Co jest? – spytałam. Mój głos nadal był dziwny – jakiś taki wysoki i sama nie wiem… Dziewczęcy czy coś. No, ale nieważne.

Mam coś na twarzy?

Uniosłam dłoń, żeby sprawdzić, ale poczułam wyłącznie gładką skórę. Co też było… No cóż, dziwne. Robię, co mogę, oczywiście, ale powiedzmy sobie otwarcie, że po tym nie wiadomo jak długim pobycie w szpitalu wątpiłam, żeby moja cera prezentowała się najlepiej.

A nie wyczułam najmniejszego pryszcza. Co samo w sobie było cudem.

– Co… – urwałam. Ludzie, jak dziwnie brzmiał mój głos. Dotarło do mnie, że już dawno niczego nie piłam. W sumie umierałam z pragnienia. Może to o to chodziło. Może po prostu musiałam się czegoś napić. – Jest tu jakaś woda czy coś?

– W – woda? – zająknęła się Frida. – Chcesz w – wody?

– Taa – powiedziałam. Właściwie to poczułam się na tyle przytomna, żeby spróbować usiąść.

Duży błąd. Stojąca obok maszyneria zaczęła pikać jak szalona. A poza tym te wszystkie przewody pociągnęły mnie z powrotem na poduszki.

Nie wspominając już o łupiącym bólu głowy, którą usiłowałam unieść.

– Chyba jeszcze nie powinnaś siadać – zauważyła Frida.

– Chyba nie – przyznałam. Wyciągnęłam rękę, żeby dotknąć jednego z przewodów, i wyczułam, że jest przyczepiony do mojego czoła tylko jakimś plastrem. Odlepiłam ten plaster razem z przewodem. Żadnego brzęczenia. Hm.

– Nie powinnaś tego robić – powiedziała Frida, patrząc na mnie ponuro.

– Nic mi nie będzie – odparłam, odklejając kolejne plastry. Rzecz jasna, nie miałam pojęcia, czy coś mi będzie, czy nie. Ale miałam już dość tego podłączania mnie do maszyn. Bo niby po co, skoro czułam się dobrze? To znaczy, pomijając ból głowy. Aha, i zaschnięte gardło.

– Jest tu w pobliżu jakaś woda? – spytałam Fridę. – Nie wydaje ci się, że jakoś dziwnie mówię?

Ale ona tylko stała jak wryta z taką miną, jakby jej się zbierało na płacz.

Zauważyłam, że chyba po raz pierwszy w życiu nie zawracała sobie głowy porannym modelowaniem włosów na szczotkę. Jej włosy były istną plątanina loczków, które opadały na bladą buzię, poznaczoną łzami. Poza tym nie miała makijażu i ubrała się w jakiś stary sweter mamy i swoje najbardziej sprane dżinsy.

Wstrząsnęło mną to bardziej niż cokolwiek innego – łącznie z różami od Gabriela Luny, które nadal stały na parapecie, chociaż już mocno przywiędłe, i tą dziwaczną wizytą Lulu Collins. No bo Frida miała świra na punkcie swojego wyglądu od… No cóż, od zawsze. Nie przypominam sobie, żeby nie histeryzowała na widok wągra, a co dopiero mówić o wyjściu z domu bez utuszowania rzęs. A teraz stała przede mną niesplamiona kosmetykami i wyglądała jak trzy ćwierci do śmierci.

– Hej – zagaiłam. – Co się z tobą dzieje? Wyglądasz, jakby ktoś ci właśnie powiedział, że Amerykański Idol jest ustawiony. Czego, nawiasem mówiąc, jestem całkiem pewna.

– Ją… – Frida zamrugała kilka razy, a spod powieki wypłynęła jej autentyczna łza. – Po prostu w głowie mi się nie mieści, że… że to ty.

– Oczywiście, że to ja – powiedziałam. Kurczę, co się działo z moją młodszą siostrą? Zawsze uważałam, że za dużo czasu poświęca swojemu wyglądowi, a za mało czyta książek… choćby i komiksów. No ale to było po prostu śmieszne. Wyglądała… No cóż, Lulu pewnie powiedziałaby: „badziewie”. – Niby kim innym miałabym być?

Z jakiegoś powodu to pytanie sprawiło, że Frida nagle się rozpłakała. Serio.

– Hej. Co tobie?

– No, no, no, patrzcie, kto się obudził! – zadudnił od drzwi jakiś głos i obie nas wystraszył.

Odwróciłam głowę i zobaczyłam doktora Holcombe'a, który wchodził do pokoju. Za nim szli moi rodzice. Uśmiechnęli się, widząc, że nie śpię.

– Ona… ona chce wody – pisnęła Frida. Nadal wytrzeszczała oczy lak szczur sparaliżowany przednimi reflektorami pociągu metra.

– Myślę, że bez trudu możemy spełnić to żądanie – rzucił doktor Holcombe pogodnym tonem. – Idź i poproś pielęgniarki o dzbanek i szklankę, dobrze, Frido?

Frida wyraźnie zadowolona, że ma pretekst, by wyjść z mojego pokoju, ruszyła do drzwi. Tymczasem doktor Holcombe znalazł plastry – wciąż z przyczepionymi kablami – które odkleiłam. Zacmokał z przyganą.