Выбрать главу

– No, no – powiedział, delikatnie je przyklejając z powrotem na moim czole. – Cieszę się, że czujesz się lepiej, ale nie przesadzajmy. Nadal jesteś bardzo chora.

– Nie czuję się chora – odparłam. – Tylko głowa mnie trochę boli.

– Nic dziwnego – stwierdził, nadal zajęty przy moich przewodach. – Musisz odpoczywać.

Popatrzyłam na rodziców, żeby sprawdzić, czy na pewno zgadzają się z doktorem. Bo przecież musiał przesadzać. Czułam się całkiem nieźle. To znaczy, gdybym była naprawdę chora, pewnie czułabym się gorzej.

Ale mama i tata mieli niewyraźne miny.

– Powinnaś robić to, co ci każe doktor Holcombe, kochanie – powiedziała mama, klepiąc mnie po ręce. – On wie, co robi.

Mogła mieć rację. No ale bez przesady.

– Nie rozumiem. Co mi dolega? Co się stało?

– Trzymają cię na silnych lekach – powiedział tata tym swoim niby radosnym tonem. Tak jakby w gruncie rzeczy nie czuł radości, ale jakby ktoś mu wmówił, że powinien udawać, że czuje. A przynajmniej przy mnie. Nie wiem, dlaczego przyszło mi to na myśl, ale skoro już przyszło, nie mogłam się od tej myśli uwolnić.

– No właśnie – powiedział doktor Holcombe, też jakiś taki rozradowany. – Przy odrobinie szczęścia niedługo część tych leków ci odstawimy. Ale jeszcze nie teraz.

Więc podawali mi leki. No cóż, to by się zgadzało. Byłam pewna, że tak właśnie musi być, biorąc pod uwagę, ile czasu przesypiałam… Nie wspominając już o halucynacjach.

Ale jedno spojrzenie na parapet powiedziało mi, że nie wszystko sobie uroiłam. Natomiast zwiędłe róże powiedziały mi coś innego.

– Jak długo? – zapytałam.

– Jak długo jeszcze będziemy podawać ci leki? – Doktor Holcombe nadal sprawdzał maszynerię przy moim łóżku. – No cóż, trudno…

– Nie – przerwałam mu. – Pytałam, jak długo jestem w szpitalu? Ile szkoły opuściłam?

– Nie musisz się tym przejmować, Em – powiedział tata tym fałszywie pogodnym tonem. – Rozmawialiśmy ze wszystkimi twoimi nauczycielami i…

Rozmawiali z moimi nauczycielami? Byli w mojej szkole? O Boże. Dlaczego akurat to nie może być halucynacją? Naprawdę wolałabym, żeby Lulu Collins wyobrażała sobie, że jest moją najlepszą przyjaciółką.

– Jak długo? – powtórzyłam, a ten mój dziwny głos nieco drżał.

– Niezbyt długo – odparł doktor Holcombe. – Tylko trochę ponad miesiąc.

– Miesiąc! – Próbowałam usiąść, ale udało mi się osiągnąć tylko tyle, że maszyny po obu stronach łóżka zaczęły wariować, a zwłaszcza monitor akcji serca, bo ogarnęła mnie panika na myśl o wszystkich tych zaległościach, które będę musiała nadrobić. Poza tym zakręciło mi się w głowie. I to wcale nie tylko przez te zaległe prace domowe.

Dokładnie ten moment wybrała sobie Frida, żeby wrócić do pokoju ze zdobytym gdzieś dzbankiem wody i szklanką. Słysząc całe zamieszanie, zamarła, najwyraźniej przekonana, że dostałam jakiegoś ataku.

– Czy ona… Czy ona…? – jąkała się, stojąc w drzwiach i wytrzeszczając oczy.

– Nic jej nie jest – powiedziała mama, napierając na moje ramiona, żeby mnie powstrzymać od prób siadania. – Ern, przestań. Masz w tej chwili znacznie poważniejsze zmartwienia niż szkoła.

Żartowała sobie? Co mogło być ważniejsze od szkoły?

– Nie przepuszczą mnie! – upierałam się. – Będę musiała powtarzać trzecią klasę!

– Nie, nie będziesz – zapewniła mama. – Em, proszę, uspokój się. Panie doktorze, czy może pan dać jej coś…

– O, nie! – wrzasnęłam. – Nie dam się znowu uśpić! Gdzie jest mój laptop? Ktoś musi jechać do domu i przywieźć mi laptopa, żebym mogła zacząć się uczyć. Czy w tym pokoju jest Wi – Fi?

– Bez pośpiechu – powiedział doktor Holcombe i zachichotał. – Wszystko w swoim czasie, młoda damo. Frida, chodź tu z tą wodą.

Frida, ciągle patrząc na mnie z taką miną, jakbym była jakimś stworem, który wychynął z morskich otchłani, podeszła ze szklanką i drżącą ręką nalała do niej wody z dzbanka.

– P – proszę – wyjąkała.

Uniosłam rękę i sięgnęłam po szklankę – znów zauważając piękne długie paznokcie, które mi ponaklejała na moje poobgryzane.

– Dzięki. I za manikiur też.

– Ja… ja ci nie robiłam manikiuru – powiedziała Frida roztrzęsionym głosem.

– Akurat – mruknęłam i wzięłam szklankę.

Ale że nie mogłam siadać, niełatwo było się z niej napić. Nie udało mi się trafić do ust i lodowata woda pociekła mi po szyi pod szpitalną koszulkę.

To rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej.

– Co, do…

– Spokojnie – powiedział doktor Holcombe, wycierając mnie do sucha własną chusteczką do nosa. – Teraz rozumiesz, co miałem na myśli? Nie będziemy się śpieszyć, dobrze? Prace domowe poczekają. Chcesz spróbować jeszcze raz?

Naprawdę chciało mi się pić, więc skinęłam głową. Tym razem mama pomogła mi podnieść szklankę i woda – najsmaczniejsza woda, jaką kiedykolwiek piłam – trafiła mi do ust, a nie na poduszkę.

– Widzisz? – ucieszył się doktor Holcombe. – Masz ochotę coś zjeść?

Na sam dźwięk słowa „jeść” zaburczało mi w brzuchu. Gorliwie pokiwałam głową, a doktor zrobił zadowoloną minę.

– Frida – powiedział do mojej siostry. – Może skoczysz do kafeterii i przyniesiesz Em coś, na co miałaby ochotę? Co byś chciała zjeść, Emerson?

– Ja wiem, co chętnie by zjadła – wtrąciła mama, lekko marszcząc nos, co robi ilekroć ma zamiar powiedzieć coś, co jej zdaniem jest zabawne. – Lody z bitą śmietaną. Prawda, Em?

– I kawałek czekoladowego ciasta – dodał tata, który zaczynał przypominać siebie, a nie Fałszywie Rozradowanego Faceta.

– Masz ochotę na lody i ciasto… Em? – spytała Frida. Dziwne, ale nie miałam.

– Jasne – odparłam. Bo nie mogłam sobie przypomnieć czasów kiedy nie miałabym ochoty na lody i ciasto czekoladowe.

Co jeszcze dziwniejsze to „jasne” okazało się właściwą reakcją. Bo po raz pierwszy od chwili, gdy się obudziłam i zobaczyłam siostrę, uśmiechnęła się.

– Zaraz wracam – powiedziała i wybiegła.

Co też było dziwne. No bo kiedy moja młodsza siostra rwała się, żeby mi przynieść coś do jedzenia… To, że tak gorliwie poleciała po jedzenie dla mnie, zaniepokoiło mnie bardziej niż udawana pogoda taty i płaczliwość mamy.

– No więc co się stało? – spytałam, kiedy Frida znalazła się poza zasięgiem głosu. – Dlaczego tu jestem? Miałam jakiś wypadek? W metrze?

Mama marszczyła brwi.

– Nie pamiętasz, że poszłaś do Starka? Niczego nie pamiętasz? Poszłam do Starka? Gabriel wspominał coś o Starku. O wielkim otwarciu. Na dźwięk tych słów coś obudziło się w mojej pamięci, ale zupełnie nie mogłam skojarzyć co, jakby znajdowało się tuż poza moim zasięgiem…

– Nie musimy teraz o tym rozmawiać – wtrącił szybko doktor Holcombe. – Skoncentrujmy się na tym, jak ci poprawić samopoczucie.

– Rozumiem – powiedziałam. – Ale to znaczy, że… nie byłam przez miesiąc w szkole? Co ja, w śpiączkę zapadłam, czy jak?

– Ten, hm, wypadek nie spowodował śpiączki – wyjaśniła mama łagodnie. – Doktor Holcombe wywołał u ciebie śpiączkę farmakologiczną, żebyś mogła swobodniej dojść do siebie. Przez ostatnich kilka dni powoli cię z niej wybudzał, żeby się przekonać, jak się czujesz.

– Chcecie sprawdzić, co konkretnie mnie boli? Po co? Przecież czuję się całkiem nieźle. Pomijając ból głowy. No i ten głos. Słyszycie, jak dziwnie brzmi mój głos?