Выбрать главу

Wtedy Lulu odwróciła się do Brandona i powiedziała:

– Ona z własnej woli nie pojedzie. Ciągle nie ma pojęcia, kim jesteśmy.

Brandon westchnął, zawrócił, szybkim ruchem podniósł mnie z wózka i zarzucił sobie na ramię.

Może i spędziłam miesiąc w śpiączce, ale nie miałam zamiaru dać się porwać jakiejś celebrytce i jej należącemu do SZTŻSS pomagierowi. Wzięłam głęboki wdech i wydałam z siebie wrzask, który, przysięgam! musiał być słyszalny w pół drogi do New Jersey…

…o ile byłby tam ktoś, kto by go mógł usłyszeć.

Niestety nikogo nie było. Brandon wsadził mnie, kopiącą i gryzącą wszystkie te jego fragmenty, których mogłam sięgnąć, na tylną kanapę limuzyny, a potem usiadł naprzeciwko mnie z taką miną, jakbym zrobiła mu krzywdę. I to nie tylko fizyczną.

– Boże, Nikki – rzucił, kiedy Lulu też wskoczyła do środka i wrzasnęła do szofera, żeby ruszał, ale już! – To ja, Brandon! Przecież mnie znasz. Chodzimy ze sobą!

Rzecz w tym, że ja go… w jakiś sposób znałam. Poważnie. Z tych pisemek Fridy. To był Brandon Stark – od Stark Megastore. Wydający płyty chłopak, z którym Nikki raz chodzi, a raz zrywa. Brandon Stark, dziedzic rodzinnej fortuny… którą jedno z tych pisemek Fridy obliczyło na miliard dolarów netto czy coś koło tego.

Czyli chyba najbogatszy człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałam w życiu.

Ale to nie znaczy, że może mnie w taki sposób łapać i wrzucać do limuzyny.

– Co wam odbiło? – spytałam ostro jego i Lulu. – Nie widzicie, że jestem chora?

– Przepraszam – powiedziała Lulu, ściągając fartuch i maseczkę. Makijaż i obcisły czarny kombinezon, które miała pod spodem, wcale przy tym nie ucierpiały. – Ale nie miałam innego pomysłu, jak cię stamtąd wydostać. No bo przecież ci wyprali mózg.

– Nikt mi nie wyprał mózgu! – zawołałam. – Co ty wygadujesz? Nawet cię nie znam!

Nie powinnam była tego mówić. Lulu rzuciła Brandonowi spojrzenie.

– Teraz rozumiesz? – spytała cicho.

Brandon – całe te jego metr dziewięćdziesiąt czy dziewięćdziesiąt dwa – gapił się na mnie. Był bardzo przystojny i trochę mi przypominał Jasona Kleina, chłopaka Whitney. Miał kwadratową szczękę i gęste jasne włosy, które mu lekko opadały na zielone oczy… Ale może tylko dlatego, że na czubek głowy zsunął tę maseczkę chirurgiczną.

– Nikki… Co oni ci zrobili? – szepnął.

– Właśnie – podchwyciłam. – Dlaczego ciągle nazywacie mnie Nikki?

– O Boże! – Lulu schowała twarz w dłoniach, a Brandon popatrzył na mnie tak, jakbym go spytała, dlaczego formy życia bazujące na węglu muszą oddychać tlenem.

Kierowca odwrócił się i zapytał:

– Wracamy na poddasze panny Howard, proszę pana?

– O Boże, tak – jęknęła Lulu. Zerknęła na Brandona, który siedział zgarbiony koło niej i dodała: – Może gdy zobaczy znajome otoczenie…

– Tak, na poddasze, Tom – powiedział Brandon.

– Nie wolno wam tego robić – powiedziałam, siląc się na spokój. Co nie było proste, biorąc pod uwagę okoliczności. No bo właśnie zostałam porwana. I to w szpitalnej koszuli. Nie miałam nawet butów, więc nie bardzo mogłam rzucić się do drzwi samochodu i wyskoczyć.

– Nikki – tłumaczyła mi Lulu cierpliwie – robimy to dla ciebie. Bo cię kochamy. Cokolwiek oni ci powiedzieli… to same kłamstwa. Rozumiesz? Jesteśmy twoimi przyjaciółmi.

– Jestem kimś więcej niż tylko przyjacielem – dodał Brandon, siadając obok mnie. Nieco za blisko, na szczęście. Ale dlaczego… tak na mnie patrzył? W świetle neonów na budynkach, które mijaliśmy, jadąc Drugą Aleją, jego twarz zmieniała się z różowej w niebieską albo zieloną, a potem znowu w różową. – Jestem twoim chłopakiem. Jak możesz mnie nie pamiętać?

Musiałam przyznać, że brzmiało to, jakby naprawdę się martwił. Facet nie udawał. Jego głęboki głos załamał się przy słowie „chłopakiem”. To było niemal wzruszające.

A raczej byłoby wzruszające, gdyby nie moja pewność, że tym dwojgu kompletnie się poprzestawiało pod sufitem.

– Jeśli każecie kierowcy zawrócić – powiedziałam, próbując opanować drżenie w głosie (prawie mi się udało) – i zawieziecie mnie z powrotem do szpitala, to obiecuję, że nie podam was do sądu za porwanie. Nikt nie musi o niczym wiedzieć. Po prostu mnie odwieźcie i nie będziemy już do tego wracać.

– Porwanie? – zdziwił się Brandon. – Przecież my cię nie porywamy.

– W sumie to tak – powiedziała Lulu. Wyjęła napój energetyzujący z minilodówki i wzięła solidny łyk. – No bo ją wywieźliśmy. Tylko ja bym nazwała to „interwencją”.

– Dlaczego ona nie wie, kim jesteśmy? – zapytał Brandon. I kim ona sama jest?

Lulu pokręciła głową.

– Mówiłam jej, żeby trzymała się z daleka od tych scjentologów…

Wzięłam głęboki oddech.

– Nie wiem, o czym mówicie – powiedziałam – ale moim zdaniom doszło do jakiegoś nieporozumienia. Nazywam się Emerson Watts. Moi rodzice – którzy zresztą bardzo się zmartwią, kiedy się dowiedzą, że zniknęłam ze swojego pokoju – to Daniel Watts i Karen Rosenthal – Watts. Nie wiem, dlaczego wydaje się wam, że jestem Nikki… Howard. Ja naprawdę nią nie jestem.

Wytrzeszczyli na mnie oczy, jakby niczego, ale to niczego nie pojmowali, zupełnie jak Frida, ilekroć usiłowałam jej wyjaśniać zasady gier RPG.

Ale nigdy jeszcze mnie to zniechęciło, więc teraz też nie miałam zamiaru skapitulować.

– Do niedawna – ciągnęłam – chodziłam do trzeciej klasy Liceum Tribeca. Mniej więcej miesiąc temu miałam… sama nie wiem, jakiś wypadek. Nie pamiętam szczegółów, ale kiedy się obudziłam, byłam w szpitalu, z którego właśnie mnie porwaliście. I do którego wolałabym wrócić.

Przy słowie „wrócić” mój głos nieco się uniósł. Ale w sumie zdołałam wygłosić tę kwestię z całkiem dobrze udanym opanowaniem. Znacznie większym niż odczuwane, biorąc pod uwagę, że para sławnych nastolatków przetrzymywała mnie wbrew mojej woli w jakiejś limuzynie.

Poza tym żadne z nich nie zaproponowało mi napoju energetyzującego. A naprawdę chciało mi się pić.

– Mój Boże. – To wszystko co Brandon miał do powiedzenia n mojej przemianie. I wyglądało na to, że wcale nie chciał tego powiedzieć.

– Wiem – powiedziała Lulu, odrywając ode mnie kompletnie ogłupiałe spojrzenie. – Wszystko wróci do normy, kiedy przywieziemy ją do domu. Kiedy zobaczy swoje rzeczy, dojdzie do siebie. No bo popatrz na tę sukienkę. Gdyby dobrze się czuła, za nic by jej nie włożyła.

Zdałam sobie sprawę, że ona mówi o mojej szpitalnej koszuli. Wzięła ją za sukienkę.

Dość tego – powiedziałam. Obróciłam się na siedzeniu i odezwałam bezpośrednio do kierowcy: – Proszę się zatrzymać i mnie wypuścić albo dołączy pan do tej dwójki w więzieniu za bezprawne przetrzymywanie.

Ku mojemu zaskoczeniu, limuzyna stanęła. Ale, jak się okazało tylko dlatego, że dotarliśmy na miejsce.

– Przepraszam, panno Howard – usprawiedliwiał się kierowca takim tonem, jakby mówił szczerze. – Ale muszę słuchać poleceń.

– Dlaczego wszyscy tak mnie nazywają? – jęknęłam.

– Jak – zainteresował się Tom.

– Panną Howard – odparłam. – Nikki.

– No cóż – mruknął Tom z niewyraźną miną. – Pewnie dlatego, że tak się pani nazywa.

– Przecież mówiłam wam – powiedziałam, nadal odwrócona do kierowcy – że nazywam się Emerson Watts. Nie jestem Nikki Howard.

– No cóż, na mój rozum – rzekł Tom, obracając lusterko w moją stronę – to pani.

A ja zerknęłam na swoje odbicie. I zaczęłam krzyczeć.