8
No cóż, chyba każdy zacząłby krzyczeć, gdyby z lusterka patrzy na niego obca twarz.
I to nie byle jakiego kogoś innego, ale osoby, której zdjęcia ozdabiają okładki magazynów, boki autobusów i budki telefoniczne w całym mieście. W stroju złożonym wyłącznie ze stanika i majtek.
Poważnie. Spojrzałam w lusterko wsteczne i zobaczyłam, że patrzy z niego na mnie twarz Nikki Howard.
Kiedy z przerażeniem uniosłam dłoń, żeby zakryć nią usta Nikki też uniosła rękę.
A kiedy opuściłam rękę, ona również to zrobiła.
Wtedy zaczęłam dygotać.
I nie mogłam przestać.
– Jak… – zwróciłam się do nich wszystkich i do nikogo zarazem. – Jak to możliwe?
– Właśnie próbujemy to zrozumieć – odparła Lulu. – Teraz widzisz, dlaczego musieliśmy cię porwać? To znaczy zorganizować interwencję w twojej sprawie?
Uniosłam drżące dłonie do włosów… do włosów Nikki Howard, nie moich. Opadały kaskadą z czubka mojej głowy (czy raczej głowy Nikki), zebrane w kucyk. Właśnie dlatego nie zauważyłam długich jasnych pasem na moich ramionach. No a w moim pokoju szpitalnym nie było żadnych luster.
– Jestem… jestem modelką – jęknęłam w stronę swojego odbicia. I nareszcie zrozumiałam, dlaczego tak dziwnie brzmiał mój głos.
Bo nie należał do mnie. To był głos Nikki Howard, wysoki, lekko zdyszany, taki dziewczęcy… Zupełnie niepodobny do mojego.
– Właśnie – powiedziała Lulu. – Teraz już pamiętasz? Lu – lu. Lulu Collins. Twoja współlokatorka. Znaczy z poddasza, nie z pokoju.
Spojrzałam na nią. Wyglądało na to, że naprawdę się o mnie martwi. Pomijając ten idiotyczny czarny kombinezon jak z Mission: Impossible, ale najwyraźniej tak sobie wyobrażała strój odpowiedni dla porywacza… O ile jakikolwiek w miarę normalny porywacz włożyłby do niego czarne skórzane kozaki do połowy uda na dwunastocentymetrowych szpilkach – wyglądała bezbronnie i tak jakoś słodko z tymi swoimi podkreślonymi kohlem oczami, szczupłą sylwetką i połyskującym błyszczykiem na ustach.
Wtedy sobie przypomniałam, że nie o mnie się martwi, tylko o Nikki Howard.
Którą – mimo tego, co mówiło lusterko – z całą pewnością nie byłam.
– Chodź – powiedział Brandon i lekko ujął mnie pod ramię. – Wejdziemy na górę i spokojnie o tym porozmawiamy. Pewnie chciałabyś się przebrać we własne ciuchy i coś zjeść?
Mimo wszystko – mimo że nosiłam cudzą twarz, mimo że Brandon Stark (uznany przez magazyn „People” za jednego z najatrakcyjniejszych kawalerów do wzięcia) i Lulu Collins dopiero co mnie porwali, mimo że moi rodzice nie mieli pojęcia, gdzie jestem, i na pewno się o mnie zamartwiają, mimo że moja rodzina przez cały ten czas mnie okłamywała, nie wspominając już o tym, że zadbali, żebym nie zobaczyła własnego odbicia w lustrze – mój żołądek na dźwięk słowa „zjeść” wydał potężne burczenie. Bo prawdę mówiąc… umierałam z głodu.
Wszyscy to usłyszeli. Brandon położył mi dłoń na nadgarstku – a może powinnam raczej powiedzieć, na nadgarstku Nikki, bo teraz, kiedy tak patrzyłam, widziałam, że w niczym nie przypomina mojego nadgarstka, bo był kościsty, i nie było na nim żółtej bransoletki Livestrong ani bransoletki przyjaźni, którą zrobiła dla mnie Frida tego lata, kiedy obie byłyśmy drużynowymi na obozie – i powiedział łagodnie:
– Chodź na górę, to damy ci coś do jedzenia.
– Właśnie – Lulu nagle się ożywiła. – Zostało trochę pieczonego strzępiela. Twój ulubiony. Trzeba go tylko podgrzać w mikrofalówce.
I zanim się połapałam, już szliśmy przez wielki, wyłożony marmurem hol – okazało się, że Lulu Collins i Nikki Howard wynajmowały poddasze w odrestaurowanym dziewiętnastowiecznym komisariacie policji w SoHo, niecałe pięć przecznic od mojej kamienicy – a potem wsiedliśmy do pełnej mosiądzów i mahoniu windy. Windziarz w liberii przytknął palce do obrzeżonej złotym sznurem czapeczki i powiedział:
– Miło znów panią widzieć, panno Howard. Dawno pani nie było.
– Taa – mruknęłam niewyraźnie. Dobrze, że Brandon Stark trzymał mnie pod ramię, bo inaczej na pewno bym się przewróciła. Nie tylko z głodu, ale i dlatego, że byłam totalnie przerażona wszystkim, co się działo.
Chodziłam po świecie w cudzym ciele. Na bosaka. W szpitalnej koszuli.
Co zresztą windziarza w ogóle nie zdziwiło, bo gdy otworzył drzwi windy na poddaszu, tylko uprzejmie powiedział:
– Dobranoc państwu.
Potem moje bose stopy zanurzyły się w niesamowicie miękką białą wykładzinę i zobaczyłam, że stoję na olbrzymim poddaszu, z wielkim kominkiem (ogień się nie palił) na jednym końcu i hajtekową kuchnią – sam czarny granit i nierdzewna stal – na drugim, z sufitem, który wznosił się ze trzy i pół metra nad moją głową, i oknami po obu stronach, wychodzącymi na dachy SoHo z jednej i Lower East Side z drugiej.
Nad kominkiem wisiał wielki płaski ekran telewizyjny, na którym wyświetlał się obraz wnętrza akwarium, co sprawiało, że telewizor wyglądał zupełnie jak akwarium, a nie jak telewizor. Wszędzie porozstawiane były długie białe kanapy, które wyglądały, jakby człowiek się w nie zapadał, siadając na nich. Na jednym ze stolików do kawy między kanapami leżały czasopisma. Na wszystkich okładkach była twarz Nikki Howard.
A może powinnam powiedzieć: moja twarz?
Brandon podprowadził mnie do jednej z kanap, a potem łagodnie mnie na niej posadził. Natychmiast zapadłam się w miękkie obicie.
Siedź tu sobie, Nik – rzekł z troską. – Lulu, zrobisz jej coś do lodzenia?
– Jedną sekundkę – powiedziała Lulu, otwierając drzwi wielkiej lodówki Sub – Zero.
I może coś ciepłego do picia – dodał Brandon. – Ona się trzęsie.
Rozejrzał się, wziął kremowy pled z oparcia sąsiedniej kanapy delikatnie mnie nim całą owinął. Koc był miękki jak puszek dmuchawca. Spojrzałam na metkę przyszytą z boku.
Sto procent kaszmiru.
Nic dziwnego.
Podniosłam wzrok i napotkałam spojrzenie Brandona. On był naprawdę niezwykle przystojny. To znaczy jeśli ktoś gustuje w takich idealnie zadbanych facetach, za którymi ja akurat nie przepadam. Wolę wyluzowany, długowłosy typ komputerowego geniusza. A przynajmniej zawsze mi się wydawało, że wolę. Musiałam jednak przyznać, że zielone oczy Brandona Starka, w świetle padającym z nowoczesnego żyrandola pod sufitem, wyglądały bardzo ładnie.
– Witaj – szepnął do mnie cicho, kiedy nasze spojrzenia się spotkały.
Nie miałam pojęcia, co się za chwilę stanie, bo żaden facet nigdy nie znalazł się przy mnie aż tak blisko… Pomijając, rzecz jasna, Christophera – który jednak nigdy nie traktował mnie jak dziewczynę no i jeszcze Gabriela Lunę.
Ale to przecież była halucynacja. Prawda?
Tak czy inaczej, skąd miałam wiedzieć, że kiedy facet nachyla się tak blisko, będzie chciał coś zrobić? Założyłam po prostu, że mam coś na twarzy, a Brandon będzie chciał to zdjąć.
Ale nic na twarzy nie miałam. Chyba, że zamierzał zdjąć mi to z niej wargami. Które nagłe wylądowały na moich. Serio, zanim się połapałam, Brandon Stark zaczął mnie całować.
Całować mnie? Wolne żarty. Chyba robił mi sztuczne oddychanie metodą usta – usta.
Co, o dziwo, bardzo mi się spodobało.
A przynajmniej ciału Nikki Howard bardzo się spodobało. Jak inaczej mam wytłumaczyć fakt, że mu te pocałunki ochoczo oddawałam? Przecież ja się jeszcze nigdy nie całowałam z facetem.
No ale teraz zrozumiałam, dlaczego wszyscy mają takiego świra na punkcie całowania. W romansach Fridy, które wiecznie walają się po całym mieszkaniu (i do których czasami zerkam, kiedy nie mam nic innego do czytania), bohaterki zawsze rozwodzą się nad tym, jak się czuły, kiedy całowały się z facetem, w którym były zakochane. Mówią o ustach płonących niczym „żywy ogień” i o płomieniach przeszywających lędźwie.