Tak więc większość uczniowskiej populacji Liceum Autorskiego Tribeca to Żywe Trupy.
To trochę przerażające obserwować, jak własna siostra zamienia się w zombie. Niestety, nie da się tego nijak powstrzymać. No, ewentualnie można maksymalnie często robić jej publiczny obciach.
Może właśnie dlatego moja młodsza siostra (kiedy się urodziła, kolej wybierania imienia przypadła na mamę, więc została Fridą, po Fridzie Kahlo, meksykańskiej feminizującej malarce, znanej z autoportretów, na których widać jej zrośnięte brwi i wąsik) tak bardzo się ucieszyła, że mam iść razem z nią na wielkie otwarcie Stark Megastore.
– Mamooo! – jęknęła. – Dlaczego Em?.Ona mi wszystko zepsuje.
– Niczego ci nie zepsuje – odparła mama, nie zwracając uwagi na fochy Fridy. – Po prostu dopilnuje, żebyś bezpiecznie wróciła do domu.
– Przecież to dwie przecznice stąd! – marudziła Frida.
Ale mama nie ustąpiła. Ludzie protestowali, jeszcze zanim ruszyła budowa Stark Megastore, bo dowiedzieli się, że market zastąpi warzywniak stojący na opuszczonej parceli na rogu Broadway i Houston. W tym warzywniaku kupowaliśmy zawsze sałatę i banany, bo na jakości produktów w miejscowym Gristedes nie można polegać, a z kolei delikatesy spożywcze na Broadwayu, Dean & Deluca, są o wiele za drogie.
Cała okolica się skrzyknęła, żeby uratować warzywniak, i zażądała, żeby Stark się wyniósł.
Ale mimo całego naszego pikietowania, listów do gazet, sabotowania placu budowy przez Front Wyzwolenia Środowiska Naturalnego – przysięgam, że z tym akurat nie miałam nic wspólnego, wbrew temu, co się chyba wydaje mamie i tacie – oraz obietnic bojkotu na skalę dzielnicy warzywniak zniknął, a na jego miejscu stanął Stark Megastore, czyli trzy piętra kompaktów, filmów na DVD, gier komputerowych, elektroniki i książek (najmniejszego i najtrudniej dostępnego działu w sklepie). Gwarancja bankructwa dla wszystkich miejscowych sklepów, które sprzedawały te towary – dzięki obniżkom cen i ciągłości zaopatrzenia…
…I takim publicznym imprezom jak dzisiejsza: wypasione wielkie otwarcie, z darmowym jedzeniem i piciem (StarkCola oraz Ciastka Stark i Precle Stark), z występami na żywo paru najmodniejszych ostatnio gwiazd popu na wszystkich trzech piętrach i możliwością uzyskania potem od tychże gwiazd autografów na kompaktach.
Właśnie dlatego Frida uparła się pójść.
Bo w przeciwieństwie do reszty naszej rodziny – i ludzi mieszkających po sąsiedzku – była zachwycona, że otwierają nowy Stark Megastore o rzut beretem od okna jej pokoju (nie, żeby pozwalała sobie kiedykolwiek na coś tak déclassé jak rzucanie beretem). Było jej najzupełniej obojętne, że warzywniak przenosi się na zapuszczony, wystawiony na silne wiatry róg ulic gdzieś w Alphabet City, gdzie nie da się dojść na piechotę z naszego domu, więc będziemy zmuszeni do jedzenia przywiędłej sałaty i przejrzałych bananów z Gristedes.
– Przecież nic mi się nie stanie – uparcie tłumaczyła mamie. – Będę uważała na pikietujących z FWŚN. Jeśli będzie trzeba, założę kask rowerowy.
Mama tylko przewróciła oczami.
– Mnie wcale nie chodzi o FWŚN, tylko o Gabriela Lunę – powiedziała.
Pucołowata twarz Fridy (no cóż, jest pucołowata, pucołowate policzki, proste jak drut ciemne włosy, średni wzrost, przeciętna tusza i stopy rozmiar czterdzieści to nasze genetyczne dziedzictwo, tak samo jak genetycznym dziedzictwem Whitney są wydatne kości policzkowe i idealne wszystko inne) oblała się czerwienią.
– Mamooo! – zawołała. – No co ty! Przecież on ma jakieś dwadzieścia lat. Nie zainteresuje się kimś w moim wieku.
Tak powiedziała, ale po błysku w jej oczach mogłam się zorientować, że wcale w to nie wierzy. W głębi duszy miała nadzieje, że Gabriel Luna zakocha się w niej do szaleństwa, kiedy będzie podpisywał jej kompakt. Cóż, ja też kiedyś miałam czternaście łat. Zaledwie krótkie dwa i pół roku temu.
– Więc nie powinnaś mieć nic przeciwko temu, żeby siostra poszła z tobą. Tak w razie czego.
– Czego niby? – zapytała Frida.
– W razie, gdyby Gabriel Luna zaprosił cię na imprezę do swojego luksusowego apartamentu – odparła mama.
Widać było, że Frida właśnie na coś takiego liczyła. Ale przecież nie miała zamiaru się do tego przyznać.
– Gabriel nie ma żadnego luksusowego apartamentu. Nie dba o atrybuty sławy.
Kiedy wybuchnęłam śmiechem, słysząc o „atrybutach sławy”, spiorunowała mnie wzrokiem i dodała:
– Naprawdę nie dba. Mieszka w kawalerce gdzieś w NoHo. On nie jest jednym z tych ślicznych chłopców z boys bandów, których Em tak nie cierpi. Sam pisze teksty i komponuje muzykę. Chociaż w swoim rodzinnym Londynie już stał się sensacją, mało kto poza granicami Anglii wie, kim jest.
– Pomijając wszystkie czytelniczki „CosmoGIRL!” – odparłam. – Bo właśnie zacytowałaś słowo w słowo ich artykuł z zeszłego miesiąca. Łącznie z „atrybutami sławy”.
– A ty skąd o tym wiesz? – burknęła. – Myślałam, że nie czytasz pism dla nastolatek, tylko ten swój miesięcznik „Gry Elektroniczne” czy jak to się tam nazywa.
– Owszem – przyznałam – ale kiedy już skończę, a twoje „CosmoGIRL!” to jedyne, co wala się po domu, jaki mam wybór?
– Mamooo! – zawołała Frida. Naprawdę się denerwowała, że Stark bezmyślnie zaplanował swoje wielkie otwarcie na ostatni letni weekend, kiedy wszystkie inne zaprzyjaźnione z nią Żywe Trupy „musiały” wyjechać do rodzinnych letnich domów w Hamptons. Oczywiście zapraszali ją, ale moja siostra prędzej najadłaby się tłuczonego szkła, niż zrezygnowała z okazji spotkania prawdziwej gwiazdy choćby takiej, która nie mieszka w luksusowym apartamencie. – Em wszystko popsuje. Nie rozumiesz tego? Wiesz, że ona jest dziwadłem. I to nie maniakiem komputerowym, co byłoby jeszcze w miarę, ale zwykłym dziwadłem. Wiecznie tylko gra w te swoje głupie gry komputerowe z Christopherem, uczy się albo ogląda obrzydliwe seriale medyczne na Discovery. Na pewno powie do Gabriela coś wrednego i narobi mi obciachu.
– Nieprawda! – zaprotestowałam z ustami zapchanymi podgrzanym w mikrofalówce gofrem.
– Właśnie że tak – upierała się Frida. – Zawsze jesteś wredna dla facetów.
– Bzdura – stwierdziłam. – Udowodnij mi, że chociaż raz byłam wredna dla Christophera.
– Christopher Maloney to twój chłopak – odparła Frida, przewracając oczami. – A ja miałam na myśli fajnych facetów.
Słysząc tak bezczelne oszczerstwo – bo Christopher to wcale nie mój chłopak – o mały włos nie zakrztusiłam się gofrem. Nie, żebym czasami nie żałowała, że Christopher jest tylko moim najlepszym kumplem, przyjacielem, ściśle mówiąc.
Ale cóż, on nigdy nie wyraził najmniejszej ochoty na to, żebyśmy wyszli z naszą przyjaźnią nieco dalej poza etap platoniczny. W sumie, nawet nie jestem pewna, czy kiedykolwiek do niego dotarło, że nie jestem facetem. Fakt, nie należę do najbardziej kobiecych dziewczyn na świecie i naprawdę chętnie coś bym w tej sprawie zrobiła, ale ilekroć próbowałam poeksperymentować z eyelinerem czy czymś takim, Frida wybuchała histerycznym śmiechem i mówiła mi:,,Zmyj to, ale już!”, zanim zdążyłam wyjść za próg mieszkania.
No i zmywałam.
To trochę niezwykłe, że moim najlepszym przyjacielem jest faceta ale, prawdę mówiąc, od piątej klasy nie miałam żadnej przyjaciółki. Tych kilka okazji, kiedy dziewczyny mnie do siebie zapraszały, jeszcze w gimnazjum, wypadło tak… no cóż niezręcznie. Bo zawsze kończyło się na tym, że nie miałyśmy sobie nic do powiedzenia.
Ja chciałam grać w gry wideo, a one wolały się bawić w prawdę albo kłamstwo (z naciskiem na prawdę, na przykład: „Czy to prawda, że kochasz się w tym całym Christopherze i tylko wmawiasz ludziom, że jesteście wyłącznie przyjaciółmi? Chcesz, żebyśmy mu powiedziały, co naprawdę do niego czujesz?)