– A więc teraz podoba nam się taki naturalny look, tak?
Inna kobieta złapała mnie za rękę – a wszystko to się działo, kiedy ciągnęli mnie jakimś korytarzem – i stwierdziła:
– Tak, jest tak źle, jak mówiła Kelly. Dawać mi tu elektryczny pilnik!
Elektryczny pilnik? I czy uwagi o piance do włosów i o naturalnym looku miały być złośliwe?
Owszem. Wkrótce Norman beształ mnie za brak dbałości o włosy („Więc przewracamy się i rozbijamy sobie główkę, i nagle zapominamy co to jest maseczka regenerująca?”), a Denise za pielęgnacje cery („Co się stało z tym peelingiem złuszczającym, który ci dałam w zeszłym miesiącu? Masz go używać, jeśli chcesz, żeby faktycznie działał!”), no i, rzecz jasna, Doreen za obgryzanie paznokci („Nie! Na miłość boską, nie! Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?”). A kiedy Norman od włosów pociągnął mnie za nie trochę za mocno i wyrwało mi się głośne: „Auć!”, a on powiedział: „No proszę, maleństwo zrobiło sobie kuku?”, z jakimś takim udawanym współczuciem, burknęłam: „No, w sumie to tak”, i złapałam go za rękę, i przesunęłam nią wzdłuż mojej wypukłej blizny u podstawy czaszki.
No i Norman zrobił się bardzo cichutki… i o wiele łagodniejszy. Nie wiem, czy powiedział coś reszcie – ale pewnie tak zrobił – bo leż przestali mi dokuczać. I zaczęli wyjaśniać, co robią. Na przykład la pani od makijażu – Denise – powiedziała mi, jakie to ważne, żeby myć twarz co rano i co wieczór, i używać łagodnego środka ściągającego, żeby naprawdę pozbyć się brudu. No i że jeśli skóra się łuszczy, to trzeba ją nawilżyć kremem… Którego, oczywiście, w swoim poprzednim życiu nigdy nie stosowałam, bo moja skóra się nie łuszczyła, tylko miałam wypryski przy cerze tłustej.
Ale najwyraźniej teraz mam suchą.
Potem Norman mi powiedział, że chyba nie powinnam myć włosów codziennie, że łatwiej będzie je układać i czesać, jeśli je zacznę myć tylko dwa albo trzy razy w tygodniu. I dał mi jakiś puder, którym miałam posypywać włosy co rano, a potem je rozczesywać, żeby nie wyglądały na przetłuszczone.
Doreen od manikiuru na każdy z moich paznokci nałożyła jakąś pastę, która szybko zastygała w tipsy, a potem opiłowała je na krótko, pomalowała czarnym lakierem i powiedziała:
– Spróbuj je obgryzać. No? Śmiało.
Wcisnęłam paznokieć do ust i o mało nie złamałam sobie na nim zęba.
– Już nigdy ich nie obgryziesz – oznajmiła – o ile będziesz nosić te tipsy. Przychodź do mnie co dwa tygodnie, to będę uzupełniała ubytki w miarę wzrostu.
Potem wpuszczono mi krople do oczu, żeby zlikwidować zaczerwienienie (i zostałam łagodnie zganiona za to, że płakałam), a cały zespół próbował sobie przypomnieć o rzeczach, o których trzeba mi powiedzieć, w razie gdybym o nich nie pamiętała, na przykład że mam zbyt wrażliwą skórę, żeby się depilować woskiem (jakby akurat coś takiego mi groziło), więc niechciane owłosienie powinnam golić (łącznie z okolicami bikini, o których wypowiedział się Norman: „Pamiętaj, że za każdym razem masz używać zupełnie nowej golarki”, co było okropnie żenujące, ale i szalenie przydatne, wziąwszy pod uwagę, co mi powiedziała w samochodzie Kelly o tym numerze pisma z kostiumami), i że przetworzone jedzenie drażni żołądek i powoduje zgagę (jakbym nie zauważyła), i że (co ciekawsze) ja i Brandon totalnie się przed moim wypadkiem rozstaliśmy, bo miałam dosyć tego, że on ciągle za moimi plecami podrywał Mishę (im szczęście powiedzieli mi to, kiedy nie było go w pobliżu). Chyba nie wiedzieli, że za plecami Brandona Nikki podrywa chłopaka swojej współlokatorki (i dzięki Bogu!).
Wszystko to sprawiało, że czas leciał bardzo szybko, a ja prawic nie zauważyłam, że mi podkręcono rzęsy, włosy przejechano prostownicą, a paznokcie u nóg pomalowano na czarno, żeby pasowały do tych u rąk, i rozjaśniono włoski na przedramionach (serio).
– Dobra, to teraz do garderoby – powiedzieli wreszcie i zostałam wysłana do (ledwo co) odgrodzonej zasłonką części pomieszczenia, gdzie trzy drobniutkie dziewczyny, każda chyba ze trzydzieści centymetrów niższa ode mnie, rozebrały mnie (nawet nie zapytały!) i kazały mi przymierzać różne rzeczy… Rzeczy, których nawet nie umiałam na siebie włożyć, więc dobrze, że tam jednak były i mogły mi pomóc.
Za każdym razem patrzyły, jak wyglądam, a jedna z nich robiła zdjęcie polaroidem i wybiegała za zasłonkę, a potem wracała i mówiła, czy tak, czy nie. Wreszcie zdecydowali się na przezroczystą białą sukienkę, wyciętą tak mocno, że ledwie trzymała się na ramionach, i na srebrne szpilki, i zostałam poprowadzona po długim puszystym dywanie, mijając mnóstwo modnie ubranych ludzi, którzy gapili się na mnie – w większości w górę, taka byłam w tych szpilkach wysoka – a paru z nich powiedziało do mnie: „Cześć, Nikki”. Próbowałam odpowiadać na powitania, ale ile razy to robiłam, reagowali osłupiałymi spojrzeniami. Zdaje się, że Nikki była znana z tego, że w czasie sesji zdjęciowej jest niespecjalnie przyjacielska.
I w sumie zrozumiałam, dlaczego, biorąc pod uwagę, jak ją ludzie wtedy rozstawiali po kątach.
Na koniec zaprowadzili mnie pod drzwi z napisem ze srebrnych liter: „Robert Stark, Dyrektor Zarządzający”. Otworzyli je i znalazłam się w biurze pana Starka.
Panował tam totalny chaos przez tę sesję zdjęciową. Na dywanie leżały krzyżujące się kable elektryczne i wszędzie porozstawiano takie wielkie reflektory, które mocno świeciły i grzały Po pokoju kręciło się mnóstwo chudych facecików w czarnych koszulach i dżinsach i dziewczyn uczesanych w kucyki, trzymających w rękach kawę latte, a sięgające do sufitu od podłogi okna, z których musiał się roztaczać widok na cały Manhattan, pozasłaniano wielkimi płachtami czarnego materiału.
W samym środku tego wszystkiego stało wielkie mahoniowe biurko, za którym siedział Robert Stark w białej koszuli rozpiętej pod szyją tak, że widać było mnóstwo siwiejących włosów. Obok niego stał jego syn, też w rozpiętej białej koszuli, tyle że on miał klatkę piersiową kompletnie bezwłosą. Obaj byli opaleni (jak wiedziałam od Denise, samoopalaczem, którym mnie też całą wysmarowała – naprawdę całą… najwyraźniej w modelingu nie ma miejsca na wstydliwość) i przystojni w tych światłach reflektorów. Ale Robert Stark miał zniecierpliwioną minę, natomiast jego syn wyglądał na znudzonego.
Już zbierałam się w sobie, żeby podejść, przedstawić się i zapylać, czy moglibyśmy zamienić słówko na osobności – bo może kiedy pan Stark mnie pozna i przekona się, jaka jestem, zmieni zdanie w sprawie zmuszania moich rodziców do zwrotu dwóch milionów dolarów, jeśli Nikki nie wywiąże się ze swoich zobowiązań wobec firmy… No i poprosić, żeby mi wyjaśnił, dlaczego podarował Nikki komputer, w którym zainstalowano oprogramowanie śledzące uderzenia w klawiaturę.
Ale kiedy tylko zrobiłam krok w stronę pana Starka, ktoś złapał mnie za rękę i zgniótł w serdecznym uścisku.
– Tu jesteś! – zawołała jakaś kobieta donośnym głosem, pasującym do tego uścisku. – O mój Boże, strasznie dawno cię nie widziałam! Chciałam cię odwiedzić w szpitalu, ale tam mają te idiotyczne obostrzenia co do wizyt tylko dla członków rodziny! Tłumaczyłam im, że przecież jestem twoją agentką, a to prawie rodzina, ale to nic nie dało. No, niech na ciebie popatrzę.
Ciemnowłosa kobieta w średnim wieku, chuda jak patyk, w kremowym kostiumie ze spódnicą, odsunęła mnie na odległość ramienia i przyjrzała mi się od stóp do głów.
– Śliczna jak zawsze – stwierdziła, kiedy zakończyła oględziny. Nie mogłabyś być ładniejsza. Och, ale ty przecież nie masz zielonego pojęcia, kim jestem, prawda? Naprawdę mocno uderzyłaś się w tę głowę!