Выбрать главу

– No cóż, Toto. Chyba już nie jesteśmy w Kansas. Tyle że ja nigdy nie byłam w Kansas.

Ale jestem prawie pewna, że Nikki była. Nikki bywała chyba wszędzie.

Tylko nie tam, gdzie ja sama najbardziej chciałam być.

22

Sesja dla „Elle” to była bułka z masłem po wczorajszej dla,,Vanity Fair”. Po pierwsze, miałam już jakie takie pojęcie, co powinnam robić. Poza tym nie musiałam ocierać się o nikogo biustem ani owijać mu na plecach (takiemu Brandonowi Starkowi, na przykład). Tym razem byłam tam tylko ja.

Nie zrozumcie mnie źle. Znowu musiałam uśmiechać się w jakiś idealny sposób, ale o wiele ważniejsze było, żeby sukienki, które na sobie miałam, układały się jak trzeba. Przysięgam, co dwie minuty słyszałam: „Zaraz… Momencik…” i ktoś do mnie podbiegał, żeby poprawić jakąś fałdę czy wygładzić zmarszczkę. Trochę mnie to wszystko wkurzało.

I chociaż w sumie moda jest mi raczej obojętna, co nieco zaczynałam z niej chwytać. Znaczy, dlaczego ludzie się nią przejmują i dlaczego to jest ciekawe, a dla niektórych wręcz ważne.

Prawdę mówiąc, moda potrafi być całkiem… No cóż, fajna.

Wiem! Nigdy przedtem moda mnie nie brała! Ubrania to były rzeczy, które człowiek na siebie wrzucał, żeby nie chodzić goły albo nie marznąć.

Ale sukienki – to znaczy, suknie – które mierzyłam na tej sesji, były tak wspaniałe, że naprawdę zapierało mi dech w piersiach, kiedy widziałam je na sobie. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, dokąd można się wystroić w jasnoczerwoną sukienkę do ziemi z dekoltem aż po sam mostek i obrzeżoną farbowanymi na czarno strusimi piórami. Znaczy pomijając Oskary.

Nie sposób było nie spytać, kto te suknie zaprojektował – co zdziwiło ludzi obecnych na sesji, bo mówili, że powinnam to wiedzieć bez pytania, po prostu na dotyk i wygląd.

Ale Kelly przypomniała im o moim urazie głowy (który stylistka od włosów, Vivian, już zdążyła namierzyć) i wtedy oni wszyscy chcieli na ten temat porozmawiać (w tym samym numerze miał się znaleźć wywiad ze mną, ale z dziennikarką, która go miała przeprowadzić, byłam umówiona dopiero na sobotę).

W każdym razie wszyscy zaczęli mi opowiadać o projektantach ubrań wybranych do tej sesji i o innych ulubionych projektantach Nikki. Muszę przyznać, że te opowieści były całkiem ciekawe. Nawet moja mama zainteresowałaby się historią Miucci Prady, feministki i kobiety – mima, która w 1978 roku przejęła firmę produkującą wyroby skórzane po swoim dziadku, a potem stała się jedną z trzydziestu najbardziej wpływowych kobiet w Europie (według „The Wall Street Journal”), z majątkiem szacowanym na 1,4 miliarda dolarów.

Albo Coco Chanel, która spopularyzowała małą czarną, stworzyła całe imperium i jako jedyna projektantka mody znalazła się na liście stu najbardziej wpływowych ludzi dwudziestego wieku magazynu „Time”.

Wszystko to – plus wykład faceta od makijażu na temat ciemnych obwódek pod moimi oczami, które zawdzięczałam brakowi snu, ciągłe telefony od mamy (a nie bardzo mogę odbierać rozmowy w środku sesji zdjęciowej), szpiegowanie mnie przez pracodawcę (no dobra, tylko prawdopodobne) oraz całe to wykręcanie się i wstrzymywanie oddechu, żeby wcisnąć się w gorsety, które musiałam wkładać pod niektóre z tych sukien – wystarczyło, żebym nie miała czasu myśleć o tym, co zaszło między mną a Christopherem w szkole. Fakt, że kilka razy o mało nie zemdlałam, tak mnie te gorsety ściskały, i że ledwie mogłam się w nich poruszać, też pomógł.

Prawdę mówiąc, nie wiem, jak Nikki to znosiła. Miałam wpatrywać się jakiś odległy punkt w przestrzeni, jakbym patrzyła na gwiazdy na niebie (w rzeczywistości gapiłam się na farbę obłażącą z belek pod sufitem), a jednocześnie nie myśleć o tym, że prawie nie mogę oddychać, i że stopy mnie bolą, i że jestem strasznie zmęczona…

…I że – no tak – wszyscy widzieli, jak wczoraj w nocy zostałam wyniesiona z Cave, jakbym się tam upiła, przez swojego tak zwanego chłopaka, podczas gdy chłopak, z którym faktycznie chciałabym chodzić, nawet nie wie, że jeszcze żyję.

No bo przecież Christopher nie wie, że żyję. Jemu się wydaje, że umarłam, a ja nie mogę mu powiedzieć, że tak nie jest. Na dodatek niespecjalnie mu się podoba moje nowe wcielenie. Być może jako jedynemu facetowi chodzącemu po tej ziemi.

Jak dziewczyna ma się skoncentrować na tym, żeby ładnie wyglądać, kiedy takie rzeczy dzieją się wokół niej – i w jej głowie też? Modeling nie jest łatwy. Trzeba się zachowywać, jakby człowiekowi sprawiało to przyjemność, a tak naprawdę, jest ci niewygodnie i wszystko cię boli… A już najbardziej serce.

Znaczy, ja tak to odbierałam.

Padałam z wyczerpania, kiedy dyrektorka artystyczna Veronica powiedziała:

– Chyba tyle nam wystarczy. Możesz już iść, Nikki. Przysięgam, tę ostatnią suknię od słynnego projektanta prawie z siebie zdarłam, tak się spieszyłam, żeby wreszcie się stamtąd wyrwać.

– Jutro o trzeciej masz zdjęcia dla „Vogue'a”… – wołała Kelly, kiedy zbiegałam po schodach do limuzyny.

– Wiem! – wrzasnęłam przez ramię.

– I żadnego wychodzenia dziś wieczorem! – krzyknęła, kiedy opadłam na tylne siedzenie. – Musisz się wyspać! Dzisiaj wyglądałaś okropnie!

– Dobrze! – Zatrzasnęłam za sobą drzwi limuzyny. Nareszcie! Nie zostało mi wiele czasu.

– Zanim pojedziemy do domu, wstąpimy gdzieś – powiedziałam do kierowcy. – Sklep komputerowy na rogu Prince i Greene.

Spojrzał na mnie z powątpiewaniem w lusterku wstecznym.

– Dochodzi ósma, panno Howard.

– Wiem. W czwartki sklep jest otwarty do późna.

Oparłam się o skórzane siedzenie i patrzyłam, jak mkniemy Piątą Aleją, kierując się do śródmieścia. Kiedy wcześniej stałam i gapiłam się „w odległy punkt w przestrzeni”, dotarło do mnie, że nie mogę zabrać do szkoły różowego laptopa Nikki Howard, żeby Christopher skonfigurował mi na nim program pocztowy.

Po pierwsze, obciach ma swoje granice. No bo powaga – jaskrawy róż? A po drugie, skąd miałam wiedzieć, czy w środku nie ma jakiegoś urządzenia, za pomocą którego Stark Enterprises mógłby śledzić każdy mój ruch w sieci?

Potrzebowałam zupełnie nowego komputera i nie marki Stark. Tak samo jak potrzebowałam nowej komórki marki innej niż Stark, żeby móc z niej rozmawiać z rodzicami.

Obie rzeczy kupiłam po drodze do domu. Dzięki Bogu, sklep firmowy Apple jest w czwartki czynny do dziewiątej wieczorem.

A ja miałam platynową American Express Nikki Howard.

Bycie sławną i bogatą ma swoje dobre strony.

Zwłaszcza, kiedy twoja twarz ozdabia całą ścianę Stark Megastore zaledwie parę przecznic od sklepu komputerowego, więc wszyscy cię rozpoznają w tej samej chwili, w której wchodzisz do środka. Nawet o tak późnej porze była kolejka. Ale kiedy jest się Nikki Howard – przykro to mówić – traktują cię zupełnie inaczej niż wszystkich. Sprzedawca podszedł do mnie, zanim zrobiłam trzy kroki, i jak zwykle usłyszałam szepty, które rozlegają się wszędzie, gdzie się ruszę. Zapytał, czym może mi służyć, a ja powiedziałam, czego potrzebuję.

Poprosił, żebym poczekała, a on tylko skoczy na zaplecze i zaraz to przyniesie.

Chociaż czasami fatalnie jest być Nikki Howard, w innych sytuacjach to po prostu wymiata. Kupiłam laptopa i komórkę i wyszłam ze sklepu dziesięć minut i czternaście autografów później.

Czekając, aż limuzyna okrąży blok i podjedzie do mnie (szofer musiał krążyć, kiedy robiłam zakupy, bo w okolicy kręciło się mnóstwo policjantów konnych), usłyszałam za sobą męski głos.

– Nikki?

Odwróciłam się niechętnie, przekonana że to kolejny łowca autografów…