– Muzyka – powiedziałam. Głos Gabriela nadal rozlegał się z zawieszonych głośników nad naszymi głowami. – Lubię muzę. No cóż… tę muzę, mówiąc ściśle.
– Akurat – odparła Frida. – To wymień chociaż jednego znanego artystę, którego słuchasz. Ale nie żadne okropne metalowe badziewie, które lubi Christopher.
– Jeden znany artysta? – Uniosłam brew. – Świetnie. No to może… Czajkowski?
– Dobre – roześmiał się Christopher i pokiwał głową z uznaniem. – Mahler też ujdzie.
– Za ponury – powiedziałam. – Beethoven.
– Ten gość ma stajl – przyznał Christopher, unosząc pięści z wystawionymi kciukami i małymi palcami, robiąc salut rockersa dla Beethovena. – Beethoven wymiata!
– O Boże – jęknęła Frida.
– Daj spokój, Free – powiedziałam, szturchając ją przyjacielsko łokciem. – Przecież aż tak bardzo nie musisz się nas wstydzić.
– Niestety muszę – mruknęła. – Jesteście beznadziejni. Nie zdajecie sobie sprawy, że wydziwiacie na wszystko, co się podoba normalnym ludziom? Na przykład na Nikki Howard i jej przyjaciółki…
Trochę zabawne, że właśnie kiedy to powiedziała, pojawiła się przed nami sama Nikki Howard – w otoczeniu kilku przyjaciółek.
Tyle że Frida nie od razu się połapała, że obok niej przechodzi Nikki Howard. No cóż, prawie obok.
A to dlatego, że za bardzo była zajęta bronieniem swojej idolki przed moimi atakami.
– Ciągle gadasz o feminizmie, Em – ciągnęła. – I co, naprawdę uważasz, że Nikki Howard zdobyłaby pozycję Twarzy Starka i jednej z najlepiej w tej chwili zarabiających modelek, gdyby nie była feministką?
– Hm – mruknęłam, bo nie bardzo mieściło mi się w głowie, że osoba, o której właśnie rozmawiałyśmy, idzie prosto w naszą stronę.
– Nie rozumiem, jak w ogóle możesz nazywać siebie feministką ciągnęła Frida, nadal niczego nieświadoma – skoro jesteś tak totalnie wredna wobec kogoś, kto należy do twojej własnej płci. No bo Nikki to przecież zwyczajna dziewczyna, taka jak my.
Tyle że na własne oczy widziałam, że Nikki bardzo się różni od zwykłych dziewczyn – a co dopiero takich dziewczyn jak ja. Po pierwsze, była ode mnie ze trzydzieści centymetrów wyższa (dzięki butom na dziesięciocentymetrowych obcasach, ale nawet bez nich miałaby chyba z metr siedemdziesiąt pięć) i gdzieś tak o połowę szczuplejsza. Poważnie. Dwie takie zmieściłyby się w moje dżinsy.
A po drugie, jej lśniące jasne włosy spływały na plecy idealną falą, chociaż prawie biegła – mimo tych obcasów – przez sklep. Co dziwne, zwiewna sukienka zdołała zakryć wszystko, co powinna była… Chociaż sukienki z większym dekoltem jeszcze nie widziałam – pomijając tę, którą miała na sobie w zeszłym roku Whitney Robertson w dniu robienia zdjęć do szkolnego albumu. Jak Nikki udawało się tymi cienkimi paskami materiału zasłonić sutki? Taśma dwustronnie klejąca? Słyszałam o takich rzeczach, ale jeszcze nigdy nie widziałam ich zastosowania w prawdziwym życiu.
No i bardzo dobrze – to znaczy dobrze, że Nikki pomyślała o zastosowaniu taśmy dwustronnie klejącej, żeby utrzymać biust na swoim miejscu. Wprawdzie ten biust wcale nie był aż tak wielki, żeby potrzebować własnego kodu pocztowego ani nic, ale – w przeciwieństwie do mojego – zdecydowanie rzucał się w oczy, kiedy się na niego spojrzało.
Bo niosła mały kłębuszek sierści, który na pierwszy rzut oka wydawał się pomponem czirliderki, ale na drugi okazał się małym pieskiem, rozpaczliwie usiłującym schować łepek między jej piersiami i schronić się tam przed tymi wszystkimi zwariowanymi światłami i dźwiękami sklepu. Gdyby nie taśma, no cóż, psina zanurkowałaby prosto pod sukienkę Nikki.
Frida wciąż rozwodziła się nad tym, jak fatalnym jestem przykładem feministki (na co mogę powiedzieć tylko: „Halo? Kocioł? Tu garnek. Tak, przyganiasz mi”), kompletnie nieświadoma, co się dzieje za jej plecami – chociaż wszyscy inni z kolejki gapili się z rozdziawionym ustami na zbliżającą się supermodelkę i jej orszak złożony z psa, jakiejś agentki czy sekretarki (rudej kobiety z aktówką, cały czas gadającej coś do zestawu słuchawek z mikrofonem), fryzjera (facecika w jedwabnej koszuli i skórzanych spodniach, który trzymał w ręce lakier do włosów) oraz głównej przedstawicielki PeeNów, samej Lulu Collins, chudej i ładnej siedemnastolatki w portfelowej sukience z imitacji wężowej skóry, która ciągle zerkała na swojego Sidekicka i przez to nawet nie patrzyła, gdzie idzie.
Zupełnie jak w szkole, kiedy Whitney, Lindsey i cała reszta Żywych Trupów zaczynają poranny przemarsz od wejścia do swoich szafek. Każdy, kto stoi w pobliżu, przerywa rozmowę i gapi się jak zaczarowany.
Ale nie dotyczyło to tylko ludzi stojących wkoło nas. Zauważyłam, że Nikki udało się też zwrócić uwagę Gabriela Luny. Chociaż nadal uśmiechał się do stłoczonych przed nim dziewczyn, które wciskały mu do ręki kompakty (oraz swoje numery telefonów), raz po raz zerkał na Nikki.
Podobnie jak, nie sposób zaprzeczyć, Christopher.
W tym momencie Frida wreszcie obejrzała się za siebie, zobaczyła, na co gapi się – również z lekko rozdziawionymi ustami – Christopher…
… I kompletnie odjechała.
– Omójbożeomójbożeomójboże – zawołała, wymachując przed twarzą wolną dłonią (w drugiej ściskała komórkę), jakby chciała odpędzić łzy napływające do oczu. – Omójboże, to ona. To ona, TO ONA!
– Nie wiem, o co ci chodzi, Frida – powiedział Christopher. – len cały Gabriel może i jest wrażliwym gościem, ale totalnie gapi się na jej biust.
– Hm, nie on jeden – mruknęłam, zauważając z przykrością kierunek spojrzenia Christophera.
Zrozumiał, o co mi chodzi, i zaczerwienił się. Ale wzroku nie odwrócił.
Ciekawe, że tak szybko zrobiło mi się mniej „fajnie”.
– Omójboże, ludzie – powiedziała Frida, chwytając mnie kurczowo za ramię. – Lulu Collins z nią jest! Muszę zdobyć ich autografy. Muszę!
Dokładnie w tej chwili kolejka, w której tkwiliśmy od godziny, doszła do stolika, który zaledwie parę minut wcześniej wydawał się daleki i nieosiągalny. Gabriel Luna we własnej osobie znalazł się w zasięgu autografu. Powaga, dotknąć go stąd było można!
Nie żebym zamierzała wyciągać łapę i chwytać go za koszulę, czy coś. Ja tylko mówię, że mogłam. Gdybym chciała.
Z bliska wyglądał jeszcze lepiej niż wtedy, kiedy stał na scenie. Widziałam, że zdecydowanie nie ma żadnych tatuaży ani nie używał eyelinera. A jego oczy naprawdę były aż tak niebieskie. A spojrzenie aż tak przenikliwe.
Tyle że nie kierowało się w moją stronę. Było nadal przyklejone do Nikki.
– Frida. – Przekonałam się, że nie mogę oderwać wzroku od Gabriela Luny tak samo jak on nie mógł go oderwać od Nikki Howard. – Frida?
Kiedy moja siostra nie raczyła odpowiedzieć, a ja wreszcie zdołałam spojrzeć w jej stronę, zobaczyłam, że wyszła z kolejki i kieruje się w stronę Nikki i jej świty – zupełnie, jakby robiła to nieświadomie, jakby po prostu uległa sile przyciągania sławy Nikki… trochę tak, jak Leandra wciągnął do Mrocznego Zamku promień światła Pierścienia Ashanti w filmowej wersji Journeyquest (która była beznadziejna).
– Frida? – zawołałam jeszcze, ale wtedy dotarło do mnie, że Gabriel Luna wreszcie przestał gapić się na Nikki i teraz zerka na mnie, więc obróciłam się do niego i mruknęłam: – Hm. Cześć.
– Cześć – odpowiedział. A potem się uśmiechnął.
I – wcale nie żartuję – to było tak, jakby człowiek przeszedł na następny poziom Journeyquest. Nie, to było jeszcze lepsze… Zupełnie jakby człowiek obudził się rano i usłyszał, jak jego mama mówi: „Właśnie odwołali lekcje w szkole. Śnieg wszystko zasypał”. Poważnie, właśnie tak na mnie podziałał ten uśmiech.