Выбрать главу

– Dobra. Siadaj tu i rozkracz się.

Toy wyszła z kontroli celnej, usiłując siłą woli pozbawić się rumieńców na twarzy. Niepotrzebnie. Sądząc z wyglądu innych dziewczyn z oddziału, nie tylko jej sprawę potraktowano "dogłębnie". Ale i tak im lepiej poszło niż mężczyznom. Drągal, który kazał jej "ćwiczyć mięśnie pochwy" miał nawet podbite oko.

Ustawiono ich wszystkich pod ścianą, pobrano odciski palców i znowu zaczęła się męcząca procedura sprawdzania w komputerach. Kilka godzin stania w rozkroku z łapskami opartymi o śliską, plastikową powierzchnię, kiedy tak strasznie chciało się sikać… W końcu puścili ich. Tym razem nie zatrzymano nikogo. Szlag… Wymęczono ich już na Ziemi, potem lot, teraz kontrola… Toy nie udało się pierwszej dopaść toalety. Oddział kuksańcami zepchnął ją na sam koniec kolejki. Myślała, że zdechnie, czekając. Nie da się przecież bardziej przycisnąć kolana do kolana.

Zaokrętowano ich na "Voyagera". Zasrane szczęście. Każdy miał swoją koję, ale toaleta była tylko jedna. Toy usiłowała zasnąć, słuchając niewybrednych dowcipów oddziału, często kierowanych zresztą pod jej adres. Wiedziała jedno. Bycie najemnikiem we współczesnym świecie to koszmar!

Przespała lądowanie na Księżycu. I chyba dobrze. Nie zdążyła się uczulić nas kolejne, stare babsko, które nałożyło gumową rękawicę i rozkazało jej cichym głosem: "Usiądź tu i nóżki szeroko"… Jezu! Sadystka. Co niby mogła przemycić przez poprzednie kontrole? No… mogła. Na przykład ceramiczny granat. Ale przecież nie w pochwie. I tak powinna dziękować szczęściu. Ta ruda, LeMoy Hutton, miała właśnie okres. Wyszła z kontroli zmieszana z błotem, zupełnie jakby ją ktoś obił po mordzie i napluł. Traktowano ich jak bandyckie bydło. Mężczyźni tym razem trzymali się lepiej.

– Słyszałeś, co mu powiedziałem? Słyszałeś? – perorował jeden z najemników. – Nie będzie se gnój bezkarnie grzebał w mojej dupie! Zaprowadzono ich do prywatnej części stacji będącej własnością

Moonsunga. Tylko Toy przewróciła się kilka razy, nie mogąc sobie poradzić z księżycową grawitacją. Jednak nikt nawet się nie roześmiał. Wściekłość oddziału skupiała się chwilowo na kimś innym.

U Moonsunga dostali swój pierwszy prawdziwy posiłek. Pieprzone frytki, hamburgery i colę. Ale i tak to było lepsze niż lepkie gówno, które mogli zećpać na "Voyagerze". Oddział sarkał, jedynie Toy jadła z apetytem. LeMoy nie tknęła niczego. Jezu… Być na miejscu tego babska z kontroli i widzieć panią Hutton z karabinem w rękach. Tak! Tak! Tak!!! Toy życzyła celniczce takiego widoku z całego serca. Oddałaby wszystkie swoje pieniądze na amunicję dla rudej.

Potem rozdano im mundury. I zaczął się horror. Nikt najwyraźniej nie przewidział, że jeden

z żołnierzy może mieć metr sześćdziesiąt wzrostu i ważyć raptem czterdzieści pięć kilo. Oddział rechotał, a nawet wył z okrutnej uciechy, kiedy Toy usiłowała przymierzyć najmniejsze spodnie i jakoś w nich nie utonąć. LeMoy, sama wściekła, ucięła jej w końcu nogawki, tuż pod samymi kieszeniami na udach i ścisnęła w pasie sznurkiem. Oryginalny pasek nie miał po prostu tylu dziurek, żeby można było go zapiąć. Mundurowa bluza sięgała Toy do kolan. Nawet Dante się roześmiał. W zawinięty kilkakrotnie rękaw mogłaby włożyć głowę…

– Ty! Pinokio! – ktoś zakpił. – Ale najgorsze dopiero przed tobą!

Miał rację. Żołnierze o mało się nie posikali ze śmiechu. Zaczęli przymierzać kombinezony próżniowe. Jezu! Stary rosyjski sprzęt. Najłatwiej było to coś przemycić do bazy, bo był już na Księżycu, ale… Chryste Panie! Najmniejszy kobiecy skafander dla rosyjskiego żołnierza przewidywał babę o wzroście minimum metr osiemdziesiąt. Ja cię pieprzę – klęła Toy. – Czy wszystkie Rosjanki były takie duże??? Jak włożyła pancerną trumnę, to krok wraz z babską, przenośną toaletą, miała na wysokości kolan. Nawet nie mogła się ruszyć. Pieprzone niskie sportsmenki!!! Wszelkie próby podniesienia tego sznurkami, szelkami i paskami spełzły na niczym. Wolała nie pamiętać uwag i "życzliwych" rad rzucanych przez żołnierzy.

W końcu LeMoy zdenerwowała się wyraźnie.

– Ściągaj spodnie i majtki – przyniosła jej najmniejszy z męskich kombinezonów. – Jakby co… sikaj wprost do skafandra.

– Jezu! Co???

Trzy skupione wokół baby, spocone już, bo same w próżniowych kombinezonach, rozebrały ją od pasa w dół.

– Nic się nie stanie – jedna z dziewczyn, śliczna, ogolona na łyso Murzynka, pomagała jej wkładać męski sprzęt. – Najwyżej będzie chlupotać w butach.

Mężczyźni wyli z radości. A kiedy przymocowała sobie okulary taśmą klejącą do skroni, o mało sami się nie posikali.

Na szczęście rozdano im broń i to skierowało uwagę oddziału w inną stronę. Ueeee… Stare chińskie

P dwa zero zero jeden. Czyli kradziona technologia – tak po prawdzie, to ruskie kałachy z igłowymi pociskami plus podwieszane granatniki Winchestera plus chińskie wykonawstwo całości. Humor najemników zważył się momentalnie. Ciekawe, ile razy to gówno zatnie się przy pierwszej serii? Dobrze, że przynajmniej oddano im odebraną jeszcze na Ziemi "broń własną". Chyba przyjechała pocztą dyplomatyczną.

Dante kazał włożyć hełmy. Przez małą śluzę kolejno wyszli na zewnątrz. Toy miała wrażenie, że się udusi. Coś było nie tak z ciśnieniem w jej skafandrze. Jezu… nie mogła rozpoznać rosyjskich bukw na przyciskach. Zasrana cyrylica! Jak się zmniejsza ciśnienie? Nie mogła nawet zobaczyć księżycowego krajobrazu, bo pociemniało jej w oczach. Na szczęście nie tylko ona miała takie kłopoty.

– Ty… – rozległo się w słuchawkach. – Czy "Da" to znaczy "tak", czy "nie"?

– A co przycisnąłeś?

– Nie wiem! Duszę się!

– Poliż przycisk "Escape" -poradził ktoś życzliwy. W próżniowym hełmie rzeczywiście jedyną metodą włączenia czegokolwiek było polizanie odpowiedniego przycisku.

– A jak jest po rosyjsku "Escape"? – Pewnie "spierdalaj"!

– Nie lizać gnoje niczego! – rozpoznała głos Dantego. – Bo włączycie rakietowe silniki!

– Duszę się!

– Ja też – dodała nieśmiało Toy.

– To wojskowy skafander… – mruknęła jedna z kobiet. – Samo się po jakimś czasie wyreguluje…

– Pierdol się! – warknął któryś z mężczyzn. – Ty głupia kurwo! – Ja też się duszę – dodał ktoś inny.

– Nie szczekać już! – warknął Dante. – Przyzwyczaicie się.

– Zaraz poliżę przycisk "raspierdolic komandira" – zażartował ktoś, nieudolnie naśladując rosyjski akcent.

– Gdzie masz taki przycisk??? – krzyknął ktoś bardziej zdesperowany. – W moim hełmie nie ma!!!

Najemnicy zaczęli się śmiać.

– Cisza radiowa, pajace!!! – zawył Dante.

Cisza zapanowała momentalnie. Pat Dante pakował ich grupkami na księżycowe łaziki. Ni cholery… Łazik teoretycznie mieścił cztery osoby plus kierowcę. Praktycznie trzy. Podstawiono cztery łaziki, więc brakowało minimum pięciu… Pluton przymocowywał się więc pasami do sprzętu, żeby nie zlecieć na jakimś wyboju.

Toy bardzo chciała podziwiać nierealne obrazy innej planety. Po raz pierwszy w życiu była gdzieś poza Ziemią. Tak prawdę mówiąc, po raz pierwszy była gdzieś poza Los Angeles. Ale nie mogła niczego podziwiać. Po pierwsze, potworne ciśnienie w skafandrze wciskało jej oczy do środka głowy i bolały ją uszy, a po drugie, zepsuła się osłona przeciwsłoneczna. Bała się lizać na oślep oznaczone cyrylicą przyciski, więc całą podróż spędziła w kompletnych ciemnościach, ślepiąc oczy na malutki monitor medyczny, który pulsował czerwienią, chcąc jej chyba pokazać, że nie jest dobrze. Coś tam wypisywał po rosyjsku. Być może były to instrukcje, jak wziąć następny oddech. Ale kto by go, gnoja, zrozumiał.