Myślała, że wytrzyma. Ale nie… Po raz pierwszy zsikała się w ósmej godzinie podróży. Po raz drugi w czternastej. Chwilę później dotarli do bazy.
Jakoś w tłumie dotarła na oślep do ogromnej tym razem śluzy. O mało nie zsikała się po raz trzeci. Tym razem z ulgi – ściągając hełm z głowy. Zerknęła tylko na przydzielone im pomieszczenia i pobiegła szukać łazienki. Zamknęła i zablokowała drzwi, a potem:… Wylazła nareszcie z tej żelaznej dziewicy! Umyła się błyskawicznie, a potem przez godzinę czyściła i suszyła w środku swój skafander.
Wróciła do pomieszczeń plutonu tylko po to, żeby się dowiedzieć (rozkaz poparto palnięciem w głowę), że ma przygotować gorący posiłek. Akurat! Znała się na gotowaniu tak samo jak na fizyce teoretycznej. Stanęła nad malutką kuchenką bezradna, żadnych znormalizowanych racji nie było. Otwierała więc konserwy i wrzucała do wielkiego gara. Jezus Maria! Gdzie można by się połączyć z jakąś książką kucharską w sieci? Jednym uchem, drętwiejąc, słuchała zdawkowych uwag rzucanych przez najemników.
– A pamiętasz tego naszego kucharza z Dai Lin? Położyłem mu łapsko na stole, urżnąłem jeden palec i powiedziałem, że obetnę następny, za każdym razem jak da jeszcze raz ten syf, co gotował.
– Eeeeee… ja zrobiłem lepiej. Kwitliśmy pod Matabele trzy tygodnie… Nie? Podszedłem do kucharza, wziąłem kombinerki i wyrwałem łosiowi dwa przednie zęby na żywca. Mówię, będzie ci się lepiej pluło, mówię, bo to, co dajesz, mówię, to plwociny, mówię, ciulu jeden…
Jezus! Jezus… To tylko dowcipy, uspokajała samą siebie, choć sama w to nie wierzyła. Zaczęły jej się trząść ręce. Zalała konserwy wodą i wsypała wszystkie przyprawy, jakie znalazła.
To coś było gotowe, jak sądziła, po pół godzinie. Owinęła gar szmatą i postawiła na stole. Lewą ręką namacała Rugera w tylnej kieszeni.
– Dawaj, dawaj – wielki blondyn nalał sobie pierwszy. Machnął swoją olbrzymią łychą jak chochlą. – Eeeee… Nawet da się zjeść…
– Dziwne jakieś – powiedziała LeMoy.
– To francuska kuchnia – skłamała Toy, trzymając już prawą dłoń na rękojeści Colta Springfielda.
– Uwielbiam francuską kuchnię! – Łysa Murzynka rzuciła się następna po swoją porcję. – O kurwa! – przełknęła pierwszą łyżkę. – Świetne! To jest ten… ta no… De Voulangere? Czy jakoś, kurwa, tak…
– Mhm – mruknęła ostrożnie Toy. Nie miała jeszcze pojęcia, jak to smakuje. Najemnicy jednak jedli łapczywie. "Ekstra!", "Fajne!", "Może być…" – padały określenia konsumentów. "Dobra, Pinokio będzie kucharzyć!"
Toy spróbowała na samym końcu. Choć jadła w życiu różne świństwa, usiłowała się nie wyrzygać. Dojadła sucharami. Ciekawe, co ugotował facet, któremu wyrwano dwa przednie zęby kombinerkami? Albo ten, któremu ucięto palec?
Potem poszli spać. Toy nie. Nie mogła. W ciasnym korytarzu dopadło ją dwóch najemników. Miała już w dłoniach swojego Colta i Rugera, ale tamci byli szybsi. Po prostu unieśli ją w powietrzu, trzymając za ręce tak, że majtała teraz bezradnie nogami.
– Ściągaj majteczki, dziecko – powiedział ten wyższy.
– Niby jak – dwuletnia praktyka w Sex Side nauczyła ją nie bać się mężczyzn. – Przecież trzymacie mnie za łapy. Spojrzeli na siebie.
– Majtki mają gumkę – zakpiła. – Same nie spadną. Odebrali jej broń. Rozebrali. Rozkraczyli nawet.
– Odwalcie się! – to była LeMoy. Stała w korytarzu, ale nie miała żadnej broni w rękach.
– Daj mi choć jeden powód, żeby nie przelecieć tej pindy! – warknął wyższy z najemników.
– Służę – LeMoy uśmiechnęła się lekko. – Ta pinda ma w dłoni ceramiczny granat.
Obaj odruchowo odskoczyli.
– Nie zdetonuje… – powiedział niższy.
– Przekonaj się – szepnęła LeMoy. – Normalna czy wariatka? Ale jak wariatka…
…to wszystkich nas szlag trafi!
Obaj spojrzeli na siebie jeszcze raz. Potem na malutką dłoń trzymającą granat w ten sposób, że kciuk był wsunięty w zawleczkę. Zwątpili.
– Szykuj się, mała – powiedział wyższy. – Jeszcze z tobą nie skończyliśmy!
Jednak odeszli stosunkowo spokojnie. Jeśli nie liczyć przekleństw.
– Dzięki – Toy wstała i włożyła spodnie. Podarte majtki wrzuciła do kosza.
– Nie ma za co – mruknęła LeMoy. – Nie chcę ginąć w próżni. – Fajna jesteś.
– Nie pierdol – LeMoy ruszyła w kierunku sypialni. – Musisz wiedzieć jedno. Jutro zacznie się dzień sądu ostatecznego. Nikt nic nie wie, nie ma dla nas żadnych instrukcji, Dante wściekły jak zaraza… Jutro nas przećwiczy tak, że lepiej było się nie rodzić. Wymyśl coś, kotek. Żeby uratować swoją dupeńkę… ale tym razem od prawdziwego niebezpieczeństwa. Słuchaj… Dante cię jutro zabije nawet za brudny zamek w karabinie.
LeMoy odeszła, kręcąc biodrami. Ciekawe, dlaczego jej nie chciał nikt zgwałcić? Była "swoja", psiakrew! Nie to co obcy "Pinokio"… Szajs! Całe zajście odebrało Toy ochotę do spania. Musiała się napić wódki. Wolałaby troszeczkę kokainy, ale Paul uwarunkował ją na sztywno. O mało nie umarła po zabiegu tego pieprzonego lekarza. Zasrany "doktor Hollywood"! Na sam widok "twardych" dostawała amoku rzygała, srała, wywracało ją na lewą stronę. O mamo… Troszeczkę kokainy bez wymiotów… Mamo, proszę cię!
Przebrała się w swoje cywilne ciuchy i poszła do baru. Baza Moonsunga miała kilka poziomów i kilka barów. Odlot. Prawdziwa ziemska restauracja z kelnerami we frakach. Toy zamówiła wódkę i o mało jej nie skręciło przy rachunku, który usłużny lokaj przyniósł razem z kieliszkiem. Pięćdziesiąt dolarów za pięćdziesiątkę??? Jezu Chryste!!! Jedna szósta jej tygodniówki. Teraz zrozumiała, dlaczego nie ma tu żadnego z najemników.
Zdesperowana zamówiła piwo za trzydzieści dolców i zaczęła rozglądać się po sali. Paru spitych inżynierów. Jakiś prezes albo ktoś, kto grał ważniaka przy kolacji, dwóch techników mażących coś na serwetkach i stara prostytutka przystawiająca się właśnie do jakiegoś pilota. Wyraźnie nie szło jej dzisiaj. Pilot zostawił ją po paru minutach z rachunkiem do zapłacenia.
Toy wzięła swoje piwo i przysiadła się do stolika tamtej. – Cześć.
– Lubisz dziewczynki, mała? – Nie. Jestem koleżanką po fachu.
– Chcesz mi zgarnąć klientów, pindo?
– Spadaj. Jestem "Krawężnikiem" z Sex Side…
Stara prostytutka wybałuszyła oczy. Pomacała jej kark, roześmiała się. – Ty… takie coś to robią w każdym wesołym miasteczku. Pokaż dupę! Toy westchnęła. Przy tych wszystkich inżynierach, technikach, przy panu Ważnym wypięła się nagle i zsunęła spodnie.
– Ja cię pieprzę – stara o mało nie zakrztusiła się własną śliną, widząc tatuaż Triad. – Jak przeżyłaś?
– Kwestia szczęścia, kotek – Toy ubrała się i usiadła na fotelu. – Zapłacę ten twój rachunek w zamian za informacje.
– To jakieś sto pięćdziesiąt dolców, mała. Sram to! – Pomóż mi…
Stara uśmiechnęła się. Zapaliła papierosa. Potem drugiego i podała go Toy.
– Słuchaj Maluszek… Będziesz mi tu tyłkiem bruździć? – Nie.
– Okej. Idź do burdelu piętro wyżej, powołaj się na mnie i spytaj, która spała z kimś, kto coś wie – uśmiechnęła się. – Powodzenia,Maluszek!
– Dzięki za fajkę – Toy wstała szybko.
Zapłaciła za swoje trunki i wyszła na oświetlony rzęsiście korytarz. Bez trudu odnalazła windę. A potem, piętro wyżej, luksusowy burdel. Zalogowała się na drzwiach jako klient i weszła do środka… Takiego luksusu nie widziała na Ziemi.
– Panienko – od razu opadły ją ze trzy kurwy. – Panienka lubi dziewczyny?
– Chcę zobaczyć szefową. Od razu zmieniły ton.