– Nie. Ale zżarłabym nawet gówno, żeby być najemnikiem. Toy przygryzła wargi.
– A jakby cię gwałcili… też byś chciała?
– Ryzyko zawodowe, kotek. Dla mnie nie pierwszyzna. – Tally-Ho… Lubię cię, małpo.
– Ja też cię lubię, "Krawężnik"… Weź mnie do swojej firmy, jak się tylko zwolni jakieś miejsce.
– Masz jak w banku.
– No to ekstra… Przynajmniej jakaś perspektywa. – Tam nie będziesz zarabiać paru setek dziennie…
– Te kocie konserwy… Nie mogą być trujące. Przecież koty to jedzą.
Dante wył. Dokładnie tak, jak przewidziała LeMoy. Nikt niczego nie wiedział, nie było żadnych instrukcji, dowódcę najemników rozsadzało. Dostało się wszystkitm. Za wszystko. Zdawało się, że nie można wymyślić zbyt ciężkich kar w pomieszczeniami mniejszym od psiej budy, wypełnionym w dodatku przez trzydzieści osób. Można było. Dante to potrafił. Toy czekała cierpliwie, aż złość szefa wyleje się na nią.
– Ty głupia krowo!!! – ryknął wreszcie stając przed dziewczyną. – Karabin wyczyszczony? Zaraz sprawdzimy. Coś robiła od wczoraj? Dłubałaś w nosie?
– Dowiedziałam się wszystkiego – mruknęła. – Co??? – dał się zaskoczyć. – Co?
– Wiem, po co tu jesteśmy.
Najemnicy spojrzeli na nią zszokowani. Dante pokazał, że jest fachowcem. Uspokoił się momentalnie. Usiadł w jedynym fotelu.
– Mów.
– Firma Moonsung wysłała monstrualną, “pokoleniową” kapsułę do jakiejś tam gwiazdy. Miała wrócić po tysiącu lat. Po cichu, w tajemnicy przed rządem zamontowali tam jednak takie sprytne urządzenie. Maciupeńki komputerek, który powie Moonsungowi, że coś jest nie tak jak być powinno, zanim jeszcze dowie się reszta świata. Kapsuła wystartowała ledwie dziesięć lat temu, ale to sprytne małe coś poinformowało firmę Moonsung, że już wraca!
– Co?
– Wraca. Choć nie mogła zawrócić sama w przestrzeni, to jednak już jest z powrotem. Po tysiąć letniej podróży.
– Jezu… Jak to możliwe? – Nie znam się na fizyce. – Po co my jesteśmy?
– Mamy polecieć do powracającej "Vegi", zanim znajdzie się w zasięgu ziemskich radarów. Mamy zobaczyć, co się stało. Jak będzie bardzo źle, to rozpieprzymy wszystko, co jest w środku. A potem nas zlikwidują -uśmiechnęła się, czekając na efekt swych słów, ale na twarzy żadnego z najemników nie drgnął nawet mięsień.
– A jak będzie OK? – spytał Dante spokojnie.
– Wtedy firma sypnie forsą, żeby nas uciszyć kulturalnie. I położy łapy na nowej technologii.
– Dlaczego najemnicy? Dlaczego nie wojsko?
– Odpowiedź jest prosta. Moonsung bardzo nie chce, żeby rząd się dowiedział, że umieścili tam to małe, prywatne, sprytne gówienko, które pozwala im wiedzieć o czymś szybciej niż Stanom Zjednoczonym Ameryki Północnej – znowu się uśmiechnęła. – Mamy zdemontować to cudo i grzecznie dostarczyć tutaj. A potem zapominamy o sprawie nakarmieni pieniędzmi, albo też odpoczywając wiecznie dwa metry pod księżycowym gruntem. Zależy, co się okaże…
Dante zapalił papierosa. – Daj mi też – poprosiła. Dał. Najemnicy skamienieli. LeMoy warknęła.
– Czemu nie powiedziałeś, że to twój pies??? – wskazała na Toy.
– Właśnie – ktoś podniósł się również. – Czemu nie powiedziałeś, że to twój pies???
– Tośmy się zachowali jak durnie… – mruknął jeden z jej wczorajszych, niedoszłych gwałcicieli. – Sorry, mała.
– Coście jej zrobili? – zainteresował się Dante.
– Nic. Miała granat – wyższy z niedoszłych gwałcicieli podał Toy swoje ogromne łapsko. – Jestem "Hot Dog" Christiansen – powiedział. – Ten drugi idiota to "Yellow" Vaskov. Jeszcze raz sorry.
– Nie ma sprawy.
Reszta najemników też zaczęła przedstawiać się kolejno. Zdaje się, że nareszcie została zaakceptowana.
Toy nachyliła się do LeMoy i spytała szeptem: – Co to jest "pies"?
– Zwiadowca szczególnego przeznaczenia. – Zwiadowca? O takim wyglądzie jak mój? LeMoy wzruszyła ramionami.
– Wy, psy, zawsze wyglądacie dziwnie – splunęła od niechcenia na ziemię. – Pamiętam jednego psa spod Rocketfield IV… Wyglądał jak mongoł. W sensie choroby, a nie narodowości. Kompletny kretyn. A jak nas chcieli uwalić, wyprowadził cały oddział. Psy zawsze są dziwne – powtórzyła.
– Dobra – ziewnęła ta śliczna, łysa Murzynka, Bett "Mobutu" Harris. – Skoro nas mają ubić, to można się przespać…
– Taaaaa… Kar już nie będzie – “Hot Dog” przyjacielsko uderzył Toy w głowę. – Dzięki piesek.
Kwitnęli w bazie jeszcze dwie doby. Toy powróciła do zawodu kucharza, choć po awansie na psa nikt tego od niej nie wymagał. Kiedy jednak obiad zrobiła druga Murzynka w oddziale, "Bokassa" Winter, zrozumiała dlaczego komuś wyrwano za to dwa zęby, a komu innemu ucięto palec. Bokassie niczego nie obcięto ani nie wyrwano, bo całe pół dnia siedziała zamknięta w szafie, krzycząc, że wypruje z kałacha do każdego, kto otworzy drzwi. Były pomysły, żeby obłożyć szafę materacami i podpalić albo owinąć folią i wpuścić tam gaz, ale… Toy uratowała tamtej życie, mówiąc, że dobra, że zrobi następny posiłek. Nie podejrzewała siebie o taki samorodny talent, ale to było korzystne. Wieczorem Winter, kiedy już odważyła się wyjść z szafy, wsunęła jej do plecaka karton fajek. Następnego dnia dostała od oddziału sześciopak piwa.
Życie w bazie mogło być fajne, skoro już nikt nie chciał z niej zedrzeć spodni w barwy ochronne z uciętymi nogawkami i przelecieć w ciemnym korytarzu. Piła to swoje piwo, ćmiła papierosa i usiłowała nie myśleć o kokainie. Na szczęście najemnicy lubili opowiadać o swoich przeszłych przewagach. Jeśli tylko ignorowało się inwektywy zastępujące co drugie słowo, jeśli się nie wierzyło, że jedną serią można załatwić czterdziestu ludzi i że szturmowy helikopter jest niczym, w porównaniu z saperską łopatką, to można było z tych mętnych opowieści wyłowić jakiś cień prawdy.
Na trzeci dzień przyszedł do nich "pan Bron". Firma Moonsung mogła wymyślić coś bardziej oryginalnego. Choćby "pana Smitha". Zobaczyli też trzech inżynierów. Wyjaśniono im oględnie, że mają lecieć w daleką przestrzeń, przejąć "duży obiekt". O szczegółach akcji dowiedzą się, "jeśli zajdzie taka konieczność".
Najemnicy śmiali się ukradkiem, szturchając Toy. Niestety… Znowu musieli nałożyć te pieprzone, ruskie skafandry. Załadowano ich do malutkiego, wojskowego transportera z demobilu – ten rzęch musiał chyba pamiętać czasy Neila Armstronga. "Złomowisko", jak błyskawicznie ochrzcili to coś żołnierze, podczepiono do układu pędnego supernowoczesnego Centaura V. Bosko. Cud, że całość nie rozleciała się przy starcie. Ale przyspieszenie mieli makabryczne. Toy, która zachlapała krwią z nosa szybkę swojego hełmu, należała jedynie do osób "średnio poszkodowanych".
W drodze "wyjątkowej łaski i dnia litości dla zwierząt", jak się wyraził Dante, pozwolono jej nawet zdjąć skafander i skorzystać z próżniowej toalety w transporterze. Pozostali mogli jedynie zdjąć hełmy. To był czysty koszmar. Inżynierowie klęli na czym świat stoi. Ich pojazd z klocków to właściwie monstrualny zbiornik paliwa z przyczepionym mikroskopijnym silnikiem Centaura i dospawanym, jeszcze mniejszym "Złomowiskiem". Tym się nie dało praktycznie kierować. Dysze tego cuda warsztatowej improwizacji nie tkwiły na osi, tylko z boku i trzeba je było przekosić. Ale w tym położeniu grzały zbiornik z paliwem, który w każdej chwili mógł się zamienić w dość dużą kulę ognia. Inżynierowie już pod koniec pierwszego dnia po prostu wyli, usiłując manewrować. Jedynie ciągłe przyspieszanie wychodziło im dobrze.