Znajdowała się na dnie jakiegoś wyschniętego bajora. Wokół mgła, trawa, jakieś krzaki i drzewa. Zerknęła do góry. O mamo… Czy rzeka może płynąć nad głową???
– W porządku Toy? – usłyszała w słuchawkach. Podgięła mikrofon do ust.
– OK.
– Pytam, czy teren czysty!
Spojrzała na swój ubłocony mundur. Pewnie im chodziło, czy są tu wokół jacyś ludzie. Z tego, co widziała, nie było.
– Czysty – zameldowała. – To ciągnij linę.
Rozwiązała grube sploty z pasa i zaczęła ciągnąć. Co chwilę się blokowało. Tamci z dołu musieli "kontr ciągnąć", potem znowu ona. Trwało jakiś kwadrans, zanim zobaczyła swój automat w foliowym worku.
– Już? – usłyszała w słuchawkach. – Już.
– Dobra, weź broń i spadaj na 5to kroków. Do liny przywiązaliśmy ładunki wybuchowe.
Błyskawicznie rozerwała worek, wyszarpnęła swój automat i runęła biegiem do ucieczki. Świnie. Nie wiadomo, o jaką szybkość ją podejrzewali, ale nie zdążyła przebiec nawet połowy dystansu, kiedy eksplozja za jej plecami wyrzuciła w górę zwały ziemi. Zaczęła kląć, a potem wróciła do krateru na środku bajora. Caddilac wspinał się właśnie po metalowej rurze.
– No – ryknął na jej widok. – Teren zabezpieczaj, sikso!
– Te wszystkie psy… – westchnęła Mobutu, tuż za nim. – Są jakieś dziwne, nie?
– No! – warknął Oouroo, nie mogąc poradzić sobie z erkaemem na śliskiej rurze. – Maybe Not? Pamiętasz tego psa spod… – nagle Oouroo osunął się na rurze, zwalając Maybe Not, która wspinała się za nim.
– Daj se spokój ze wspominkami! – kobieta klęła, masując plecy. – Ale on walił owce!
– A ja mam okres i ktoś mi każe wspinać się z toną sprzętu na plecach… Oouroo, wpierniczę ci bagnet w dupę, co?
– Spadaj, Maybe Not!!! – erkaemista zaczął jednak wspinać się szybciej. – A pamiętasz, jak facet załatwił tego szefa brygady…
Przerwał nagle, bo był już na powierzchni Toy przystawiła mu do skroni lufę Colta Springfielda.
– Nigdy w życiu nie waliłam owiec – wysyczała.
– Pewnie, że nie – wzruszył ramionami. – Przecież jesteś dziewczyną. – Pociągnij spust! Pociągnij spust, piesek!!! – krzyknęła Maybe Not, gramoląc się na górę. – Zapłacę za gnojka do wspólnej kasy…
– Nie szczekać – następny był Dante. Rozejrzał się wokół. – Nagana, żołnierzu – warknął na Toy. – Nagana, żołnierzu – uśmiechnął się do Caddilaca. – Nagana… – opieprzył Mobutu. – Oouroo, chciałbym tu widzieć jakieś zabezpieczenie. Maybe Not, może byś się tak zajęła zwiadem, oczywiście jeśli nie masz akurat w planach wymiany podpasek. Hot Dog, ty "pratiwpołożno" -popisał się znajomością rosyjskiego.
Żołnierze rozbiegli się do swoich zadań. Nakładali w biegu chińskie noktowizory. Nie żeby tu było przesadnie ciemno, ale noktowizor można było przestawić na podczerwień, a to pozwalało szybko wykryć wszystko, co żyje.
– Pięć obiektów na godzinie szóstej! Jeden obiekt na godzinie czwartej, druga ćwiartka na górze, dużo obiektów na dwunastej, lewo góra, poruszają się… – posypały się meldunki. Strasznie ciężko było określić kierunek we wnętrzu gigantycznego walca.
"Pana Browna" i trzech inżynierów wyciągnięto na linie. – Gdzie teraz? – zapytał Dante.
Jeden z inżynierów usiłował wyzerować żyroskopowy system naprowadzania. Potem niezbyt pewnie wskazał kierunek.
– Dawać mi tu psa!!! – zawyła nagle Maybe Not do mikrofonu. – Dawać tu psa, szybko!!!
Toy runęła biegiem, nie czekając na rozkaz dowódcy. Nie wiedziała, co oznacza jej jedna dotychczasowa nagana, ale… chyba nie wysoką premię. – Niżej łeb!!! – opieprzono ją w słuchawkach.
Schyliła się, a potem zaczęła pełznąć przez spore pole dojrzałej pszenicy. Dotarła do Maybe Not i Mobutu leżących przed przydrożnym rowem. Nie wystawiały głów z pszenicy, dla noktowizorów nie była to przeszkoda.
– Kurde – Mobutu zaczęła montować na twarzy Toy jakieś urządzenie. = Dante jest genialny…
– Jaja se robisz? – warknęła Maybe Not.
– Tylko on mógł skądś wytrzasnąć tego piekielnie dobrze wyszkolonego maluszka – palnęła przyjacielsko Toy w głowę. Murzynka miała ze dwa metry wzrostu. Głowa Toy odskoczyła jak walnięta kafarem.
– Aaaa… tak. Psy to on umie wyszukać – lekki kuksaniec w wątrobę. Jezu… Maybe Not miała jakiś metr dziewięćdziesiąt i mięśnie jak mężczyzna. Wątroba zaczęła rwać momentalnie. Skąd Dante bierze te wielkie babska???
– OK. Ktoś idzie drogą… – Mobutu skończyła okręcać jej taśmę wokół głowy. Przykleiła wizjer urządzenia do jej okularów. – Jesteś mała, więc pójdziesz pierwsza, żeby go nie wystraszyć. Tu w wizjerze będziesz miała wszystkie wykresy. Zobaczysz, czy kłamie, czy się boi i w ogóle, co z nim…
– No. Zapierdalaj pies.Obie popchnęły ją naraz. O mało nie przeleciała nad rowem. – Spoko, słaniamy cię. Wyszła na drogę.
– Tu Clash – rozległo się w słuchawkach. – Jestem po drugiej stronie, piesku – szepnął uspokajająco. – Powiedz tylko słowo, a on rozpylony będzie na pojedyncze atomy… – zażartował.
Dopiero teraz zauważyła człowieka, o którym mówili tamci. Niezbyt wysoki mężczyzna, ubrany w coś, co wydało jej się długim płaszczem, szedł w jej kierunku. Na ramieniu miał wielki drąg z przyczepionym nakońcu kawałkiem metalu o kształcie księżyca w ostatniej kwadrze. Gdzieś już widziała coś takiego… Na jakimś filmie. Nie mogła sobie przypomnieć.
Mężczyzna też ją zauważył. Co najmniej trzy wykresy podskoczyły na maksimum w wizjerze. Strach 100%. Adrenalina 100%. Mocznik 100%. Jeeeezzzuuuu… Facet najwyraźniej był przestraszony do granic możliwości. Uśmiechnęła się, ale niczego nie widział zza jej mikrofonu i tego piekielnego, europejskiego urządzenia, które miała przyklejone na twarzy.
Zarepetowała kałasznikowa. Drgnął. Puściła broń na pasek i pokazała mu puste dłonie.
– Spokojnie, Maluszek – szeptał uspokajająco Clash w słuchawkach. – Jak tylko kichnie, to go rozpylę… Spokojnie, piesku!
Mężczyzna na drodze miał jakieś czterdzieści – czterdzieści pięć lat. Widać było, że jest silny, wytrenowany, niezbyt inteligentny. Nagle drgnęła, bo przypomniała sobie, co to jest… ten drąg z metalowym ostrzem. To kosa!
– Strzelać piesku: – szepnął Clash. – Nie.
Zrobiła kilka kroków, ciągle pokazując tamtemu puste dłonie. Wykresy w wizjerze skakały, pokazując coraz to nowe wartości. Facet był naprawdę śmiertelnie przerażony.
– Powiedz coś, piesek – szepnęła Mobutu. – Kim jesteś?
Mężczyzna zrobił ruch, jakby chciał się rzucić do ucieczki.
– Clash! Nie strzelaj! – krzyknęła Toy. – Mobutu, Maybe Not, spokojnie…
Mężczyzna na drodze powiedział coś w śpiewnym języku. – Nie rozumiem. Znasz angielski?
Powiedział coś. Nagle rozpoznała… To był angielski. Dziwny, śpiewny, z akcentem, przy którym trudno było wychwycić znaczenie słów. On spytał "Kim jesteś?". Tak jak ona. Ale się nie rozumieli.
– Jestem Toy – powiedziała wyraźnie i powoli. To było idiotyczne, ale na nic innego nie wpadła.
– "Zabawka"? – spytał. Równie powoli i wyraźnie. Wychwyciła sens. – Nie. To tylko ksywa – wykresy europejskiego urządzenia pokazały jej, że on nic nie rozumie. – Takie imię.
– Cześć, Toy – powiedział. – Cześć.
Zrobiła krok do przodu.
– Możesz zrobić jeszcze trzy – szepnął Clash w słuchawkach. – Potem wejdziesz mi na linię ognia.
– Ty chłop? – spytał mężczyzna. – Nie. Baba.
Facet na drodze roześmiał się nagle. Toy słyszała w słuchawkach ciche westchnienie. Któraś, Mobutu albo Maybe Not, o mało nie odpaliła całej serii.
– Pytalem, czy… – usiłował mówić powoli i wyraźnie. – Pytałem, czy ty z chłopskiej rodziny…
– Aaaaa… – domyśliła się. Jezu. Chłopi i szlachcice w wielkim walcu wirującym powoli w kosmosie? Wieśniacy z kosami we wnętrzu monstrualnego pojazdu napakowanego najnowszą elektroniką, jaką tylko zna cywilizacja na Ziemi… – Nie. Nie wiem… Jestem żołnierzem.