– Dlaczego? – stary żołnierz uniósł głowę.
– Jak mówiłem, chcę dostać Carlosa, ponieważ coś mi odebrano – coś, co muszę odzyskać, żeby żyć, żeby nie oszaleć – a on jest tego przyczyną. Taka jest prawda, przynajmniej ja w to wierzę, ale niecała prawda. Mnóstwo ludzi, wielu uczciwych, wielu nie, jest zamieszanych w pewną umowę, zgodnie z którą miałem schwytać Carlosa, złapać go w pułapkę. Oni chcą tego samego co pan. Ale zaszło coś, czego nie jestem w stanie wyjaśnić – nawet nie będę próbował – i teraz ci ludzie uważają, że ich zdradziłem. Myślą, że zawarłem pakt z Carlosem, okradłem ich na wiele milionów i zabiłem ich towarzyszy. Wszędzie porozsyłali swoich ludzi z rozkazem wykonania na mnie wyroku śmierci przy pierwszej okazji. Ma pan rację mówiąc, że uciekam nie tylko przed Carlosem. Ścigają mnie ludzie, których nie znam i nie mogę zobaczyć. Z powodu straszliwej pomyłki… nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy, o które mnie posądzają, ale nikt mnie nie chce wysłuchać. Nie zawarłem paktu z Carlosem i pan o tym wie.
– Wierzę panu. Mogę zatelefonować w pana sprawie. Mam dług wdzięczności.
– I co pan powie? „Człowiek, którego znam jako Jasona Bourne’a, nie zawarł paktu z Carlosem, a wiem o tym stąd, że zdemaskował kochankę Carlosa, którą była moja żona, więc ją zadusiłem, aby ocalić godność mego nazwiska. Właśnie zamierzam zadzwonić do Sûreté i przyznać się do zbrodni, jakkolwiek nie ujawnię, dlaczego ją zabiłem. I dlaczego popełnię samobójstwo”… Czy to ma pan zamiar powiedzieć, panie generale?
Stary człowiek w milczeniu patrzył na Bourne’a, pojmując zasadniczy szkopuł tej sytuacji.
– Wobec tego nie mogę nic dla pana zrobić.
– Świetnie! Znakomicie! Carlos zawsze górą! Ona też wygrała! A pan przegrał, i pański syn też. Proszę bardzo! Może pan wezwać policję, włożyć lufę w usta i odstrzelić sobie głowę! Dlaczego nie? Przecież tego pan pragnie! Odwrócić się, położyć i umrzeć! Do niczego się już pan nie nadaje! Rozczulający się nad sobą starzec! Bóg mi świadkiem, że nie jest pan przeciwnikiem dla Carlosa! Żadnym przeciwnikiem dla człowieka, który pięcioma laskami dynamitu na rue du Bac zamordował panu syna!
– Niech pan tego nie robi! Mówię, żeby pan przestał. – Villiersowi drżały ręce, gwałtownie potrząsał głową.
– „Mówi” mi pan? Chce pan powiedzieć, że rozkazuje mi pan? Mały, stary człowieczek z dużymi mosiężnymi guzikami wydaje komendy? Nic z tego! Ja nie słucham rozkazów takich ludzi! Oszuści! Jesteście gorsi od tych, których zwalczacie, bo oni przynajmniej mają odwagę wykonać to, co obiecują. A wy nie! Macie tylko frazesy. Pustosłowie i uspokajające formułki. Kładź się i umieraj, starcze! Ale mnie nie będziesz rozkazywał!
Villiers rozluźnił pięści i zerwał się z fotela; jego zmaltretowana sylwetka drżała.
– Powiedziałem panu! Dosyć tego!
– Nie obchodzi mnie, co pan mówi. Nie myliło mnie przeczucie, gdy zobaczyłem pana pierwszy raz. Pan należy do Carlosa. Służył mu pan za życia i przysłuży mu się pan własną śmiercią.
Grymas bólu przeszył twarz starego żołnierza. Wyciągnął rewolwer gestem, co prawda, żałosnym, lecz groźba była prawdziwa.
– W swoim czasie zabiłem wielu ludzi. Jest to nieuniknione w moim zawodzie, chociaż niemiłe. Nie chcę pana zabić, lecz zrobię to, jeżeli nie posłucha pan mojej prośby. Proszę odejść. Opuścić mój dom.
– Świetnie! Pan chyba wykonuje bezpośrednie rozkazy Carlosa. Pan zabije mnie, a on zgarnie wygraną!
Jason zrobił krok do przodu, zdając sobie sprawę, że to jego pierwszy krok od chwili wejścia do pokoju. Zauważył, jak oczy Villiersa rozszerzają się, a rewolwer drży, rzucając cień na ścianę. Jeszcze tylko niewielki nacisk, a spust zostanie zwolniony i kula dosięgnie celu. Niezależnie od chwilowego szaleństwa, ręka trzymająca ten rewolwer całe życie wprawiała się w posługiwaniu bronią; na pewno nie zawiedzie w razie potrzeby. W razie potrzeby. To ryzyko Bourne musi podjąć. Bez Villiersa nie ma szans; stary człowiek musi to zrozumieć. Jason nagle wykrzyknął:
– Proszę strzelić! Zabić mnie! Wykonać rozkaz Carlosa! Jest pan żołnierzem! Ma pan rozkazy. Niech je pan wykona!
Drżenie rąk Villiersa wzmogło się, a kostki zbielały, kiedy podniósł lufę na wysokość twarzy Bourne’a. Nagle dobiegł Jasona gardłowy szept starego żołnierza.
– „Vous êtes soldat… arrêtes… Arrêtes!”
– Słucham?
– Jestem żołnierzem. Ktoś mi to niedawno powiedział, ktoś panu bardzo drogi. – Villiers mówił spokojnie. – Zawstydziła starego żołnierza, przypominając mu, kim jest… kim niegdyś był. „On dit que vous êtes un géant. Je le crois”. Była tak miła i dobra, powiedziała tak do mnie. Mówiono jej, że jestem wielki, a ona uwierzyła. Myliła się – mój Boże, jak bardzo się myliła – ale jednak się postaram.
André Villiers opuścił broń gestem rezygnacji, lecz zarazem pełnym godności. Żołnierskiej godności. Była w tym wielkość.
– Co mam zrobić?
– Zmusić Carlosa, żeby mnie ścigał. – Jason odzyskał oddech. – Ale nie tu, w Paryżu, i nie we Francji.
– Więc gdzie?
– Czy może mnie pan wydostać z tego kraju? – Jason nie rezygnował. – Powinien pan wiedzieć, że szuka mnie policja. Wszystkie urzędy imigracyjne i posterunki na przejściach granicznych w Europie znają mój rysopis i nazwisko.
– Z powodu straszliwej pomyłki?
– Z powodu straszliwej pomyłki.
– Wierzę panu. Są pewne możliwości. Brevet ma swoje sposoby i zrobi, co ja każę.
– Fałszywe dokumenty? Nie zażądają wyjaśnień?
– Starczy moje poręczenie. Zasługuję na to.
– Jeszcze jedno. Ten pana adiutant, o którym pan wspomniał. Czy ma pan do niego absolutne zaufanie?
– Powierzyłbym mu własne życie.
– A życie innego człowieka? Osoby, która, jak się pan wyraził, jest mi bardzo droga?
– Oczywiście. Ale dlaczego? Czy jedzie pan sam?
– Muszę. Ona by mnie nigdy nie puściła.
– Będzie pan musiał jej coś powiedzieć.
– Powiem, że się ukrywam w Paryżu, Brukseli czy w Amsterdamie. Gdzieś, gdzie bywa Carlos. Ale że ona musi uciekać, bo znaleźli nasz samochód na Montmartrze i ludzie Carlosa przeczesują każdą ulicę, każdy dom, każdy hotel. Powiem też, że pan mi pomaga i pański pomocnik wywiezie ją z tego kraju w bezpieczne miejsce.
– Muszę teraz o coś spytać. Co będzie, jeśli pan nie wróci?
– Będę miał dużo czasu w samolocie. – Bourne starał się zatuszować błagalny ton w swoim głosie. – Spiszę wszystko, co się zdarzyło, wszystko, co… pamiętam. Prześlę to panu, a pan będzie mógł dalej decydować. Razem z nią. Powiedziała, że pan jest wielkim człowiekiem. Proszę mądrze decydować. Ochronić ją.
– „Vous êtes soldat… Arrêtes!” Ma pan moje słowo. Będzie bezpieczna.
– Tylko o to pana proszę.
Villiers rzucił rewolwer na łóżko. Broń upadła między bezładnie leżące nogi martwej kobiety; stary żołnierz odkaszlnął krótko, pogardliwie, prostując się z godnością.
– Wracając do szczegółów, mój młody wilczku – rzekł z pewną butą w głosie, aczkolwiek jeszcze nie w pełni sił. – Jaki ma pan plan?
– Przede wszystkim taki, że pan jest całkowicie załamany, w stanie szoku. Porusza się pan jak automat, na ślepo, wykonując rozkazy, których pan nie pojmuje, ale musi wykonać.
– Co niezbyt odbiega od stanu faktycznego, prawda? – wtrącił Villiers. – Przynajmniej do chwili, kiedy pewien młody człowiek o szczerym spojrzeniu zmusił mnie do wysłuchania go. Ale co spowodowało ten szok?
– Jedyne, co pan wie – co pan pamięta – to to, że ktoś włamał się tu do domu podczas pożaru i ogłuszył pana rewolwerem; stracił pan przytomność. Po dojściu do siebie spostrzegł pan, że żona nie żyje, została uduszona, a koło jej zwłok leży kartka. To treść tej kartki wywołała taki szok.
– A co będzie w tej kartce? – czujnie spytał żołnierz.
– Prawda – odparł Jason. – Prawda, której nie może pan nikomu ujawnić. Kim ona była dla Carlosa i kim Carlos dla niej. Zabójca, który napisał tę kartkę, zostawił numer telefonu, aby pan mógł sprawdzić te wiadomości. Po zrobieniu tego miał pan zniszczyć kartkę i zawiadomić policję o morderstwie. Ale w zamian za ujawnienie prawdy i zabicie dziwki, która była winna śmierci pańskiego syna, zabójca polecił panu przekazać pewną wiadomość na piśmie.
– Carlosowi?
– Nie. On kogoś przyśle.
– Dzięki Bogu. Nie jestem pewien, czy zdołałbym to wykonać wiedząc, że to on.
– Wiadomość i tak do niego dotrze.
– Co to za wiadomość?
– Ja napiszę wszystko, a pan odda temu, który się zgłosi. Trzeba bardzo dokładnie ująć pewne rzeczy, a inne starannie pominąć. – Bourne spojrzał na zwłoki i opuchlinę na gardle. – Czy ma pan jakiś alkohol?
– Napije się pan?
– Nie. Alkohol do nacierania, mogą być perfumy.
– Coś do nacierania jest na pewno w apteczce.
– Proszę mi przynieść, i ręcznik.
– Co chce pan zrobić?
– Położyć ręce w miejscach, gdzie pan kładł swoje. Na wszelki wypadek, chociaż nie sądzę, żeby pana podejrzewali. Tymczasem proszę zadzwonić w sprawie mojego wydostania się stąd. Zgranie w czasie jest bardzo ważne. Muszę być już w drodze, zanim skontaktuje się pan z ludźmi Carlosa i przed zawiadomieniem policji. Natychmiast obstawia lotniska.
– Mogę zwlekać do świtu, jak sądzę. Stary człowiek w stanie szoku, jak pan to ujął. Ale dłużej chyba nie. Dokąd pan się uda?
– Do Nowego Jorku. Da się to zrobić? Mam paszport na nazwisko George Washburn, świetnie podrobiony.