Выбрать главу

– A gdzie, do cholery, może być? – odpowiedział biały, odwracając głowę. – Siedzi na tym pieprzonym krześle.

– Człowieku, on nie chwyci niczego cięższego niż tabliczka z zaciskiem na papiery – dodał Murzyn. – To kierownik, dobrze mówię, Joey?

– To kawał fiuta, nic więcej. Co tam niesiesz?

– Przysłał mnie Schumach – odpowiedział Jason. – Potrzebuje tu jeszcze jednego człowieka. Kazał mi też przynieść ten sprzęt.

– Postrach Murray! – zaśmiał się Murzyn. – Jesteś nowy, człowieku? Nie widziałem cię wcześniej. Z pośredniaka?

– Taa.

– Zanieś to gówno do szefa – mruknął Joey, ruszając w dół schodów. On je zdyslokuje, co ty na to, Pete? Zdyslokuje, podoba ci się?

– Cudownie powiedziane. Jesteś prawdziwym słownikiem.

Bourne minął tragarzy idących na dół po czerwonawych schodach i wszedł przez drzwi do środka. Po prawej dostrzegł spiralne schody, a na wprost długi, wąski korytarz, kończący się po dziesięciu metrach innymi drzwiami. Po tych schodach wchodził tysiące razy, korytarz przemierzał jeszcze częściej. Opanowało go przytłaczające poczucie grozy. Ruszył w głąb ciemnego, wąskiego korytarza: widział, jak przez odległe, przeszklone drzwi przenikają promienie słońca. Zbliżał się do pokoju, gdzie narodził się Kain. Do tego pokoju! Chwycił pasy przewieszone przez ramię i starał się opanować drżenie rąk.

Marie pochyliła się na tylnym siedzeniu opancerzonego rządowego samochodu, trzymając lornetkę. Coś się stało; nie była pewna co, ale mogła się domyślić. Kilka minut temu krępy, niski mężczyzna zbliżył się do schodów domu o elewacji z piaskowca. Przechodząc obok generała zwolnił, najwyraźniej coś do niego mówiąc. Potem kontynuował swój spacer ulicą i w kilka sekund później Crawford ruszył jego śladem.

Conklin się odnalazł.

Trudno uznać to za wielki postęp, o ile to, co mówił generał, było prawdą. Wynajęty strzelec, którego nie znali ani oni, ani ich pracodawca. Wynajęty, żeby zabić człowieka… pomimo straszliwej pomyłki. Czuła do nich wszystkich wstręt! Bezmyślni idioci! Bawili się życiem innych, mniemając, że wiedzą tak dużo, a wiedzieli tak mało.

Nie słuchali! Nigdy nie słuchali, zanim nie było za późno. A i wtedy nie śpieszyli się i co chwila kłamliwie przypominali, że to, co się wydarzyło, było zgodne z ich przewidywaniami. Z zaślepienia powstaje korupcja, z uporu i zakłopotania – kłamstwo. Nie wprawiaj możnych w zakłopotanie; napalm mówił sam za siebie.

Marie ustawiła ostrość w lornetce. Do schodów zbliżał się człowiek od Belkinsa z kocami i pasami przerzuconymi przez ramię. Szedł za parą starszych ludzi, najwyraźniej lokatorów pobliskiego domu na spacerze. Mężczyzna w wojskowej kurtce i czapce z czarnej włóczki zatrzymał się i powiedział coś do dwóch tragarzy wynoszących z budynku przedmiot o trójkątnym kształcie.

Cóż to? Działo się coś… coś dziwnego. Nie mogła dostrzec twarzy tego mężczyzny, ale w karku, pochyleniu głowy… Co to takiego? Mężczyzna zaczął wchodzić po schodach – tępak, zmęczony, zanim jeszcze zaczął się dzień pracy… robociarz. Marie odłożyła lornetkę, zbyt podniecona, zbyt pragnąca zobaczyć coś, czego nie było.

Och, Boże, mój kochany, mój Jasonie. Gdzie jesteś? Przyjdź do mnie. Pozwól mi się odnaleźć. Nie zostawiaj, mnie z tymi zaślepionymi idiotami. Nie pozwól, by mi cię odebrali.

Gdzie był Crawford? Obiecał, że będzie ją informował o każdym ruchu, o wszystkim. Dała się nabrać. Nie ufała mu, żadnemu z nich. Nie ufała ich inteligencji pisanej przez małe „i”. Obiecał jej… Gdzie on się podział?

Zwróciła się do kierowcy:

– Może pan opuścić okno? Strasznie tu duszno.

– Bardzo mi przykro, panienko – odpowiedział ubrany po cywilnemu żołnierz. – Ale mogę tylko włączyć klimatyzację.

Okna i drzwi dawały się otworzyć przez naciśnięcie guzików, do których dostęp miał jedynie kierowca. Została uwięziona w nagrobku ze szkła i metalu – na zalanej słońcem, wysadzanej drzewami ulicy.

– Nie wierzę w ani jedno słowo! – powiedział Conklin gniewnie, kuśtykając w stronę okna. Oparł się o parapet i wyjrzał na zewnątrz. Lewą ręką podparł brodę, dotykając zębami kostki wskazującego palca. – W ani jedno cholerne słowo!

– Bo nie chcesz wierzyć, Aleks – odparł Crawford. – Rozwiązanie jest o wiele łatwiejsze. Właściwe i o wiele prostsze.

– Nie słyszałeś tej taśmy Villiersa!

– Wystarczy mi to, czego dowiedziałem się od tej kobiety. Powiedziała, że nie słuchaliśmy… ty nie słuchałeś.

– A więc kłamie! – Conklin odwrócił się niezręcznie. – Chryste, oczywiście, że ona kłamie! Dlaczego miałaby tego nie robić? Jest jego kobietą. Zrobi wszystko, żeby go wyciągnąć z tego bagna!

– Nie masz racji i dobrze o tym wiesz. Fakt, że ona tu jest, dowodzi, że się mylisz, i że ja myliłem się akceptując to, co powiedziałeś.

Conklin ciężko oddychał. Drżącą dłonią prawej ręki chwycił laskę.

– Może… my, może… – Nie dokończył, tylko bezradnie spojrzał na Crawforda -… powinniśmy zostawić to tak, jak jest? – zapytał cicho.

– Jesteś zmęczony, Aleks. Nie spałeś od kilku dni; jesteś wyczerpany. Nie słyszałem tego, co powiedziałeś.

– Nie. – Funkcjonariusz CIA potrząsnął głową i zamknął oczy. Na jego twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia. – Nie, ty tego nie słyszałeś, a ja tego nie powiedziałem. Chciałbym wiedzieć, gdzie, u diabła, zacząć.

– Ja to zrobię – powiedział Crawford. Podszedł do drzwi i otworzył je. – Proszę wejść.

Do pokoju wszedł krępy mężczyzna, spoglądając po drodze na oparty o ścianę karabin. Otaksował wzrokiem dwóch mężczyzn.

– Co się dzieje?

– Operacja zostaje odwołana – powiedział Crawford. – Chyba już pan doszedł do tego wniosku.

– Jaka operacja? Zostałem wynajęty dla jego ochrony. – Snajper spojrzał na Aleksa. – Mam rozumieć, że nie potrzebuje pan już ochrony, sir?

– Wiesz doskonale, co mamy na myśli – wtrącił Conklin. – Wszystkie sygnały i umowy są unieważnione.

– Jakie umowy? Nic nie wiem o żadnych umowach. Warunki mojego angażu są bardzo jasne. Ochraniam pana, sir.

– Dobrze, świetnie – powiedział Crawford. – Pozostaje nam się dowiedzieć, kto jeszcze go tam ochrania.

– Kto jeszcze gdzie?

– Poza tym pokojem, mieszkaniem. W innych pokojach, na ulicy, może w samochodach. Musimy to wiedzieć.

Krępy mężczyzna podszedł do karabinu i wziął go do ręki.

– Obawiam się, panowie, że zaszła jakaś pomyłka. Otrzymałem indywidualne zlecenie. Jeżeli ktoś inny został wynajęty, nic mi o tym nie wiadomo.

– Przecież znasz ich! – wrzasnął Conklin. – Kim oni są? Gdzie są?

– Nie mam pojęcia… sir. – Uprzejmy zabójca trzymał karabin w prawej ręce, lufą skierowaną w stronę podłogi. Ledwo zauważalnym ruchem podniósł ją o pięć centymetrów; nie więcej niż piętnaście. – Jeżeli moje usługi nie są już dłużej potrzebne, to sobie pójdę.

– Czy możesz z nimi nawiązać kontakt? – przerwał brygadier. – Hojnie zapłacimy.

– Już zostałem hojnie opłacony, sir. Nie byłoby w porządku, gdybym przyjął pieniądze za usługi, z których nie jestem w stanie się wywiązać. Nie ma sensu dłużej o tym mówić.

– Tam chodzi o życie ludzkie! – krzyknął Conklin.

– O moje też – powiedział zabójca, kierując się do drzwi. Lufę karabinu trzymał nieco wyżej. – Do widzenia, panowie. – Wyszedł z pokoju.

– Jezu! – ryknął Aleks, odwracając się ponownie do okna. Jego laska zagrzechotała o żeberka kaloryferu. – Co robimy?

– Na początek musimy się pozbyć tej firmy od przeprowadzek. Nie wiem, jaką rolę spełniała w twoim planie, ale teraz tylko przeszkadza.

Kiedy zabraliśmy wyposażenie, nasze papiery trafiły do Kontroli Administracji. Zobaczyli, że zamknęliśmy sklep i kazali nas stamtąd wyprowadzić.

– Najszybciej jak się da, oczywiście w granicach rozsądku – powiedział Crawford, kiwając głową. – Mnich potwierdził odbiór wyposażenia własnoręcznym podpisem; jego oświadczenie rozgrzesza agencję. Znajduje się w jego aktach.

– To by wystarczyło, gdybyśmy mieli dwadzieścia cztery godziny. A nie wiemy nawet, czy mamy dwadzieścia cztery minuty.

– Przyda się i to. Będzie dochodzenie w senacie. Mam nadzieję, że przy drzwiach zamkniętych… Każ oczyścić całą ulicę.

– Co?

– Słyszałeś, odgrodź ulicę. Zadzwoń na policję, niech odgrodzą teren linami!

– Przez agencję? Przecież jesteśmy na terytorium kraju!

– W takim razie ja to zrobię. Jeżeli będzie trzeba, to przez Pentagon, począwszy od Szefów Połączonych Sztabów. Sterczymy pod domem szukając wyjaśnienia, które jest tuż pod naszym nosem! Zarządź ewakuację wszystkich z ulicy, odgrodź ją linami i sprowadź ciężarówkę ze sprzętem nagłaśniającym. Wsadź Marie do środka, daj jej mikrofon! Niech mówi, co chce, niech wrzeszczy. Miała rację. On do niej przyjdzie!

– Czy wiesz, co mówisz? – zapytał Conklin. – Zaczną się pytania. Prasa, telewizja, radio. Wszystko wyjdzie na jaw. Dowie się opinia publiczna.

– Zdaję sobie z tego sprawę – powiedział generał. – Zdaję sobie również sprawę z tego, co ta kobieta może nam zrobić, jeśli coś pójdzie nie tak. Może to zrobić bez względu na rozwój wypadków, ale wolałbym ocalić tego człowieka, mimo że go nie lubiłem, nie akceptowałem. Ale kiedyś czułem dla niego szacunek, a teraz chyba szanuję go jeszcze bardziej.

– A co z tym drugim facetem? Jeżeli Carlos naprawdę tam jest, otwierasz mu furtkę. Pomagasz mu w ucieczce.

– My nie stworzyliśmy Carlosa. Stworzyliśmy Kaina, i użyliśmy go w złej sprawie. Zabraliśmy mu pamięć i świadomość. Marny wobec niego dług. Idź i przyprowadź tę kobietę. Ja zatelefonuję.

Bourne wszedł do dużego pokoju, w którym znajdowała się biblioteka. Stał na wprost dużego okna balkonowego, przez które wpadały promienie słońca. Za szybą widać było wysoki parkan otaczający ogród. Rzeczy, na które patrzył, sprawiały mu ból, wydawały się znajome i zarazem obce. Stanowiły fragmenty snów, nie efemeryczne, lecz konkretne, można je było dotknąć, wziąć do ręki. Długi stolik z trunkami, skórzane fotele, w których mężczyźni prowadzili rozmowy, półki z książkami i różnymi skrytkami otwierającymi się po naciśnięciu odpowiedniego guzika. W tym pokoju narodziła się pewna legenda, która obiegła południowo-wschodnią Azję i stała się sensacją w Europie.