Выбрать главу

– W nawiasie przed właściwym numerem widniał nietknięty kod: dwieście dwanaście. Jako wiceprezes działu zagranicznego codziennie go nakręcam.

– Trochę niechlujna robota.

– Tak. Może ktoś się spieszył albo nie do końca rozumiał, co robi. Gdyby zmieniono tekst instrukcji, potrzebny byłby nowy podpis notariusza. Zresztą, zważywszy na ilość telefonów w Nowym Jorku, sam kod na niewiele może się przydać. W każdym razie uznałem, że zmiana numeru daje mi prawo do postawienia kilku pytań. Bankierzy nie cierpią poprawek w dokumentach.

D’Amacourt dotknął pustej szklanki.

– Napije się pan jeszcze? – spytał Jason.

– Nie, dziękuję. Nie chcę przeciągać naszej rozmowy.

– Więc proszę mówić dalej.

– Zastanawiam się, monsieur, że może powinien pan choć w przybliżeniu określić sumę, zanim podejmę wątek.

Bourne popatrzył na niego uważnie.

– W granicach pięciu – rzekł.

– Pięciu czego?

– Pięciu cyfr.

– Dobrze, będę kontynuował. Telefon odebrała kobieta…

– Kobieta? Co pan jej powiedział?

– Prawdę. Że jestem wiceprezesem Valois i postępuję według instrukcji zuryskiego banku Gemeinschaft. Co innego miałem mówić?

– Proszę dalej.

– Oznajmiłem, że zadzwonił do mnie człowiek, który przedstawił się jako Jason Bourne. Spytała kiedy; odparłem, że przed kilkoma minutami. Zaczęła się dopytywać o treść naszej rozmowy. Wówczas wyłuszczyłem jej swoje wątpliwości. Powiedziałem, że zgodnie z oryginalną instrukcją powinienem dzwonić do Nowego Jorku, a nie do Paryża. Ona na to, że to nie mój interes, że zmianę numeru parafowano i czy chcę, żeby poinformowała Gemeinschaft, że urzędnik Valois odmawia wykonania ich poleceń?

– Chwileczkę. Kim była ta kobieta?

– Nie mam pojęcia.

– Nie przedstawiła się? Nie spytał jej pan o nazwisko?

– W przypadku fiche obowiązują takie zasady. Jeżeli rozmówca poda nazwisko, to dobrze; jeśli nie, nie należy pytać.

– Ale o zmianę numeru pan zapytał?

– Tak, był to drobny wybieg, żeby zdobyć więcej informacji. Dokonał pan transferu znacznej sumy pieniędzy, czterech milionów franków; był pan więc poważnym klientem, a zatem może i kimś bardzo wpływowym… W takiej sytuacji człowiek się waha, potem ustępuje, potem znów się waha, potem znów ustępuje, a w trakcie dowiaduje się różnych rzeczy. Zwłaszcza jeśli osoba, z którą rozmawia, zdradza coraz większy niepokój. A zapewniam pana, że moja rozmówczyni, była wyraźnie zdenerwowana.

– Czego się pan dowiedział?

– Że jest pan niebezpiecznym człowiekiem.

– Pod jakim względem?

– Nie powiedziała mi. Ponieważ jednak użyła tego sformułowania, zapytałem, czy przypadkiem nie jest to sprawa dla Sûreté. Otrzymałem bardzo dziwną odpowiedź. „On jest poza zasięgiem Sûreté, poza zasięgiem Interpolu”.

– I co pan z tego wywnioskował?

– Że cała sprawa jest mocno skomplikowana, że nie wiadomo, co się za nią kryje, i lepiej się do niej nie mieszać. Ale odkąd pana poznałem, doszedłem do jeszcze jednego wniosku.

– Mianowicie?

– Że należy mi się bardzo godziwe wynagrodzenie, bo jednak muszę się mieć na baczności. Kto wie, może ci, którzy pana szukają, też są poza zasięgiem Sûreté i Interpolu.

– Pomówimy o tym później. Powiedział pan tej kobiecie, że jestem w drodze do banku?

– Tak, że umówiliśmy się za kwadrans. Poprosiła, abym zaczekał przy telefonie, że za moment wróci. Nie ulega wątpliwości, że w tym czasie gdzieś dzwoniła. Po chwili poinstruowała mnie, co mam robić. A więc przetrzymać pana u siebie w gabinecie, dopóki u mojej sekretarki nie zjawi się wysłannik, który spyta o pewną operację związaną z bankiem w Zurychu. Dopiero wtedy miałem pana wypuścić i ruchem głowy wskazać temu człowiekowi. Chodziło o to, żeby uniknąć pomyłki. Wysłannik oczywiście przyszedł… właściwie było ich dwóch, stanęli przy kasach, żeby na pana zaczekać, a pan się nie pojawił. Po drugim pańskim telefonie, kiedy oznajmił mi pan, że leci do Londynu, wyszedłem z gabinetu, żeby przekazać wysłannikowi tę wiadomość. Sekretarka wskazała mi dwóch mężczyzn. Powiedziałem im o rozmowie z panem. Resztę pan zna.

– Nie zdziwiło pana, że nie wiedzą, jak wyglądam?

– Nie tyle zdziwiło, co dało mi do myślenia. Zresztą powiedziałem tej kobiecie, że wykonanie poleceń z fiche, czyli nakręcenie jakiegoś numeru i przeprowadzenie anonimowej rozmowy telefonicznej, to zupełnie co innego niż jawne, bezpośrednie angażowanie się w cudze sprawy.

– Jak zareagowała?

D’Amacourt odchrząknął.

– Dała mi wyraźnie do zrozumienia, że strona, jaką reprezentuje… poważni klienci, których prestiż potwierdza owa fiche, odwdzięczą się za pomoc. Jak pan widzi, niczego przed panem nie ukrywam… Chyba rzeczywiście nie wiedzą, jak pan wygląda.

– Jeden z tych dwóch facetów, którzy przyszli do banku, widział mnie w Zurychu.

– W takim razie inni nie dowierzają jego oczom. Albo nie są pewni, czy faktycznie pana rozpozna.

– Dlaczego tak pan uważa?

– Dlatego, monsieur, że ta kobieta bardzo nalegała, żebym im pomógł. Proszę mi wierzyć, absolutnie nie chciałem się zgodzić na jakąkolwiek współpracę, upierałem się, że to wbrew zasadom, i wtedy ona powiedziała, że nie istnieje ani jedno pańskie zdjęcie. Co jest wierutnym kłamstwem.

– Czyżby?

– Oczywiście. Każdy paszport zawiera zdjęcie. Proszę mi pokazać choć jednego urzędnika imigracyjnego, którego nie dałoby się albo przekupić, albo oszukać. Wystarczy dziesięć sekund, żeby zrobić odbitkę fotografii… prosta sprawa. Ci ludzie przeoczyli dobrą okazję.

– Istotnie.

– Z pańskiej reakcji wynika coś bardzo ciekawego – ciągnął d’Amacourt. – Oj, drogo ta rozmowa będzie pana kosztować.

– Co wynika?

– Że ma pan paszport na inne nazwisko. Kim pan jest, Monsieur Bourne?

Jason milczał obracając w ręku szklankę.

– Kimś, kto może panu dobrze zapłacić.

– Zadowalająca odpowiedź. Po prostu jest pan moim klientem, Jasonem Bourne’em. Muszę jednak uważać na siebie.

– Chcę mieć ten nowojorski numer. Może pan go zdobyć? Dostałby pan sporą sumkę ekstra.

– Przykro mi, ale nie widzę sposobu.

– Mógłby go pan odczytać z fiche. Pod mikroskopem.

– Monsieur, kiedy powiedziałem, że numer usunięto, nie miałem na myśli, że jest wykreślony. On nie istnieje, został wycięty.

– Więc ktoś w Zurychu go ma.

– Wycięty skrawek mogli zniszczyć.

– Ostatnie pytanie. – Jason pragnął już zakończyć rozmowę. – Dotyczy zresztą i pana. Bez odpowiedzi nie będzie zapłaty.

– Zamieniam się w słuch. O co chodzi?

– Gdybym zjawił się w Valois, nie umawiając się z panem wcześniej, czy wtedy również zadzwoniłby pan pod wskazany numer telefonu?

– Naturalnie; nie wolno mi lekceważyć instrukcji zawartych w fiche. Pochodzą od ważnych i wpływowych osób. Groziłoby to wyrzuceniem z pracy.

– Więc w jaki sposób możemy, pan i ja, wycofać pieniądze z konta?

D’Amacourt zacisnął usta.

– Istnieje metoda. Podjęcie in absentia. Wypełnia się blankiety i przesyła wraz z pisemnym zleceniem, z tym że podpis musi być poświadczony przez renomowanego notariusza. Nie byłbym wówczas w stanie czemukolwiek przeszkodzić.

– Ale i tak musiałby pan powiadomić kogo trzeba.

– To kwestia odpowiedniego zgrania w czasie. Gdyby na przykład zadzwonił do mnie prawnik, z którym bank Valois miewa częste kontakty, i poprosił, żebym przygotował pewną ilość czeków bankierskich w celu dokonania nimi wypłaty potwierdzonego przekazu z zagranicy, na pewno bym się zgodził. Ustalilibyśmy, że wkrótce prześle mi wypełnione blankiety; czeki oczywiście powinny być wystawione na okaziciela, co jest powszechnie stosowanym zwyczajem przy obecnych wysokich podatkach. Goniec zjawiłby się w banku w porze największego ruchu i zostawił blankiety wraz z pisemnym zleceniem mojej sekretarce, osobie godnej zaufania, pracującej u nas od wielu lat; ona zaś przyniosłaby mi wszystko do podpisania.

– Wraz z plikiem innych dokumentów, które wymagają pańskiego podpisu.

– Dokładnie tak. I nakręcając podany w fiche numer telefonu, patrzyłbym, jak goniec opuszcza z czekami bank.

– A czy przypadkiem nie zna pan jakiejś renomowanej firmy adwokackiej w Paryżu? Albo może mógłby mi pan polecić konkretnego prawnika?

– Owszem, właśnie ktoś taki przyszedł mi do głowy.

– Ile będzie mnie kosztował?

– Dziesięć tysięcy franków.

– Drogo.

– Bynajmniej. Jest to człowiek powszechnie szanowany, z długoletnią praktyką sędziowską.

– A pana wynagrodzenie? Może je ustalmy.

– Tak jak mówiłem: jestem człowiekiem rozsądnym i decyzja powinna należeć do pana. Skoro jednak wspomniał pan o sumie pięciocyfrowej, idźmy tym tropem… może więc pięciocyfrowa suma rozpoczynająca się od cyfry pięć. Pięćdziesiąt tysięcy franków.

– To rozbój!

– Podobnie jak to, czego pan się dopuścił, Monsieur Bourne.

– Une fiche plus confidentielle – powtórzyła Marie; siedziała na krześle przy oknie, za którym chylące się ku zachodowi słońce wciąż oświetlało swoim blaskiem ornamentalne budowle Montparnasse’u. – A więc tym się posłużyli…

– Zdziwię cię; nawet wiem, skąd pochodzi nazwa. – Z butelki na biurku nalał sobie drinka i przeszedł ze szklanką do łóżka; usiadł twarzą do kobiety. – Powiedzieć ci?

– Nie musisz – odparła, w zamyśleniu spoglądając przez okno. – Wiem dokładnie, skąd pochodzi i co znaczy. Ale jestem wstrząśnięta.

– Dlaczego? Chyba spodziewałaś się czegoś podobnego?

– Skutków tak, ale nie metody. Fiche to przeżytek, stosowany obecnie niemal wyłącznie przez prywatne banki na kontynencie europejskim. W Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii tego typu praktyki są wręcz zakazane.