Выбрать главу

– Dzień dobry, Liso. Mówi Marie St. Jacques. Dzwonię z Paryża. Peter oczekuje mojego telefonu.

– Marie? O mój Boże… – Głos sekretarki umilkł, a jego miejsce zajęły inne głosy, podniecone, choć lekko stłumione, jakby czyjaś dłoń zakrywała mikrofon; po chwili Marie usłyszała cichy szmer, jakby przekazywano słuchawkę z ręki do ręki.

– Marie, mówi Alan – oznajmił wicedyrektor wydziału. – Jesteśmy wszyscy w gabinecie Petera.

– Co się stało, Alan? Trochę się spieszę, więc gdybyś mógł poprosić Petera…

Na moment zapadło milczenie.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć… Strasznie mi przykro, Marie, ale Peter nie żyje.

– Co takiego?!

– Kilka minut temu dzwonili z komisariatu, policja zaraz tu będzie.

– Jaka policja? Co się stało? Nie żyje? Peter nie żyje? Co się stało?

– Usiłujemy do tego dojść, Marie. Przeglądamy jego terminarz, ale nie wolno nam dotykać niczego na biurku.

– Na biurku?

– Notatek, zapisków, innych rzeczy.

– Alan, powiedz, co się stało!

– O to chodzi, że nie wiemy. Nikomu nic nie mówił. Wiemy tylko, że rano były do niego dwa telefony ze Stanów, jeden z Waszyngtonu, drugi z Nowego Jorku. Koło południa oznajmił Lisie, że jedzie odebrać kogoś z lotniska. Nie powiedział kogo. Policja znalazła ciało w jednym z podziemnych magazynów. To straszne. Został zastrzelony. Kula trafiła w gardło… Marie? Marie!

Starzec o głęboko osadzonych oczach i parodniowym siwym zaroście wszedł kuśtykając do ciemnego konfesjonału i kilka razy zamrugał, usiłując dojrzeć zakapturzoną postać, która czekała za grubą zasłoną. Osiemdziesięciotrzyletni posłaniec wzrok miał słaby, lecz umysł wciąż bystry, a tylko to się liczyło.

– Angelus Domini – powiedział starzec.

– Angelus Domini, dziecię Boże – odparła szeptem zakapturzona postać. – Czy twoje dni upływają w dostatku?

– Zbliżają się do kresu, ale uczyniono je dostatnimi.

– To dobrze… Co słychać w Zurychu?

– Mają faceta z parku. Był ranny, znaleźli go poprzez lekarza znanego w całym Verbrechterwelt. W trakcie przesłuchania przyznał się, że próbował zgwałcić kobietę. Kain po nią wrócił i go postrzelił.

– A więc zmówili się, Kain i ta kobieta.

– Facet uważa, że nie. Był jednym z dwóch, którzy zatrzymali ją na Löwenstrasse.

– Skończony dureń… to on zabił stróża?

– Tak. Tłumaczy się, że musiał, bo inaczej nie zdołałby uciec.

– Niech się nie tłumaczy, może to najmądrzejsza rzecz, jaką zrobił. Wciąż ma broń, z której strzelał?

– Twoi ludzie mają.

– Dobrze. Trzeba ją przekazać pewnemu komisarzowi z policji zuryskiej. Kain jest trudno uchwytny, ale ta kobieta… ma współpracowników w Kanadzie, będzie z nimi w kontakcie. Jeśli ją złapiemy, Kain nam nie umknie. Masz kartkę i ołówek?

– Tak, Carlosie.

Bourne delikatnie podtrzymywał Marie, pomagając jej usiąść na ławeczce przymocowanej do wąskiej ściany tuż obok przeszklonej budki telefonicznej. Dziewczyna trzęsła się i łkała, ciężko oddychając. Kiedy podniosła na niego wzrok, jej szkliste spojrzenie nabrało ostrości.

– Oni go zabili. Zabili! Boże, co ja zrobiłam? Peter.

– To nie ty! Jeżeli już, to ja. Zrozum to wreszcie.

– Jasonie, boję się. Był na drugim końcu świata… i zabili go!

– Treadstone?

– A któż by inny? Były dwa telefony. Z Waszyngtonu… Nowego Jorku. Pojechał na lotnisko, żeby się z kimś zobaczyć i został zabity.

– Jak?

– Och, Jezu Chryste… – W jej oczach pojawiły się łzy. – Zastrzelili go. Dostał w gardło – wyszeptała.

Nagle Bourne poczuł tępy ból. Nie mógł go zlokalizować, czuł tylko, że brakuje mu powietrza.

– Carlos – powiedział machinalnie.

– Co? – Marie utkwiła w nim nieruchome spojrzenie. – Co powiedziałeś?

– Carlos – powtórzył cicho. – Kula w gardło. Carlos.

– Co chcesz mi powiedzieć?

– Nie wiem. – Wziął ją za ramię. – Chodźmy stąd. Dobrze się czujesz? Możesz iść?

Skinęła głową. Na chwilę zamknęła oczy, oddychając głęboko.

– Tak.

– Wstąpimy teraz na drinka. Przyda nam się obojgu. A potem ją znajdziemy.

– Co znajdziemy?

– Księgarnię na Saint-Germain.

Pod hasłem „Carlos” widniały trzy numery tygodników: międzynarodowe wydanie „Time’a” sprzed czterech lat i dwa numery paryskiego „Le Globe”. Nie czytali artykułów na miejscu; zamiast tego kupili wszystkie trzy egzemplarze, wrócili taksówką do hotelu na Montparnassie i zabrali się do lektury. Marie czytała na łóżku, Jason na krześle przy oknie. Po kilku minutach Marie drgnęła.

– Mam – powiedziała. W jej oczach i głosie pojawił się strach.

– Czytaj.

– „Jest to szczególnie brutalna forma kary wymierzanej, jak się zdaje; przez Carlosa lub mała grupkę jego żołnierzy. Śmierć następuje w wyniku postrzału w gardło. Ofiara często zostaje porzucona, by umrzeć w straszliwych męczarniach. Ten rodzaj kary jest zarezerwowany dla tych, którzy złamali nakaz milczenia lub lojalności wymaganych przez tego zabójcę oraz dla tych, którzy odmówili udzielenia informacji…” – Marie przerwała. Dalej nie mogła czytać. Rzuciła się plecami na łóżko i zamknęła oczy. – Nie chciał im powiedzieć i za to go zabili. Och, mój Boże…

– Nie mógł im powiedzieć tego, czego nie wiedział – odparł Bourne.

– Ale ty przecież wiedziałeś! – Marie znów usiadła i otworzyła oczy. – Wiedziałeś o tym postrzale w gardło! Powiedziałeś o tym!

– Tak. Wiedziałem. To wszystko, co mogę powiedzieć.

– Ale skąd?

– Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Nie znam.

– Możesz zrobić mi drinka?

– Oczywiście. – Jason wstał i podszedł do biurka. Do dwóch szklanek nalał whisky i spojrzał na Marie. – Mam zadzwonić po lód? Herve szybko przyniesie.

– Nie. Nie przyniesie wystarczająco szybko. – Trzasnęła tygodnikiem o łóżko i rzuciła Bourne’owi gniewne spojrzenie. – Zaraz zwariuję!

– To będzie nas dwoje.

– Chciałabym ci wierzyć. Wierzę ci. Ale ja… ja…

– Nie masz pewności – dokończył Bourne. – Ja też nie. – Podał jej szklankę. – Czego chcesz się ode mnie dowiedzieć? Co mogę powiedzieć? Czy jestem jednym z żołnierzy Carlosa? Czy złamałem nakaz milczenia lub lojalności i dlatego znam metodę egzekucji?

– Przestań!

– Często tak sobie mówię. „Dość tego. Przestań”. Nie myśl, próbuj sobie przypomnieć, ale jak już będziesz blisko, naciśnij pedał hamulca. Nie posuwaj się zbyt daleko, zbyt głęboko. Zdemaskujesz jedno kłamstwo, tylko po to, by pojawiło się dziesięć kolejnych pytań w nim zawartych. Może to jest jak przebudzenie po długim pijaństwie, kiedy nie jesteś pewny, z kim się biłeś lub spałeś lub… do diabła z tym… kogo zabiłeś.

– Nie!… Ty jesteś sobą – Marie położyła nacisk na ostatnie słowo. – Nie zabieraj mi tego.

– Nie chcę. Sobie też nie chcę tego odebrać. – Jason wrócił do krzesła i usiadł na nim z twarzą zwróconą do okna. – Przeczytałaś o… metodzie egzekucji… Ja natomiast przeczytałem o czymś innym. Wiedziałem o tym tak jak o Howardzie Lelandzie. Nawet nie musiałem tego czytać.

– Czego?

Bourne sięgnął po egzemplarz „Time’a” sprzed czterech lat. Złożony na pół tygodnik otwarty był na stronie, na której widniał rysunek brodatego mężczyzny. Szkic był toporny, nieprzekonywający, tak jakby rysownik korzystał z mętnego opisu. Podał magazyn Marie.

– Przeczytaj – powiedział. – Zaczyna się po lewej stronie, pod nagłówkiem „Postać z bajki czy potwór?”. A potem chcę się zabawić w pewną grę.

– Grę?

– Tak. Przeczytałem tylko dwa pierwsze ustępy; musisz mi uwierzyć na słowo.

– W porządku. – Marie przyglądała mu się ze zdziwieniem. Opuściła tygodnik, tak by padało na niego światło i zaczęła czytać.

POSTAĆ Z BAJKI CZY POTWÓR?

Przez ponad dekadę imię Carlosa wymieniano szeptem w zaułkach tak różniących się między sobą miast, jak Paryż, Teheran, Bejrut, Londyn, Kair, Amsterdam. Jest uważany za terrorystę doskonałego, przez co należy rozumieć, że dla niego morderstwo i zabójstwo jest celem samym w sobie, pozbawionym jakiegokolwiek politycznego podłoża. Istnieją jednak konkretne dowody, że organizował on egzekucje dla takich grup ekstremalnych radykałów, jak OWP i Baader-Meinhof, czerpiąc z tego duże zyski. Występował w tych przypadkach zarówno w roli instruktora, jak i wykonawcy wyroków pobierającego wygórowane honoraria. W wyniku jego sporadycznych kontaktów z tymi organizacjami, a także wewnętrznych konfliktów w ich łonie, zaczyna wyłaniać się coraz bardziej wyraźny obraz Carlosa. Pojawiają się bowiem powodowani pragnieniem zemsty informatorzy.

Choć opowieści o jego wspaniałych wyczynach ukazują świat przemocy i konspiracji, materiałów wybuchowych i jeszcze bardziej wybuchowych spisków, szybkich samochodów i jeszcze szybszych kobiet – jednak fakty wydają się wskazywać na interesujące połączenie teorii ekonomicznych Adama Smitha i sensacyjnej prozy Iana Fleminga. Carlos zostaje zredukowany do ludzkich wymiarów i z tej kondensacji wyłania się prawdziwie przerażający człowiek. Romantyczno-sadystyczna postać z bajki zmienia się w błyskotliwego, ociekającego krwią potwora, który handluje zabójstwami z precyzją znawcy rynku potrafiącego właściwie oszacować płace, wydatki i podział pracy w podziemnym światku. To skomplikowany interes, a Carlos jest mistrzem w wycenianiu jego wartości w dolarach.

Szkic do portretu Carlosa rozpoczyna się od jego domniemanego nazwiska, równie dziwnego jak sama profesja właściciela, Iljicz Ramirez Sanchez. Powiadają, że jest Wenezuelczykiem, synem niezbyt wybitnego, ale fanatycznie oddanego sprawie marksistowskiego adwokata (Iljicz jest wyrazem hołdu dla Włodzimierza Iljicza Lenina, co poniekąd tłumaczy okazjonalne ciągoty Carlosa w stronę lewackiego terroryzmu), który wysłał młodego chłopca do Rosji, by tam zdobył podstawy wykształcenia, między innymi w dziedzinie szpiegostwa w radzieckim ośrodku w Nowogrodzie. Jego obraz z tego okresu jest nieco mniej wyraźny; na pierwszy plan wysuwają się pogłoski i spekulacje. Według nich jedna z komórek Kremla, która z myślą o przyszłej infiltracji bezustannie zajmuje się obserwacją zagranicznych studentów, rozpracowała go. Wyniki tej obserwacji nie wprawiły ich w zachwyt. Carlos był paranoikiem, dla którego dobrze ulokowana bomba lub kula rozwiązywała wszystkie problemy. Komórka poleciła odesłać młodego człowieka do Caracas i zerwać wszelkie kontakty z jego rodziną. W rezultacie – odrzucony przez Moskwę i wrogo nastawiony do zachodnich społeczności – Sanchez zabrał się do budowy własnego świata, w którym był niekwestionowanym przywódcą. Czy istnieje lepsza droga, by zostać apolitycznym zabójcą, z którego płatnych usług mogą korzystać klienci wszelkiej politycznej i ideologicznej maści?