– Nie! To nieprawda! – krzyknął, zrywając się z krzesła i patrząc na nią z góry. – Nasze kontrakty – dodał cicho.
– Nie wiesz, o czym mówisz!
– Po prostu odpowiadam! Na oślep! To dlatego musiałem przyjechać do Paryża! – obrócił się, podszedł do okna i chwycił ramę okienną. – Temu ma służyć ta cała gra – ciągnął. – Nie szukamy kłamstwa, szukamy prawdy, pamiętasz? Może do niej dotarliśmy, może gra ją ujawniła.
– Ten test niczego nie udowodnił. To pełna bólu gra przypadkowych wspomnień. Jeżeli taki tygodnik jak „Time” to wydrukował, to tę informację mogła za nim podać połowa gazet na świecie. Mogłeś to przeczytać gdziekolwiek!
– Jednak faktem jest, że to zapamiętałem.
– Nie do końca. Nie wiesz, skąd pochodzi imię Iljicz ani że ojciec Carlosa był komunistycznym adwokatem w Wenezueli. Sądzę, że to istotne szczegóły… Nawet nie wspomniałeś o Kubańczykach. Gdybyś to zrobił, doszlibyśmy do najbardziej szokującego przypuszczenia zawartego w tym artykule. Ale ty nie wspomniałeś o tym ani słowem!
– O czym ty mówisz?
– Dallas – powiedziała. – Listopad 1963 roku.
– Kennedy – odparł Bourne.
– To wszystko? Kennedy?
– A więc to się stało. – Jason znieruchomiał.
– Stało się, ale nie to chciałam wiedzieć.
– Wiem – powiedział bezbarwnym głosem Bourne, tak jakby mówił w próżni. – Trawiasty pagórek… „Płótniak” Billy.
– Czytałeś to!
– Nie.
– A więc czytałeś o tym wcześniej albo ktoś ci powiedział!
– Możliwe, ale nie ma to znaczenia, prawda?
– Przestań, Jasonie!
– Znów te słowa. Chciałbym.
– Co próbujesz mi powiedzieć? Jesteś Carlosem?
– Na Boga, nie. Carlos chce mnie zabić. Poza tym jestem pewien, że nie mówię po rosyjsku.
– A więc co?
– To, o czym powiedziałem na początku. Gra, która nazywa się „złap-w-pułapkę-żołnierza”.
– Żołnierza?
– Tak. Tego, który zdradził Carlosa. To jedyne wytłumaczenie, jedyny powód, że wiem to, co wiem. O wszystkim.
– Dlaczego powiedziałeś „zdradził”?
– Bo on naprawdę chce mnie zabić. Musi, ponieważ sądzi, że wiem o nim więcej niż ktokolwiek na świecie.
Marie siedziała skulona na łóżku. Podkurczyła nogi, a ręce ułożyła wzdłuż boków.
– To jest skutek zdrady. A jaka jest przyczyna? Jeśli to prawda, że to zrobiłeś, stałeś się… stałeś się… – Przerwała.
– Wziąwszy wszystko pod uwagę, jest trochę zbyt późno, żeby szukać przyczyn w sferze moralności – powiedział Bourne, widząc ból na twarzy ukochanej kobiety, która właśnie coś zrozumiała. – Przychodzi mi do głowy kilka powodów, stereotypowych sytuacji. Może doszło do walki między złodziejami… zabójcami.
– Bzdura! – krzyknęła Marie. – Nie ma nawet strzępka dowodu!
– Jest cała sterta i ty dobrze o tym wiesz. Mogłem zdradzić go dla kogoś, kto lepiej zapłacił, lub ukraść duże pieniądze. Oba te rozwiązania tłumaczyłyby konto w Zurychu. – Przerwał na chwilę, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w ścianę nad łóżkiem, wsłuchując się w swoje wnętrze. – To wyjaśniałoby też Howarda Lelanda, Marsylię, Bejrut, Stuttgart… Monachium. Wszystko. Fakty, których nie pamiętam, a które chcą wyjść na jaw. A zwłaszcza jeden: dlaczego unikam jego imienia. Dlaczego nigdy o nim nie wspominałem. Boję się. Jego się boję.
Zapadła cisza; powiedziano więcej niż te kilka słów o strachu. Marie skinęła głową.
– Jestem pewna, że w to wierzysz – powiedziała – i w pewnym sensie chciałabym, żeby to była prawda. Ale chyba tak nie jest. Chcesz w to wierzyć, bo w ten sposób podtrzymujesz swoją wersję. To daje ci odpowiedź… tożsamość. Może nie taką, której byś chciał, ale Bóg mi świadkiem, chyba lepsze to niż codzienne błądzenie po omacku po tym ohydnym labiryncie. Myślę, że wszystko jest od tego lepsze. – Przerwała. – I chciałabym, żeby to okazało się prawdą, bo wówczas nie bylibyśmy tutaj.
– Co?
– W tym właśnie jest sprzeczność, kochanie. Liczba albo znak, które nie pasują do twojego równania. Gdybyś rzeczywiście był tym, za kogo się uważasz, i gdybyś bał się Carlosa – a Bóg widzi, że powinieneś – Paryż byłby ostatnim miejscem na ziemi, gdzie by cię ciągnęło. Znajdowalibyśmy się gdzie indziej – sam tak powiedziałeś. Uciekałbyś. Odebrałbyś pieniądze z Zurychu i zniknął. A ty wracasz wprost do jaskini Carlosa. Tak nie postępuje człowiek, który się boi lub czuje się winny.
– Nie ma innych powodów. Przyjechałem do Paryża, żeby dowiedzieć się prawdy, to proste.
– A więc uciekaj. Jutro rano będziemy mieli pieniądze. Nic ciebie… nas nie zatrzymuje. To też proste. – Marie przyglądała mu się uważnie.
Jason spojrzał na nią i odwrócił wzrok. Podszedł do biurka i nalał sobie drinka.
– Pozostaje jeszcze Treadstone – powiedział bez przekonania.
– Dlaczego ma znaczyć więcej niż Carlos? To jest właśnie twoje prawdziwe równanie. Carlos i Treadstone. Człowiek, którego kiedyś bardzo kochałam, został zabity przez Treadstone. To dla nas jeszcze jeden powód do ucieczki, do przetrwania.
– A ja sądziłem, że chcesz, by złapano ludzi, którzy go zabili – powiedział Bourne. – Żeby za to zapłacili.
– Chcę. Nawet bardzo. Ale tym mogą się zająć inni. Mam pewien układ wartości i zemsta nie figuruje na czele tej listy. My jesteśmy na pierwszym miejscu. Ty i ja. Chyba że to tylko moje zdanie? Moje odczucia.
– Wiesz doskonale. – Mocniej ścisnął szklankę w dłoni i spojrzał na Marie. – Kocham cię – wyszeptał.
– Więc uciekajmy! – powiedziała, bezwiednie podnosząc głos. Postąpiła krok w jego stronę. – Zapomnijmy o tym wszystkim, naprawdę zapomnijmy. Uciekajmy jak najszybciej i jak najdalej! Uciekajmy!
– Ja… ja… – zająknął się Jason. Mgła, która pojawiła mu się przed oczami, utrudniała widzenie, doprowadzała do wściekłości. – Są… pewne sprawy.
– Jakie sprawy? Kochamy się, odnaleźliśmy się! Możemy wyjechać gdziekolwiek, być kimkolwiek. Nic nie jest w stanie nas zatrzymać, prawda?
Bourne czuł, jak pot występuje mu na czoło, czuł suchość w gardle.
– Nic nas nie zatrzyma. – Ledwo słyszał własny głos. – Muszę pomyśleć.
– O czym tu myśleć? – naciskała Marie. Zrobiła jeszcze jeden krok, zmuszając go, by na nią spojrzał. – Istniejemy tylko ty i ja, prawda?
– Tylko ty i ja – powtórzył cicho. Dusząca mgła przed oczami gęstniała, otaczała go ze wszystkich stron. – Wiem, wiem. Ale muszę pomyśleć. Jeszcze tyle muszę się dowiedzieć, tyle jeszcze musi wyjść na jaw.
– Dlaczego to takie ważne?
– Po prostu… jest.
– Nie wiesz?
– Tak… Nie, nie jestem pewien. Nie pytaj mnie o to teraz.
– Jeżeli nie teraz, to kiedy? Kiedy mogę o to zapytać? Kiedy to minie? I czy w ogóle minie?
– Przestań! – ryknął nagle, z trzaskiem odstawiając szklankę na drewnianą tacę. – Nie mogę uciekać! Nie będę! Zostanę tu! Muszę wiedzieć!
Marie podbiegła do niego. Położyła dłonie na jego ramionach, potem wytarła mu pot z twarzy.
– Wreszcie to powiedziałeś. Czy słyszysz siebie, kochanie? Nie możesz uciekać, bo im bardziej zbliżasz się do prawdy, tym bliższy jesteś obłędu. A jeślibyś uciekał, tym gorzej dla ciebie. To nie byłoby życie, lecz koszmar. Wiem o tym.
Spojrzał na nią i dotknął jej twarzy wyciągniętą dłonią.
– Wiesz?
– Oczywiście. Ale to ty musiałeś o tym powiedzieć, nie ja. – Przytuliła się do niego, kładąc mu głowę na piersi. – Musiałam cię zmusić do… To zabawne, ale ja naprawdę mogłabym uciec. Dziś w nocy mogłabym wsiąść do samolotu i odlecieć dokądkolwiek byś chciał; zniknąć i nie oglądać się za siebie. Byłabym szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu. Ale ty nie mógłbyś tego zrobić. To co jest – o ile jest – w Paryżu, tak by cię prześladowało, że po pewnym czasie nie mógłbyś już wytrzymać. Jest w tym jakaś obłąkana ironia losu, kochanie. Ja mogłabym z tym żyć, ale nie ty.
– Zniknęłabyś? Tak po prostu? – zapytał Jason. – A co z twoją rodzina, pracą, wszystkimi znajomymi?
– Nie jestem dzieckiem ani głuptasem – odparła pośpiesznie. – Musiałabym jakoś zatrzeć za sobą ślady ale nie przeżywałabym tego zbyt ciężko. Poprosiłabym o długi urlop z powodów zdrowotnych i osobistych. Stres, załamanie nerwowe; zawsze mogłabym wrócić – wydział by to zrozumiał.
– Peter?
– Tak. – Przez chwilę milczała. – Nasze stosunki przeszły w inną fazę, chyba bardziej ważną dla nas obojga. Był jakby niedoskonałym bratem, któremu – mimo jego wad – życzy się wszystkiego najlepszego, bo jest uczciwy.
– Przykro mi. Naprawdę. Spojrzała na niego.
– Ty też jesteś uczciwy. W mojej pracy uczciwość jest bardzo ważna. Pokorni nie odziedziczą tej Ziemi, Jasonie – przejmą ją skorumpowani. Sadzę, że granica między korupcja a zabijaniem jest bardzo krucha.
– Treadstone-71?
– Tak. Oboje mieliśmy rację. Naprawdę chcę, żeby ich wykryto, żeby zapłacili za swoje uczynki… A ty nie możesz uciec.
Musnął ustami jej policzek, potem włosy i przytulił do siebie.
– Powinienem cię przepędzić – powiedział. – Powinienem kazać ci wynosić się z mojego życia. Jednak nie jestem w stanie, chociaż cholernie dobrze wiem, że powinienem.
– Nawet gdybyś tak postąpił, nie miałoby to znaczenia. Nie odeszłabym od ciebie, kochanie.
Kancelaria mieściła się przy bulwarze de la Chapelle. Zastawione książkami ściany pokoju konferencyjnego bardziej przypominały scenę teatru niż biuro – wszystko było tu doskonałą inscenizacją. W tym pokoju nie podpisywano kontraktów, lecz zawierano umowy. Jeżeli chodzi o samego prawnika, to ani dostojny wygląd, ani biała hiszpańska bródka, ani srebrne pince-nez na orlim nosie nie zdołały zamaskować absolutnego braku uczciwości. Upierał się nawet, żeby rozmowa prowadzona była w łamanym angielskim, by później mieć możliwość twierdzenia, że został źle zrozumiany.