Rozmową głównie zajmowała się Marie. Bourne ustąpił jej pola, jak przystało klientowi wobec doradcy prawnego. Zwięźle wyłuszczała swoje racje prosząc o zmianę czeków płatnych z funduszu banku i podpisywanych przez kasjera na poręczone obligacje, płatne w banknotach o nominałach od pięciu do dwudziestu tysięcy dolarów. Poinstruowała prawnika, by powiadomił bank, że wszystkie serie maja być podzielone według numeracji na trzy części a co piąty pakiet ma być gwarantowany przez międzynarodowe banki. Cała ta procedura była jasna dla adwokata: tak skomplikowany sposób wystawienia obligacji uniemożliwiał wyśledzenie ich obiegu przez większość banków i biur maklerskich. Żaden z banków ani maklerów nie miał ochoty na dodatkowe wydatki i kłopoty – ostatecznie płatności były zagwarantowane.
Kiedy poirytowany prawnik z hiszpańską bródką zbliżał się do końca telefonicznej rozmowy z równie podenerwowanym Antoine’em d’Amacourtem, Marie powstrzymała go gestem dłoni.
– Bardzo przepraszam, ale Monsieur Bourne nalega, żeby Monsieur d’Amacourt dołączył do zlecenia dwieście tysięcy franków w gotówce, z czego sto tysięcy ma być przekazane razem z obligacjami. Pozostałe sto ma pozostać u Monsieur d’Amacourta. Monsieur Bourne sugeruje, żeby te pieniądze zostały podzielone w następujący sposób: siedemdziesiąt pięć tysięcy dla Monsieur d’Amacourta, a dwadzieścia pięć dla pana. On zdaje sobie sprawę, jak wiele panom zawdzięcza za porady i dodatkowe kłopoty, na które panów naraził. Nie ma potrzeby wspominać, że nie wymaga on żadnego formalnego zapisu tej operacji.
Na dźwięk tych słów irytacja i podenerwowanie zniknęły, zastąpione przez przesadną uprzejmość nie widzianą od czasów Wersalu. Umowa została zawarta zgodnie z niezwykłymi – aczkolwiek całkowicie zrozumiałymi – żądaniami Monsieur Bourne’a i jego damskiego doradcy.
Monsieur Bourne przyniósł skórzany neseser na obligacje i pieniądze. Ustalono, że dostarczy go uzbrojony kurier, który o czternastej trzydzieści wyjdzie z banku i o godzinie piętnastej spotka Monsieur Burne’a na Pont Neuf. Szacowny klient dokona identyfikacji dopasowując mały skrawek wyciętej z boku neseseru skóry do miejsca po wycięciu. Obowiązywać również będzie hasło: „Herr Koenig przesyła pozdrowienia z Zurychu”.
Tyle jeśli chodzi o szczegóły. Z wyjątkiem jednego, który precyzyjnie przedstawiła pełnomocnik Monsieur Bourne’a.
– Chcemy, żeby zdawał pan sobie sprawę z tego, że polecenia zawarte w fiche mają być wypełnione co do joty i spodziewamy się, że Monsieur d’Amacourt tak właśnie uczyni – powiedziała Marie St. Jacques. – Jednocześnie chcemy zaznaczyć, że czynnik czasu jest istotny dla Monsieur Bourne’a i spodziewa się on dokładnego wypełnienia wszystkich ustaleń. Jeżeli stałoby się inaczej, obawiam się, że jako – występujący teraz anonimowo – członek Międzynarodowej Komisji Bankowej, będę czuła się zmuszona zgłosić konkretne przypadki nieprawidłowości w operacjach bankowych i procedurze prawniczej, których to zdarzeń byłam świadkiem. Jestem pewna, że nie będzie to konieczne: wszyscy zostaliśmy bardzo dobrze opłaceni, n’est-ce pas, monsieur?
– C’est vrai, madame! W bankowości i w prawie… Tak jak w życiu… czas liczy się najbardziej. Nie ma pani powodów do obaw.
– Wiem – powiedziała Marie.
Bourne sprawdził gwint tłumika, zadowolony, że oczyścił go z kurzu i paprochów, które zgromadziły się tam przez okres nieużywania. Wykonał ostatni, dociskający obrót, zwolnił zacisk magazynka i zajrzał do środka. Zostało sześć pocisków; był gotów. Wsunął broń za pasek i zapiął marynarkę.
Marie nie widziała tego. Siedziała na łóżku odwrócona do niego plecami i rozmawiała przez telefon z Dennisem Corbelierem – attaché Ambasady Kanadyjskiej. Obok jej notesu, w którym zapisywała informacje przekazywane przez Corbeliera, stała popielniczka, z której unosiła się spirala papierosowego dymu. Kiedy attaché skończył, podziękowała mu i odłożyła słuchawkę. Przez dwie lub trzy sekundy siedziała w bezruchu, wciąż trzymając w dłoni ołówek.
– On nie wie o Peterze – powiedziała, odwracając się do Jasona. – To dziwne.
– Bardzo – zgodził się Bourne. – Sądziłem, że dowie się o tym jako jeden z pierwszych. Powiedziałaś, że przejrzeli notes i spis telefonów Petera. Była tam zanotowana rozmowa z Corbelierem w Paryżu. Ktoś powinien był pójść tym tropem.
– Nawet o tym nie pomyślałam. Chodziło mi o prasę i doniesienia agencyjne. Petera znaleziono… znaleziono osiemnaście godzin temu i bez względu na to, jak niedbale się o nim wyrażałam, był grubą rybą w rządzie kanadyjskim. Już sama wiadomość o jego śmierci powinna była trafić do serwisów agencyjnych, a to, że został zamordowany, stanowiłoby dodatkową sensację. A nikt nie pisnął ani słówka.
– Zadzwoń wieczorem do Ottawy. Dowiedz się dlaczego.
– Tak zrobię.
– Co powiedział ci Corbelier?
– Ach, tak – Marie zerknęła do notesu. – Tablice rejestracyjne, które widziałeś na rue Madeleine, były lipne, a samochód wypożyczono na lotnisku De Gaulle’a na nazwisko Jean-Pierre Larousse…
– John Smith – wtrącił Jason.
– Dokładnie. Lepiej powiodło mi się z numerem telefonu, który dał ci d’Amacourt, ale Corbelier nie ma pojęcia, do czego to może pasować. Szczerze mówiąc, ja też.
– Aż tak dziwny?
– Tak myślę. To prywatna linia należąca do domu mody przy Saint-Honoré, „Les Classiques”.
– Dom mody? Masz na myśli pracownię krawiecką?
– Pewna jestem, że też tam jest, ale to raczej bardzo elegancki sklep z kreacjami. Jak Dior czy Givenchy. Haute couture. W branży, jak powiedział Corbelier, mówi się o nim jako o „Domu René”. Chodzi o Bergerona.
– Kogo?
– René Bergerona, projektanta. Słyszało się o nim już od lat; zawsze balansował na krawędzi prawdziwego sukcesu. Znam to nazwisko, bo moja pani gosposia w domu kopiuje jego wzory.
– Masz adres?
Marie skinęła głową.
– Dlaczego Corbelier nie wiedział o Peterze? Dlaczego nikt o nim nie wiedział?
– Może dowiesz się tego po rozmowie telefonicznej. Prawdopodobnie ma to związek ze strefami czasu; do Paryża wiadomość nadeszła zbyt późno, by ukazać się w porannych wydaniach. Kupię popołudniówkę. – Bourne podszedł do szafy z ubraniami po płaszcz, czując ukryty za paskiem ciężar. – Wracam do banku. Pojadę za kurierem do Pont Neuf. – Włożył płaszcz, uświadamiając sobie, że Marie go nie słucha. – Chciałem cię zapytać, czy ci faceci noszą mundury?
– Kto?
– Kurierzy z banku.
– To by tłumaczyło sprawę gazet, ale nie dalekopisu.
– Przepraszam?
– Różnica czasu. Gazety miały prawo tego nie zamieścić, ale w depeszach agencyjnych powinno było się znaleźć. Ambasady są wyposażone w dalekopisy; wiedzieliby o tym. To nie zostało w ogóle podane do wiadomości, Jasonie.
– Zadzwoń wieczorem – odparł. – Wychodzę.
– Pytałeś o kurierów. Czy noszą mundury?
– Byłem ciekaw.
– Najczęściej tak. Poruszają się opancerzonymi furgonetkami, ale w tej sprawie wydałam wyraźne instrukcje. Jeżeli będą jechać furgonetką, ma być zaparkowana przecznicę przed mostem, a kurier ma dalej iść pieszo.
– Słyszałem to, ale nie jestem pewien, co miałaś na myśli? Dlaczego?
– Sam kurier jest już wystarczająco kłopotliwy, ale to konieczne; jego obecności wymagają towarzystwa ubezpieczające banki. Po prostu furgonetka zbytnio rzuca się w oczy, zbyt łatwo ją śledzić. Może zmienisz zdanie i pozwolisz mi pójść z tobą?
– Nie.
– Uwierz mi, wszystko będzie w porządku. Już tych dwóch złodziei tego dopilnuje.
– W takim razie nie ma sensu, żebyś tam szła.
– Doprowadzasz się do obłędu.
– Śpieszę się.
– Wiem. A beze mnie poruszasz się szybciej. – Marie wstała i podeszła do niego. – Naprawdę cię rozumiem. – Przysunęła się do niego, pocałowała go w usta i nagle poczuła broń wsuniętą za pasek u jego spodni. Zajrzała mu w oczy. – Denerwujesz się, prawda?
– Po prostu jestem ostrożny. – Uśmiechnął się, dotykając jej podbródka. – To straszna kupa pieniędzy. Możemy się za nie utrzymać przez długi czas.
– Podoba mi się to.
– Pieniądze?
– Nie. „My”. – Marie zmarszczyła brwi. – Skrytka bankowa.
– Mówisz non-sequiturs.
– W Paryżu nie można zostawić obligacji wartych ponad milion dolarów w jakimś pokoju hotelowym. Trzeba wynająć sejf.
– Zrobimy to jutro. – Wypuścił ją z objęć i ruszył w stronę drzwi. – Podczas mojej nieobecności znajdź „Les Classiques” w książce telefonicznej i zadzwoń pod ich miejski numer. Dowiedz się, o której zamykają. – Wyszedł szybko z pokoju.
Usadowiony na tylnym siedzeniu stojącej taksówki, Bourne obserwował przez przednią szybę wejście do banku. Kierowca nucił pod nosem nie dającą się zidentyfikować melodię i czytał gazetę, zadowolony z pięćdziesięciofrankowej zaliczki. Jednak silnik pracował na jałowym biegu; pasażer upierał się co do tego.
W tylnym oknie taksówki ukazała się opancerzona furgonetka ze sterczącą ze środka dachu anteną, wysmukłą niczym bukszpryt. Samochód zatrzymał się na miejscu zarezerwowanym dla upoważnionych pojazdów, dokładnie przed taksówką Bourne’a. Ponad okrągłym okienkiem z kuloodpornego szkła w tylnych drzwiach pojawiły się dwa czerwone światełka – system alarmowy został włączony.
Bourne pochylił się i przyglądał, jak umundurowany mężczyzna wychodzi z furgonetki przez boczne drzwi i torując sobie drogę przez tłum na chodniku wchodzi do banku. Jason poczuł ulgę – to nie był jeden z tych trzech dobrze ubranych facetów, którzy poprzedniego dnia przyjechali do Valois.
Piętnaście minut później kurier wyszedł z banku, trzymając w lewej ręce skórzany neseser, a prawą opierając na odpiętej kaburze. Na ściance neseseru wyraźnie widać było wydarty płat skóry. Jason czuł go w kieszeni koszuli. Dzięki tej prymitywnej kombinacji może da się żyć – z dala od Paryża, z dala od Carlosa. O ile takie życie było w ogóle możliwe, a on zaakceptowałby je bez tego straszliwego labiryntu, z którego nie było dla niego ucieczki.