Выбрать главу

Ale było jeszcze coś więcej. W labiryncie stworzonym przez człowieka, można było się poruszać, biec, rozbijać ściany, nawet na oślep ale posuwać się do przodu. Jego labirynt nie miał ścian ani wyraźnych korytarzy, którymi mógłby biec. Kiedy w nocy otwierał oczy, czując spływający mu po twarzy pot, wokół była tylko przestrzeń i wirująca w ciemnościach mgła. Dlaczego zawsze to samo – przestrzeń, ciemność i wicher? Dlaczego zawsze spadał w otchłań nocy? Spadochron. Dlaczego? A potem usłyszał inne słowa. Nie miał pojęcia, skąd dobiegały, ale były tam, słyszał je.

Cóż ci pozostanie, jeżeli zniknie pamięć? A wraz z nią twoja tożsamość, panie Smith?

Przestań!

Opancerzona furgonetka włączyła się do ruchu na rue Madaleine. Bourne postukał kierowcę w ramię.

– Jedź za tą furgonetką, ale niech między nami będą przynajmniej dwa samochody – powiedział po francusku.

Zaniepokojony kierowca odwrócił się.

– Chyba wsiadł pan do niewłaściwej taksówki, monsieur. Niech pan weźmie z powrotem swoje pieniądze.

– Pracuję w tej firmie, głupcze. To specjalne zadanie.

– Proszę o wybaczenie, monsieur. Nie zgubię jej – rzekł kierowca i wykonując ostry skręt zanurzył się w dżunglę ulicznego ruchu.

Furgonetka pojechała najkrótszą drogą, bocznymi uliczkami w stronę Sekwany. Na Quai de la Râpée skręciła w lewo, w kierunku Pont Neuf. Jakieś trzy lub cztery przecznice przed mostem – według oceny Bourne’a – zwolniła i zjechała do krawężnika, tak jakby kierowca doszedł do wniosku, że przyjedzie zbyt wcześnie na spotkanie. Jeśli tak, pomyślał Bourne, to chyba raczej się spóźni. Do trzeciej brakowało sześciu minut. W tym czasie kierowca z ledwością zdołałby zaparkować furgonetkę, a kurier zgodnie z instrukcją przejść jedną przecznicę do mostu. Dlaczego więc furgonetka zwolniła? Zwolniła? Nie, zatrzymała się! Dlaczego?!

Ruch uliczny?… Dobry Boże, ależ tak, oczywiście – korki!

– Zatrzymaj się tutaj – polecił kierowcy Bourne. – Zjedź do krawężnika. Szybko!

– O co chodzi, monsieur?

– Jesteś szczęściarzem – oznajmił mu Jason. – Otrzymasz od mojej firmy dodatkowe sto franków; wystarczy tylko, że podejdziesz do kierowcy furgonetki i powiesz mu kilka słów. Chcesz zarobić setkę?

– Co, monsieur?

– Szczerze mówiąc, sprawdzamy go. Jest nowy. Chcesz zarobić setkę?

– Mam po prostu podejść do okna i powiedzieć kilka słów?

– Nic więcej. To zajmie najwyżej pięć sekund. Potem możesz wrócić do swojej taksówki i odjechać.

– Żadnych kłopotów? Nie chcę mieć problemów.

– Moja firma jest jedną z najbardziej szacownych we Francji. Na każdym kroku możesz dostrzec nasze samochody.

– No, nie wiem…

– W takim razie nieważne! – Bourne sięgnął do klamki drzwiczek.

– Co mam powiedzieć?

Jason wyjął sto franków.

– Tylko tyle: „Herr Koenig przesyła pozdrowienia z Zurych u”. Zapamiętasz?

– „Koenig. Pozdrowienia z Zurychu”. Co w tym trudnego?

– Dobrze. Idziemy. Będę tuż przy tobie.

– Pan? Przy mnie?

– Zgadza się.

Szybko podeszli do furgonetki, trzymając się prawej strony wąskiej uliczki. Z lewej mijały ich ruszające i zatrzymujące się samochody i ciężarówki. Furgonetka to pułapka Carlosa, pomyślał Bourne. Zabójca przekupił któregoś z uzbrojonych kurierów. Źle opłacany kurier musiał jedynie podać na podsłuchiwanej częstotliwości nazwisko i miejsce spotkania, by zarobić mnóstwo pieniędzy. „Bourne. Pont Neuf”. To takie proste. Ten kurier banku bardziej był zainteresowany tym, by żołnierze Carlosa dotarli na Pont Neuf o czasie, niż postępowaniem zgodnym z instrukcjami. Paryskie korki cieszyły się uzasadnioną sławą – nikt nie mógł być pewien, że dotrze o czasie na umówione miejsce. Jason zatrzymał taksówkarza i wręczył mu dwa banknoty stufrankowe. Kierowca wlepił w nie wzrok.

– Monsieur?

– Moja firma jest bardzo hojna. Ten człowiek musi być ukarany za jaskrawe naruszenie regulaminu. Po słowach „Herr Koenig. Pozdrowienia z Zurychu” wystarczy, że dodasz: „Plan zmieniony. W mojej taksówce jest pasażer, który musi się z panem zobaczyć”. Rozumiesz?

Oczy kierowcy powędrowały w stronę banknotów.

– Co w tym trudnego? – Wziął pieniądze.

Ostrożnie zaczęli się przesuwać wzdłuż furgonetki. Jason przywarł plecami do stalowej ścianki wozu. Prawa dłoń zniknęła pod płaszczem i ujęła broń tkwiącą za paskiem spodni. Kierowca podszedł do okna i zastukał w szybę.

– Ty, w środku! Herr Koenig! Pozdrowienia z Zurychu!

Szyba opuściła się w dół, nie więcej niż na trzy lub pięć centymetrów.

– Co to znaczy?! – odkrzyknął kierowca furgonetki. – Miał pan być na Pont Neuf, monsieur!

Taksówkarz nie był durniem, poza tym miał ochotę ulotnić się tak szybko, jak to możliwe.

– To nie ja, ośle! – wrzasnął, przekrzykując hałas przejeżdżających niebezpiecznie blisko samochodów. – Powtarzam tylko to, co miałem przekazać! Plan został zmieniony. Tam jest facet, który mówi, że musi się z tobą zobaczyć!

– Powiedz mu, żeby się pośpieszył – powiedział szeptem Jason, trzymając poza zasięgiem obserwacji z furgonetki ostatni pięćdziesięciofrankowy banknot.

Taksówkarz spojrzał na pieniądze, potem na kuriera.

– Pośpiesz się! Jeżeli nie zobaczysz się z nim natychmiast, to stracisz pracę!

– A teraz wynoś się stąd! – powiedział Bourne.

Taksówkarz odwrócił się i pobiegł obok Jasona w stronę taksówki, chwytając po drodze banknot.

Bourne został na miejscu, zaalarmowany przez dźwięk, który usłyszał mimo kakofonii klaksonów i silników na zatłoczonej jezdni. Ze środka furgonetki dobiegły go głosy. Ale nie był to jeden człowiek krzyczący do mikrofonu radiostacji, lecz dwaj mężczyźni wydzierający się na siebie. Kurier nie był sam; w środku znajdował się jeszcze ktoś.

– Słowa się zgadzały! Słyszałeś!

– Miał podejść. Miał się pokazać osobiście.

– Pokaże się. I przyniesie kawałek skóry, który musi dokładnie pasować! Myślisz, że zrobi to na środku zatłoczonej ulicy?

– Nie podoba mi się to!

– Zapłaciłeś mi za pomoc w odnalezieniu człowieka. Ale ja nie mam zamiaru stracić pracy! Wychodzę stąd!

– To z pewnością musi być na Pont Neuf!

– Pocałuj mnie w dupę!

Na metalowej podłodze furgonetki zadudniły ciężkie kroki.

– Idę z tobą!

Jason obrócił się, tak by zasłaniały go otwierające się drzwi furgonetki. Dłoń wciąż trzymał schowaną pod płaszczem. W przejeżdżającym samochodzie dostrzegł przyciśniętą do szyby twarz dziecka – zniekształcone dziecinne rysy przypominające ohydną, zezująca maskę, mającą go przestraszyć i obrazić. Ulicę wypełniała narastająca polifonia gniewnych klaksonów. Ruch na jezdni zastygł w korku.

Kurier zszedł z metalowego stopnia trzymając w lewej ręce neseser. Bourne był gotów. W chwili gdy kurier stanął na jezdni, pchnął drzwi na drugiego mężczyznę. Ciężka stal uderzyła wysuwające się kolano i wyciągniętą rękę. Mężczyzna wrzasnął i zatoczył się w głąb furgonetki. Jason krzyknął do kuriera, trzymając w wolnej ręce strzępek skóry:

– Jestem Bourne! Tu jest brakujący fragment! Trzymaj skurwysynu ten pistolet w kaburze, bo stracisz nie tylko pracę, ale i życie!

– Nie miałem złych zamiarów, monsieur! Oni chcieli pana znaleźć! Nie interesuje ich pańska przesyłka, ma pan na to moje słowo!

Drzwi otworzyły się z łoskotem; Jason odbił je ramieniem; a potem – wciąż trzymając dłoń na pistolecie tkwiącym za paskiem – otworzył je, by zobaczyć twarz żołnierza Carlosa.

Zobaczył wylot lufy pistoletu – czarny otwór wpatrujący się wprost w jego oczy. Uskoczył, świadom, że uratowało go trwające ułamek sekundy opóźnienie, spowodowane przenikliwym dzwonkiem, który nagle eksplodował wewnątrz opancerzonej furgonetki. Włączył się alarm, a ogłuszający dźwięk przebił się przez zgiełk ulicy. Na tym tle strzał wydał się przytłumiony, a uderzenie pocisku wyrywające w górę kawałki asfaltu – niesłyszalne.

Po raz kolejny Jason zatrzasnął drzwi. Usłyszał łoskot, kiedy metalowe drzwi zderzyły się z bronią żołnierza Carlosa. Wyciągnął zza paska pistolet, rzucił się na kolana i pociągnął za drzwi.

Dostrzegł twarz Johanna, zabójcy z Zurychu. Ściągnięto go do Paryża, by rozpoznał Jasona. Bourne wystrzelił dwukrotnie – mężczyzna wygiął się do tyłu, z czoła spłynęła mu krew.

Kurier! Neseser!

Jason dostrzegł mężczyznę, który schowany pod tylnymi drzwiami furgonetki, z bronią w ręku, głośno wzywał pomocy. Bourne zerwał się na nogi i rzucił na wyciągnięte ramię z pistoletem. Chwyciwszy za lufę, wykręcił kurierowi broń z ręki. Złapał za neseser i wrzasnął:

– Nie masz złych zamiarów, co? Dawaj to, sukinsynie! – Wrzucił broń kuriera pod furgonetkę, wstał i zanurzył się w rozhisteryzowany tłum na chodniku.

Biegł na oślep, mijając ludzi niczym ściany ruchomego labiryntu. Ale była zasadnicza różnica między opresją, w której się znalazł, a życiem na co dzień. Zniknęły ciemności; popołudniowe słońce świeciło jasno, równie oślepiające, jak podczas biegu przez labirynt.

14

– Jest wszystko – powiedziała Marie, układając na biurku w osobne równe stosiki obligacje i franki według nominałów. – Mówiłam ci, że tak będzie.

– Niewiele brakowało, a stałoby się inaczej.

– Co?

– Ten człowiek z Zurychu, Johann. Nie żyje. Zabiłem go.

– Jasonie, co się stało?

Opowiedział jej.

– Liczyli na Pont Neuf. Podejrzewam, że ich samochód utknął w korku, a wtedy połączyli się z kurierem na częstotliwości radia z furgonetki i kazali mu się spóźnić. Jestem tego pewien.

– Boże, oni są wszędzie!

– Ale nie wiedzą, gdzie ja jestem – powiedział Bourne, wpatrując się w lustro nad biurkiem. Założył okulary w rogowej oprawie i przyglądał się swoi m blond włosom… – A ostatnim miejscem, gdzie spodziewają się mnie znaleźć, jest dom mody na Saint-Honoré, pod warunkiem oczywiście, że zdają sobie sprawę z tego, że o nim wiem.

– „Les Classiques”? – spytała ze zdumieniem Marie.

– Zgadza się. Dzwoniłaś tam?

– Tak, ale to szaleństwo!

– Dlaczego? – Jason odwrócił się do lustra. – Pomyśclass="underline" dwadzieścia minut temu ich zasadzka spaliła na panewce. Musi tam panować niezłe zamieszanie; robią sobie wyrzuty, padają oskarżenia o niekompetencję lub nawet o gorsze rzeczy. Właśnie teraz, w tej chwili, bardziej zajmują się swoim losem niż moją osobą – bo nikt nie ma ochoty na kulę w gardło. To nie potrwa długo. Szybko się przegrupują, już Carlos tego dopilnuje. Ale przez najbliższą godzinę, podczas której będą się starali poskładać do kupy to, co się stało, ta melina jest ostatnim miejscem, w którym będą mnie szukać. Nie mają najmniejszego pojęcia, że o niej wiem.

– Ktoś cię rozpozna!

– Kto? W tym celu sprowadzili faceta z Zurychu, a on przecież nie żyje. Nie wiedzą, jak wyglądam.

– Kurier. Będą go mieli, a on cię widział.

– Przez następne kilka godzin policja będzie go maglować.

– D’Amacourt. Adwokat!

– Sądzę, że obaj są teraz właśnie w połowie drogi do Marsylii lub Normandii. A przy odrobinie szczęścia mogą być już nawet za granicą.

– Załóżmy, że ich zatrzymają, złapią?

– Załóżmy. Czy sądzisz, że Carlos zdekonspiruje lokal, skrzynkę kontaktową? Nigdy w życiu. Ani jego, ani twoim.

– Jasonie, boję się.

– Ja też. Ale nie tego, że mnie rozpoznają. – Bourne odwrócił się do lustra. – Mógłbym wygłosić długi wykład o klasyfikacji ludzkich twarzy i zmiękczaniu rysów, ale nie zrobię tego.

– Chodzi ci o przypadki chirurgiczne. Port Noir. Mówiłeś mi.

– Nie wszystko. – Bourne wychylił się nad biurkiem, z bliska wpatrując się w odbicie swojej twarzy. – Jakiego koloru są moje oczy?

– Co?

– Nie, nie patrz na mnie. No powiedz, jakiego koloru mam oczy? Ty masz brązowe z plamkami zieleni, a co z moimi?

– Niebieskie… z domieszką niebieskiego. Albo właściwie to szare… szare… – Marie przerwała. – Nie jestem pewna. To okropne z mojej strony, prawda?

– Absolutnie naturalne. Przeważnie są orzechowe, ale nie przez cały czas. Nawet ja to dostrzegam. Kiedy noszę niebieską koszulę lub krawat, stają się niebieskawe; przy brązowej marynarce lub płaszczu, są szare. Kiedy jestem nagi – dziwne, ale wtedy nie można ich opisać.

– To wcale nie jest dziwne. Jestem pewna, że tak samo jest z milionami innych ludzi.

– Na pewno. Ale jak wielu z nich nosi szkła kontaktowe, mimo że nie mają wad wzroku?

– Szkła…?

– Właśnie – przerwał Jason. – Pewnego typu szkła kontaktowe nosi się, żeby zmienić kolor oczu. Najlepszy efekt osiąga się przy orzechowych oczach… Kiedy Washburn badał mnie po raz pierwszy, stwierdził ślady używania ich przez długi czas. To jeden z kluczy do zagadki, prawda?

– Zależy co chcesz z tym zrobić – powiedziała Marie. – O ile w ogóle to prawda.

– Dlaczego nie miałaby być?

– Ponieważ doktor był częściej pijany niż trzeźwy. Sam mi o tym powiedziałeś. Swoje domysły układał w stertę, jeden Bóg wie jak często mając ogląd zmętniały od alkoholu. Nigdy nie był konkretny. Bo nie mógł być.

– W jednej sprawie był. Jestem kameleonem wcielającym się w każdą postać. Chciałbym się dowiedzieć, w jaką teraz będę mógł się wcielić. Dzięki tobie mam adres. Ktoś tam może znać prawdę. Wystarczy jeden jedyny człowiek. Tylko tyle potrzebuję. Jedna osoba, żeby dokonać konfrontacji. Jeżeli będę zmuszony, siłą złamię jej opór…

– Nie mogę cię zatrzymać, ale na miłość boską, bądź ostrożny. Jeśli cię rozpoznają – zginiesz.

– Nie na miejscu; to mogłoby zaszkodzić interesom. W końcu to Paryż.

– Nie sądzę, żeby to było zabawne, Jasonie.

– Ja też nie. Serio na to liczę.

– Co masz zamiar zrobić? To znaczy, w jaki sposób?

– Dowiem się, jak trafię na miejsce. Zobaczę, czy ktoś nie biega rozglądając się nerwowo lub czeka na telefon, tak jakby od tego zależało jego życie.

– A co potem?

– Zrobię tak samo jak z d’Amacourtem. Poczekam na zewnątrz i pójdę za tym kimś. Jestem tak blisko, że nie chybię, i będę ostrożny.

– Zadzwonisz do mnie?

– Spróbuję.

– Chyba zwariuję, czekając tu i nic nie wiedząc.

– Nie czekaj. Możesz gdzieś zdeponować obligacje?

– Banki są zamknięte.

– Skorzystaj z któregoś z wielkich hoteli. Mają tam sejfy.

– Trzeba wynająć pokój.

– Wynajmij. W „Meurice” lub „Pod Jerzym V”. Zostaw neseser w recepcji, ale wróć tu.

Marie skinęła głową.

– To mnie przynajmniej zajmie.

– Potem zadzwoń do Ottawy. Dowiedz się, co się stało.

– Zadzwonię.

Bourne podszedł do nocnego stolika i wziął kilka banknotów o nominale pięciu tysięcy franków.

– Łatwiej by poszło, gdyby udało się kogoś przekupić – powiedział. – Wątpię, żeby do tego doszło, ale kto wie.

– Kto wie – zgodziła się Marie i jednym tchem mówiła dalej: – Czy wiesz, co powiedziałeś? Właśnie wyrzuciłeś z siebie nazwy dwóch hoteli.

– Wiem. – Odwrócił się i stanął twarzą do niej. – Ja już tu byłem. Wiele razy. Mieszkałem tu, ale nie w tych hotelach. Raczej w bocznych uliczkach, tam, gdzie nie jest łatwo trafić.

Chwila elektryzującego strachu minęła w ciszy.

– Kocham cię, Jasonie.

– Ja ciebie też – powiedział Bourne.

– Wróć do mnie. Bez względu na to co się stanie, wróć do mnie.