– To by znaczyło – cicho wtrącił Abbott, patrząc na Gillette’a – że sześć miesięcy temu.
– Owszem – przyznał pułkownik i mówił dalej. – Nie było chyba nigdy większej szui niż Chernak. W czasie wojny został z Czechosłowacji zwerbowany do Dachau, w trzech językach przeprowadzał śledztwa, równie brutalny w tym, jak wszyscy strażnicy w obozie. Wysyłał Polaków, Słowaków i Żydów pod prysznice po seansach tortur, podczas których wydobywał i preparował różne „obciążające” informacje, jakich domagali się komendanci Dachau. Nie cofał się przed niczym, byleby zaskarbić sobie względy przełożonych, i zgraje największych sadystów musiały się mocno natrudzić, żeby dokonać tyle co on. Ale nie zdawali oni sobie sprawy, że on kataloguje ich dokonania. Po wojnie uciekł, nie wykryta mina lądowa urwała mu nogi, a mimo to udawało mu się całkiem dobrze utrzymywać na powierzchni dzięki Szantażowaniu kolegów z Dachau. Kain odnalazł go i wykorzystywał jako odbiorcę honorariów za morderstwa.
– Zaraz, zaraz! – zaprotestował gwałtownie Knowlton. – Sprawę tego Chernaka już omawialiśmy, może panowie sobie przypominają, że jako pierwsza wpadła na jego trop moja agencja; dawno temu byśmy go zdemaskowali, gdyby nie interweniował Departament Stanu na prośbę paru wpływowych, antysowiecko nastawionych dygnitarzy w rządzie bońskim. Panowie tylko przypuszczacie, że Kain korzystał z usług Chernaka; ale nie jesteście tego ani trochę bardziej pewni niż my.
– Teraz już jesteśmy – rzekł Manning. – Siedem i pół miesiąca temu dostaliśmy sygnał na temat pewnego człowieka, który prowadzi restaurację o nazwie „Drei Alpenhäuser”; doniesiono nam, że on pośredniczył między Kainem a Chernakiem. Tygodniami mieliśmy go pod obserwacją, ale nic z tego nie wynikło; był postacią drugoplanowa w światku przestępczym Zurychu i to wszystko… Za krótko interesowaliśmy się nim.
Pułkownik przerwał, zadowolony, że oczy wszystkich obecnych zwrócone są na niego.
– Kiedy usłyszeliśmy o zamordowaniu Chernaka – podjął – zaryzykowaliśmy. Przed pięcioma dniami dwóch naszych ludzi ukrywało się przez noc w „Drei Alpenhäuser”, po zamknięciu restauracji. Przyparli właściciela do muru i oskarżyli go o konszachty z Chernakiem, o to, że pracuje dla niego; urządzili nie lada hecę. Możecie sobie, panowie, wyobrazić ich zaskoczenie, gdy ten człowiek się załamał, dosłownie padł na kolana, prosząc ich o ochronę. Potwierdził, że Kain był w Zurychu tej nocy, kiedy zabito Chernaka; przyznał, że wieczorem faktycznie widział się z Kainem i że w ich rozmowie wypłynęło nazwisko Chernaka. Bardzo negatywnie.
Przedstawiciel wojska znowu przerwał, a w ciszy, jaka zapadła, rozległ się przeciągły, niegłośny gwizd Dawida Abbotta, który trzymał fajkę na wysokości swojej pooranej twarzy.
– Hm, to jest nie byle jakie oświadczenie – powiedział spokojnie Milczący Mnich.
– Dlaczego Agencja nie została poinformowana o tym sygnale, który otrzymaliście siedem miesięcy temu? – zapytał agresywnie Knowlton z CIA.
– Nie potwierdził się.
– W waszych rękach. W naszych mogłoby być inaczej.
– Możliwe. Przyznałem, że za krótko nim się interesowaliśmy. Mamy ograniczone możliwości kadrowe. Kogo spośród nas stać na to, by bez końca prowadzić nieefektywną obserwację?
– Gdybyśmy o tym wiedzieli, moglibyśmy się włączyć.
– A dzięki nam zaoszczędzilibyście czas, nie zbierając dokumentacji w sprawie brukselskiej, gdyby nam o tym powiedziano.
– Skąd pochodził ten sygnał? – zapytał zniecierpliwiony Gillette, ze wzrokiem utkwionym w Manningu.
– Był anonimowy.
– I potraktowaliście go poważnie? – Ptasi wyraz twarzy Gillette’a świadczył o jego zdumieniu.
– Z tego między innymi powodu początkowa obserwacja miała ograniczony zakres.
– Tak, oczywiście, ale czy to znaczy, że nie próbowaliście odnaleźć źródła?
– Ależ tak, próbowaliśmy – odparł poirytowany pułkownik,
– Widocznie bez wielkiego entuzjazmu – kontynuował z gniewem Gillette. – Czy nie przyszło wam do głowy, że ktoś z Langley albo z Rady mógłby dopomóc, mógłby wypełnić tę czy inną lukę? Zgadzam się z Peterem. Należało nas poinformować.
– Jest pewien powód, dla którego tego nie zrobiliśmy. – Manning odetchnął głęboko; w otoczeniu mniej militarnym uznano by to pewno za westchnienie. – Informator dał wyraźnie do zrozumienia, że nie ponowiłby kontaktu, gdybyśmy zaangażowali jakąkolwiek inną organizację. Uważaliśmy, że musimy na to przystać; postępowaliśmy już tak.
– Co pan powiedział? – Knowlton odłożył sprawozdanie i wpatrzył się w oficera z Pentagonu.
– To nic nowego, Peter. Każdy z nas zapewnia sobie własne źródła informacji i chroni je.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego właśnie nie powiedziano wam o Brukseli. Obaj informatorzy domagali się wyłączenia wojska.
Milczenie. Przerwał je agresywny głos Alfreda Gillette’a z Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
– Jak często „postępowaliście już tak”, panie pułkowniku?
– Co takiego? – Manning patrzył na Gillette’a i czuł, że Dawid Abbott bacznie przygląda się im obu.
– Chciałbym się dowiedzieć, ile razy polecano wam zachować dla siebie wasze źródła informacji. Myślę oczywiście o sprawie Kaina.
– Zdaje się, że dosyć często.
– Zdaje się panu?
– Przeważnie.
– A w twoim przypadku, Peter? Jak z tym było w Agencji?
– Mieliśmy poważne ograniczenia, jeśli chodzi o rozproszenie wewnętrzne.
– A cóż to, na Boga, znaczy? – do rozmowy wtrącił się całkiem nieoczekiwanie kongresman z Komisji Nadzoru. – Proszę mnie źle nie zrozumieć. Jeszcze nie zacząłem pytać. Chcę tylko zrozumieć ten język. – Zwrócił się do przedstawiciela CIA: – Co to pan takiego teraz powiedział: co wewnętrzne?
– Rozproszenie, panie Walters; to przewija się w całym dossier Kaina. Narażaliśmy się na utratę informatorów, ilekroć zwracaliśmy na nich uwagę innych działów wywiadu. Zapewniam pana, że to typowa sytuacja.
– Brzmi to tak, jakbyście zapładniali jałówkę.
– Z takimi samymi mniej więcej wynikami. Brak tu skrzyżowania, które by zepsuło rasę. I vice versa, zabrakło sprawdzenia krzyżowego, które by ujawniło rodzaje nieścisłości.
– Ładnie powiedziane – stwierdził Abbott, przy czym jego poorana twarz pomarszczyła się wyrażając uznanie – ale nie jestem pewny, czy dobrze pana rozumiem.
– Powiedziałbym, że to jest przeraźliwie jasne – odparł przedstawiciel Rady Bezpieczeństwa Narodowego patrząc na pułkownika Manninga i Petera Knowltona. – Dwa najaktywniejsze działy wywiadu w tym kraju otrzymywały informacje o Kainie przez ostatnie trzy lata, a nie połączyły wysiłków, by dociec, skąd się wzięło zafałszowanie. Po prostu przyjmowaliśmy wszystkie informacje bezkrytycznie, gromadziliśmy je i akceptowaliśmy jako pełnowartościowe.
– Hm, pracuję w tym zawodzie od dawna, może zbyt długo, przyznaję, ale nie ma tu niczego, o czym bym już kiedyś nie słyszał – rzekł Mnich. – Informatorzy to ludzie sprytni, umiejący się bronić, zazdrośnie ukrywają swoje kontakty. Żaden z nich nie zajmuje się tym z miłosierdzia, lecz dla zysku i utrzymania się na powierzchni.
– Obawiam się, że nie rozumie pan, o co mi chodzi. – Gillette zdjął okulary. – Mówiłem już, że tyle niedawnych zabójstw przypisano Kainowi – tutaj przypisano Kainowi – a mnie się wydaje, że najdoskonalszemu mordercy naszych czasów, może nawet wszechczasów, pozostawiono dość tuzinkową rolę do odegrania. Myślę, że to jest błąd. Uważam, że człowiekiem, na którym powinniśmy się skoncentrować, jest Carlos. Co się stało z Carlosem?
– Wątpię, czy twój pogląd jest słuszny, Alfredzie – powiedział Mnich. – Czasy Carlosa minęły. Jego miejsce zajął Kain. Stary układ kończy się; w wodzie pływa już nowy i podejrzewam, że groźniejszy rekin.
– Nie mogę się z tym zgodzić – stwierdził przedstawiciel Rady Bezpieczeństwa Narodowego, swoim sowim wzrokiem przeszywając na wskroś tego starszego od siebie męża stanu należącego do wspólnoty agentów wywiadu. – Wybacz mi, Dawidzie, ale wygląda na to, że sam Carlos manipuluje naszą komisją. Po to, by odwrócić od siebie uwagę, każe nam skupić się na temacie o wiele mniej ważnym. Tracimy całą energię na ściganie bezzębnego rekinka, gdy tymczasem cieszy się wolnością ryba młot.
– Nikt z nas nie zapomina o Carlosie – zaprotestował Manning. – On po prostu nie jest ostatnio tak aktywny jak Kain.
– Być może – stwierdził lodowatym tonem Gillette – właśnie to chce nam Carlos wmówić. A my, pożal się Boże, wierzymy w to!
– Czy masz podstawy, by w to wątpić? – spytał Abbott. – Rejestr dokonań Kaina jest zadziwiający.
– Czy mam podstawy, by w to wątpić? – powtórzył Gillette. – Oto jest pytanie, prawda? Ale czy którykolwiek z nas może być pewny? To pytanie też jest uzasadnione. Teraz przekonujemy się, że Pentagon i Centralna Agencja Wywiadowcza działały dosłownie niezależnie od siebie i nawet nie porozumiewały się w kwestii prawdomówności swoich informatorów.
– To jest zwyczaj rzadko kiedy naruszany w tym mieście – powiedział rozbawiony Abbott.
Znowu wtrącił się kongresman z Nadzoru.
– Do czego pan zmierza, panie Gillette?
– Chciałbym uzyskać więcej informacji o poczynaniach niejakiego Iljicza Ramireza Sancheza. To znaczy…
– Carlos – stwierdził kongresman. – Pamiętam to, co czytałem. Rozumiem. Dziękuję panu. Kontynuujcie, panowie.
Szybko zabrał głos Manning.
– Zechciejcie, panowie, powrócić do sprawy zuryskiej. Wskazane jest, byśmy teraz wytropili Kaina. Możemy rozpowszechnić wiadomość o nim w światku przestępczym, Verbrecherwelt, wciągnąć do tego wszystkich informatorów, jakich posiadamy, poprosić o pomoc policję w Zurychu. Nie możemy pozwolić sobie na to, by stracić choćby jeden dzień więcej. Ten człowiek w Zurychu to naprawdę jest Kain.
– A więc jak to było z tą Brukselą? – Knowlton z CIA zadał to pytanie i sobie samemu, i każdemu z obecnych. – Metoda była taka sama, jaką stosuje Kain, informatorzy wyrażali się jednoznacznie. Jaki to miało cel?